DOM
Niedawno byłem poproszony o poświęcenie domu. Mieszka w nim młode małżeństwo i dziecko, które ma siódmy miesiąc. W trakcie poświęcania weszliśmy do pokoju małej Marysi.
– To jest pokój Marysi – oświadczyli.
– Chyba Marysia tu nie śpi? – zapytałem lekko zaskoczony, wskazując na łóżeczko.
– No nie. Śpi w naszym pokoju. Ale to jest już jej pokój. I ona trochę to rozumie. Jest tu przecież jej ulubiona foka.
– Nie taka ona śliczna, ale duża.
– Najważniejsze, że ją lubi Marysia.
* * *
Odkąd dziecko zaistnieje jako trzeci człowiek w domu, w tym momencie dom przestaje być własnością żony i męża – staje się również własnością dziecka. To jest mało dostrzegalna zmiana. No bo cóż, dziecko jest jako wynik małżeństwa, i tyle. Tymczasem to jest nowy człowiek, który zaczyna mieszkać nie jak sublokator, tylko jak pełnoprawny lokator tego domu.
I dobrze gdy, tak jak rodzice mają swój pokój, tak i dziecko ma swój. A gdy nie ma swojego pokoju – jeżeli przynajmniej ma swój kąt. Jeżeli ma swoje biureczko czy swój stół, jeżeli ma swoje krzesełko, biblioteczkę, przynajmniej swoją półeczkę. Jeżeli może powiedzieć – „to jest moje”. W tym wielkim domu, gdzie są kredensy, szafy, etażerki, gdzie są rozmaite rzeczy potrzebne na co dzień i od święta, jest jego kąt. Bo dziecko musi mieć poczucie, że to nie jest „dom moich rodziców”, ale że to jest „nasz dom”. Nasz wspólny dom. Gdzie ma swoje prawa, które są respektowane, uwzględniane, szanowane przez rodziców.
Do tych praw dziecka należy również i to, że może przyjmować swoich gości. Tak jak rodzice mają prawo zapraszać swoich gości do domu, swoich przyjaciół czy znajomych, tak samo dziecko ma prawo zapraszać do swojego domu swoich kolegów i koleżanki.
A zdarzają się oświadczenia tego typu:
– Ja sobie nie życzę, żeby przychodzili do ciebie twoi koledzy. Nie życzę sobie, żeby przychodziły twoje koleżanki.
Owszem, może być sytuacja wyjątkowa, że jakiś kolega jest przez rodziców niemile widziany. Jakaś koleżanka jest niemile widziana. Z jakiegoś powodu. Ale to na zasadzie wyjątku z reguły. Regułą powinno być, że dziecko ma prawo przyjmować swoich kolegów i swoje koleżanki.
Rodzice mają jednak prawo sobie zastrzec:
– To są twoi goście, ale muszą się zachować tak, żeby z kolei nie naruszyć praw naszych. Nie wolno im wszędzie chodzić, nie wolno im mieszać się do wszystkich naszych spraw. Nie wolno im otwierać wszystkich szuflad, nie wolno im ingerować w naszą prywatność.
Niemniej, dziecko musi mieć świadomość, że goście jego będą uszanowani przez rodziców.
Dziecko ma prawo odbierać swoje listy. Ma prawo wysyłać swoje listy. Rodzicom nie wolno otwierać listów. Oczywiście, znowu tu mogą być wyjątki bardzo szczególne – gdy na przykład zaistnieje jakaś afera, gdy coś się złego dzieje. Ale można ingerować w prywatność swojego dziecka tylko przy zachowaniu największego umiaru.
Dziecko ma prawo odbierać telefony. Ma też prawo dzwonić. Naturalnie w granicach rozsądku. Aby na przykład nie wisieć godzinami na słuchawce, a tym bardziej nie na połączeniach międzymiastowych czy nawet międzypaństwowych.
Rodzice chcą wszystko wiedzieć o swoim dziecku. Ale nie muszą. A już nie za wszelką cenę. Nie wolno wyduszać z dziecka wszystkiego, co tylko rodzicom przyjdzie do głowy, że powinni wiedzieć.
Ideałem jest, jeżeli matka stanie się autentyczną powiernicą najskrytszych tajemnic swojej córki. Jeżeli ona przed nią wypłakuje wszystkie żale, zawody i klęski. Jeżeli z nią dzieli się swoimi radościami. Podobnie ideałem jest, jeżeli ojciec stanie się autentycznym doradcą swego syna.