IDOL TWOJEGO DZIECKA
– Kto to jest ten Jarek?
– Kolega.
– Bo on co drugie słowo wyskakuje w twoich relacjach ze szkoły i nie tylko. Odmieniasz go przez wszystkie przypadki. Może byś go kiedyś przyprowadził do naszego domu. Chętnie byśmy go poznali.
– Ja nie wiem, czy on się na to zgodzi.
– A już rozmawiałeś na ten temat?
– No, powiedziałem mu kiedyś, żeby wpadł do mnie.
– I co on na to?
– Zaśmiał się: „Nie wiem, co by twoi starzy powiedzieli na mój widok”. Tak mniej więcej.
– A co, on tak dziwnie wygląda?
– Warto zobaczyć.
* * *
Tak to już jest, że od chwili, kiedy dziecko idzie do przedszkola czy do szkoły podstawowej, średniej czy nawet na wyższe studia, gwałtownie odpływa wzorzec rodziców aż za horyzont. Ich miejsce zajmuje wkrótce nawet nie nauczyciel czy nauczycielka, ale kolega względnie koleżanka. Staje się najwyższym autorytetem, wyrocznią, wzorcem, mistrzem, panem wyobraźni, punktem odniesienia.
Pozostaje pytanie: Jakim? Pozytywnym czy negatywnym? Bo wzorcem może być kolega, który nie uczy się, nie odrabia lekcji – najwyżej odpisuje, który stawia się nauczycielom, zachowuje się bezczelnie, ma słownictwo z rynsztoka, ucieka z lekcji albo nawet idzie na wagary, czyli absentuje się z całych dni, pali, pije, ćpa.
A może stać się idolem dziewczyna czy chłopiec zachowujący się kulturalnie, pracowity, zdolny, przewyższający intelektualnie klasę, wyważony w radach, roztropny w decyzjach, szanujący profesorów, kolegów, niepopisujący się swoją wiedzą ani swoimi zdolnościami.
Może być i tak. Ale, niestety, to są rzadsze wypadki. Okres dojrzewania to czas, kiedy imponuje siła, dawanie sobie rady w każdej sytuacji, nie przebierając w środkach dobrych czy złych, byle były skuteczne.
I jaka jest rada?
Trzeba od samego początku wiedzieć, że tak się stanie. I zawczasu przygotowywać się do tego, że dziecko odejdzie od nas – rodziców i zwróci oczy na kolegów jako swój nowy wzorzec osobowy.
Można by powiedzieć: Po co tym się martwić? Dziecko dobrze ukierunkowane wybierze sobie samo wartościowych kolegów, wartościowe koleżanki.
Zgoda, i tak bywa. Ale to jest ryzyko takie puszczanie dziecka na głęboką wodę. Bo mogą się w nim uruchomić jakieś ukryte ciągoty i pójdzie jak w dym za przykładem złego kolegi czy złej koleżanki. Może dziecko się po prostu zmarnować. I nawet gdy się kiedyś opamięta, straconych lat nie odzyska.
Trzeba więc przygotowywać się w tym sensie, by wyszukiwać dobrych kolegów czy koleżanki – najlepiej równolatów swojego dziecka. Przyglądać się ich rodzicom, czy myślą podobnie jak my, czy ich hierarchia wartości jest identyczna z naszą. Trzeba zachodzić ze swoim dzieckiem do takiego domu. I dużo rozmawiać. Właśnie żeby się dowiedzieć, jakie zainteresowania, jaka kultura bycia, kultura języka, jakie horyzonty, jakie wyobrażenia o dalszym życiu.
Takie rozmowy pomogą nam wyrobić sobie zdanie na temat atmosfery domu, z którego wywodzi się ewentualny przyjaciel naszego dziecka. I niech się dzieci poznają, niech się zaprzyjaźnią od maleńkości, niech się dogadują, wspólnie bawią, dyskutują, rozwiązują nieporozumienia.
Najlepiej, gdyby to byli krewni. Bo to jest ten sam genotyp – mówmy brutalnie – ta sama krew, ten sam ród, ta sama rodzina, te same wartości, te same ideały, ta sama tradycja, ta sama kultura, ta sama historia.
Ale znowu trzeba się i tutaj zastrzec, że nie jest to reguła. Rodzina nie zawsze się sprawdza. A więc gdy nie będzie krewnych, to niech będą wypróbowane inne dzieci.
Oczywiście, nic na siłę. To raczej propozycja i nic więcej. Zdecydują dzieci – jedno i drugie – czy chcą się ze sobą przyjaźnić, czy chcą iść dalej razem, choćby przez krótki okres życia.