DZIECKO ZUPEŁNIE PRZECIĘTNE
– Panie profesorze, a jak było w szkole podstawowej, potem w średniej i tak dalej.
– Jak było? Zupełnie przeciętnie. Zbierałem oceny dobre i dostateczne. Jakichś specjalnych kłopotów nie miałem, żeby przejść do następnej klasy.
– A co rodzice na to?
– Miałem bardzo mądrych rodziców, którzy nie nalegali, żebym był najlepszym uczniem w klasie, a przynajmniej jednym z najlepszych uczniów w klasie. Godzili się, że jestem średniakiem.
– A pan się na to godził?
– Muszę przyznać, że czasem było mi łyso. Bo średniacy byli niedostrzegani przez nauczycieli, owszem karceni, czasem wyśmiewani, czasem dokuczano nam. I to było deprymujące.
– Ale byli i ci najgorsi.
– Ci oddali walkowerem. Przestali się przejmować, uznali, że nie mają co robić w szkole. Chodzili na wagary, odpisywali zadania, lekceważyli naukę szkolną. Mieli inne życie, ciekawsze, poza szkołą. To ich życie było czasem naganne, czasem nie naganne – łowili ryby na przykład, interesowali się sportem na przykład, sami grali w piłkę nożną albo uprawiali inny sport na przykład.
– To znaczy, pan chce powiedzieć, że to było błędem nauczycieli, że ta średnio zdolna część klasy nie została wciągnięta w pracę?
– Tak, niewątpliwie. Naszym też jakoś. Ale ich przede wszystkim. Chociaż zdarzały się wyjątki – nauczyciele, którzy byli objawieniem dla nas. Ci umieli się zwracać do nas bezpośrednio, odszukiwali nas oczami i treścią tego, co wykładali i tym jak prowadzili lekcje. Nie liczyli się z dominantą celerów, tylko stawiali na nas. I powiem, że byliśmy im wdzięczni bezgranicznie.
– Jaką formę miały te zwroty?
– Taki biolog, który mówił, żeby mu przynieść jakieś okazy przyrody – fauny czy flory. I nagle objawiali się średniacy jako najbardziej twórczy, najbardziej zdolni do znalezienia ciekawych eksponatów. Bardziej niż ci, którzy się uczyli na same piątki. Niby drobiazg, ale to był ważny drobiazg. Najlepszy dowód, że pamiętam go do tego czasu. A pan biolog za to wychwalał nas pod niebiosa. Nie wiem, czyśmy na to naprawdę zasłużyli, ale tak to on robił. I ten człowiek, zresztą zafascynowany swoją dziedziną wiedzy, cieszył się jak dziecko, gdyśmy znaleźli coś ciekawego.
– Ale z języka polskiego na pewno pan miał już w szkole sukcesy.
– A więc proszę sobie wyobrazić, że nie. Owszem, czytałem masę rzeczy. Z literatury młodzieżowej, potem chwyciłem się za poważniejszą. Ale to nie przekładało się w rozumieniu mojego nauczyciela od języka polskiego na jakieś specjalne wyróżnienia czy oceny. Zresztą wcale mi o to nie chodziło. Czytałem, bo mnie ciekawiło. Czytałem, bo mnie to zachwycało.
– A rodzice co na to?
– No właśnie, byli tolerancyjni w najlepszym tego słowa znaczeniu, przyzwalali wyraźnie na ten typ zainteresowań, na taki rozwój zainteresowań.
* * *
Co jest ważne, to wczuć się w rytm życia dziecka. Wczuć się w rytm życia nie tylko fizjologicznego, ale intelektualnego. Jeżeli stwierdzasz, że ten rozwój jest powolny, powolniejszy niż u innych dzieci w jego wieku, to nie rób z tego powodu tragedii, to nie mów, że twoje dziecko jest niedorozwinięte i nie dokuczaj mu. Po prostu ma inny rytm. Jeszcze nie dojrzało do tych problemów, które są poruszane. Ale to nie znaczy, że nie dojrzeje. To nie znaczy, że masz je przekreślać. Nie martw się, że nie podoła, nie da sobie rady. Przyjdzie czas i nadgoni wszystko.
Lepiej żeby zostało wolnym, samodzielnym średniakiem niż znerwicowanym człowiekiem, zniszczonym przez przymuszanie do nadmiernej pracy, wycieńczonym, wypranym i wyprutym z tych zdolności, które miało, których nikt nie starał się dostrzec, rozwinąć, pielęgnować.
Niech się rozwija powoli, wolniej niż inne dzieci w jego wieku. Niech ma specyficzne uzdolnienia. I te trzeba starannie wychwycić i pomóc je pielęgnować. Znowu nie na siłę, ale przecież.