ROZMOWY Z DZIECKIEM
Przyszli, jak często bywało, w trójkę: żona, mąż i dziecko, które trzeba dalej tak nazywać, ale wyrosło nad miarę i nic nie wskazuje na to, żeby mogło przestać rosnąć. Tylko tym razem byli smutni i spięci. Wszyscy, łącznie z dzieckiem – Ryszardem, uczniem klasy drugiej gimnazjalnej. Usiedli, herbata. Usiłuję robić dobrą minę do złej gry. Ale nic nie pomaga.
– Co się dzieje? – pytam wreszcie.
– Rysiek uciekł z domu.
Przytkało mnie. Ten wzorowy uczeń, ukochany syn? – przelatywały mi przez głowę gwałtowne myśli.
– Dlaczego?
– Niech on sam to księdzu powie.
– Wolisz tutaj, czy na osobności? – zwróciłem się do Ryśka.
– Wolę na osobności.
Podeszliśmy do drugiego pomieszczenia.
– O co poszło?
– Pokłóciłem się z tatą.
– Z tatą? Jaki powód?
– O gazetę komputerową. Tata nie chce, żebym ją czytał.
– A mama co na to?
– Mamy nie było. Była na wyjeździe.
– A ty co uważasz?
– Może i tata ma rację, bo nic tylko w tym siedzę, ale mówi do mnie takim tonem, jakby był w wojsku.
– I dokąd pojechałeś, do mamy?
– Tak, do niej.
– Łatwiej się z nią dogadywać niż z tatą?
– Łatwiej.
* * *
Nawet gdy dziecko jest najcudowniejsze, ma znakomity kontakt z rodzicami, nawet gdy rodzice mają znakomity kontakt z dzieckiem, muszą sobie z tego zdawać sprawę, że przyjdzie trudny młodzieńczy okres, kiedy dziecko odrzuci – a przynajmniej podważy – autorytet rodziców.
Ale zanim do tego dojdzie, zanim rodzice oddadzą pole, warto by się zastanowić, dlaczego tak się dzieje. Z jednej strony jest niewątpliwe parcie dziecka ku samodzielności – bo już nie chce być dłużej dzieckiem, a chce być dojrzałym człowiekiem, odpowiedzialnym za to, jak żyje, za to co mówi, co robi, co myśli.
A z drugiej strony, niestety, w rodzicach trwa chęć utrzymania status quo: kontakt z dzieckiem na zasadzie nakazu, polecenia, rozkazu, zakazu. Może jeszcze krzyku, może jeszcze klapsa. Pragnienie, żeby ten stan utrzymać za wszelką cenę. Bo to sytuacja najwygodniejsza, a zdaniem rodziców najbezpieczniejsza dla dziecka.
Nie zdają sobie sprawy, że okres dzieciństwa już bezpowrotnie minął i nie wróci. I należy się przestawić na dialog, na argumenty, na partnerstwo, na rozmowy. A w nich – jak równy z równym. Bez pobłażliwego uśmiechu, bez klepania po policzku – „jeszcze za mały jesteś, by to zrozumieć, dorośniesz to mi przyznasz rację”.
I w takiej rozmowie, jak w każdej rozmowie, może się okazać, że rodzicom braknie argumentów, że trzeba przyznać dziecku rację, że trzeba ustąpić. Albo zgodzić się z tym, że nie jest się do rozmowy dostatecznie przygotowany.
A tak naprawdę, dialog powinni prowadzić rodzice nie dopiero w okresie dorastania dziecka, ale od samego początku. Od maleńkości. Tłumaczyć, wyjaśniać, objaśniać. Gdy dziecko ma roczek, dwa, trzy, pięć, osiem, dziesięć. Bez krzyku, nerwów, awantur, bez rozkazów, bez nakazów. Bez tego: „Tak musisz zrobić, tak musisz się zachować, tak musisz powiedzieć. Bo ja tak chcę. Bo to poleciłem”.
Bo jeżeli się rodzice nie nauczyli dialogu na początku, jeżeli nie praktykowali go na wszystkich etapach rozwojowych, to nie są w stanie tego przeskoczyć – tego stylu, sposobu bycia w okresie dojrzewania dziecka.
I dochodzi do tego, do czego dochodzi. Zamknięcie się w dwóch twierdzach, obwarowanie się w dwóch okopach. Koniec rozmowy, koniec dyskusji, koniec wymiany myśli. A właściwie nie koniec. Jej nigdy nie było. Racje zostały podzielone i pozostają obcy ludzie. To nie ojciec, tylko obcy człowiek. To nie dziecko, tylko obca istota, z którą mnie nic nie łączy. Żadnego porozumienia, żadnej więzi duchowej. Najwyżej – z konieczności – wspólne mieszkanie.