4. Przyroda „ożywiona” myśli
Z kolei popatrzmy na początek życia na Ziemi, oddalony od nas o mniej więcej dziesięć miliardów lat. Tylko należy się wystrzegać traktowania początku życia w ten sposób, że życie „przyszło nagle z nieba” – jako szczególny akt stwórczy, jako „tchnienie Boże”. Powtórzmy wyraźnie: życie tkwi w zalążkowej formie w materii nieożywionej. W formie bardzo prymitywnej, ale jednak.
Ewolucjonizm traktuje cały świat ożywiony jako zespół bytów organicznych, zmieniających się w czasie w sposób ciągły, to jest ewolucyjny. Gatunki zmieniają się pod wpływem środowiska, które wymusza przystosowanie się organizmów do otoczenia; prowadzi to do powstania nowych gatunków.
Ale zacznijmy posługiwać się innym językiem. Traktujmy jedną i drugą stronę: tak konkretne istoty żywe, jak i środowisko – jako istoty świadome i odpowiedzialne. Bliższy takiego myślenia i mówienia – przynajmniej odnośnie do istot żywych – był Lamarck, który twierdził, że ewolucja jest nieuchronnym efektem wewnętrznej tendencji do doskonalenia się, właściwej wszelkim formom życia. Pod wpływem tego dążenia organizmy przystosowują się do swego środowiska i następnie przekazują potomstwu cechy nabyte w czasie życia. Koncepcja jego, ogłoszona w roku 1809, została jednak odrzucona, bo jak oceniono, nie miała żadnego uzasadnienia empirycznego.
Darwin jako uzasadnienie podał dobór naturalny (O powstawaniu gatunków, 1859). Ale to był znowu powrót do starego myślenia, chociaż zdawało się, że przynosi odpowiedź na postawione problemy. Zresztą ta teoria nie uzasadniała ani utrzymywania się cech korzystnych, ani powstawania nowych.
Dopiero na przełomie XIX i XX wieku zwrócono uwagę na rolę mutacji i na nowo odkryto prawo Mendla. Uznano, że skokowe zjawianie się nowych cech dziedzicznych jest jedynym mechanizmem ewolucji. Obecnie mówi się, że to efekt interakcji genetycznych sił ewolucyjnych i środowiska. Ale to znowu nie ten język, o który nam chodzi. Bo nie ma w nim mowy ani o inteligencji, ani o wolnej decyzji zarówno przyrody ożywionej, jak i nieożywionej.
A trzeba sobie wyobrazić, jak pierwsze organizmy żywe, a więc istoty, które przekroczyły barierę dzielącą przyrodę martwą od żywej, wysypały się nagle na planecie, którą nazywamy Ziemią. Odtąd zaczęła się świadoma walka o życie, o przetrwanie. W najrozmaitszych temperaturach, zanieczyszczeniach, składach mineralnych – jako że według wszelkich danych życie zaczęło się w wodzie. Wobec tego ginęły krocie jednokomórkowców – tak nazywamy nieprecyzyjnie pierwsze żywe organizmy, zdając sobie wszelako sprawę z tego, że istniały formy pośrednie, częściowo już nam znane, a w większości jeszcze nieznane. Niemniej, przetrwały tylko te, które potrafiły wynaleźć sposób, aby dostosować się do warunków, w jakich zaistniały, i z kolei do warunków, które z czasem ulegały zmianie.
Tak więc stwierdzamy, że istoty żywe od razu szukały, i dotąd szukają, rozwiązań optymalnych, często na zasadzie dostosowań się, akomodacji pozytywnych, ale i błędnych. Mamy więc do czynienia nie tylko ze świadomym dążeniem do życia, ale i do doskonałości, do wyższych, lepszych, bogatszych form bytowania.