ZATRZYMAĆ LAWINĘ BRUTALNOŚCI
Swojego czasu opinia publiczna została zbulwersowana wydarzeniem, które się rozegrało na terenie jednej ze szkół średnich. Do szkoły wbiegł chłopiec z siekierą w ręce w pościgu za kolegą. Ten jednak schronił się w pokoju nauczycielskim, najwidoczniej uważając, że to będzie dla niego azyl bezpieczny. Okazało się, że nie. Tam został zraniony. Sprawca uciekł.
* * *
Życie naszej młodzieży, a nawet już dzieci, podlega coraz większej brutalizacji, coraz większemu schamieniu. Na ulicy, w klatce schodowej, w autobusach, tramwajach, w szkole na przerwach, również w czasie godzin lekcyjnych, a nawet we własnym domu. Słowa, których się używa, zachowania, które się prezentuje, są nie do przyjęcia.
Doczekaliśmy się tego, że na naszych ulicach jest niebezpiecznie nie tylko wieczorem, ale również w ciągu dnia. Nawet w centrum miasta możemy być zaatakowani. Wyrywanie torebek to już drobna rzecz. Ale można zostać skopanym, zbitym, sponiewieranym za nic. Uderzonym pałką czy pięścią. Za nic. Bez powodu. I to atakującymi są przeważnie młodzi ludzie, nawet nastolatki.
Skąd się to bierze?
Mówi się – telewizja. I jest w tym dużo prawdy. Ale telewizja odpowiada na zapotrzebowanie szerokich rzesz społeczeństwa.
Zmieniła się więc rola telewizji. Już nie wychowuje, nie edukuje – nie ma już takiego zamiaru – tylko zarabia. A zarabia na reklamach. A reklamy otrzymuje, gdy ma wielką oglądalność. Ma oglądalność, jeżeli emituje to, na co czekają ludzie. I tak koło się zamyka.
Demoralizują gry komputerowe. Bo w przeważającej liczbie są okrutne. Ale mechanizm jest podobny do tego, który obowiązuje w telewizji. Jeżeli te gry komputerowe, te programy są chętnie kupowane czy wypożyczane, to znowu świadczy o tym, że dzieci chcą je oglądać, że tak chcą się bawić. Na pociechę mówi się, że one służą odblokowaniu jakichś kompleksów. Ale trzeba ostrzec, że równocześnie jest to budowanie góry brutalności w nas. Do atawizmów, które odziedziczyliśmy po naszych przodkach, dodajemy nowe brutalności. A nie robimy nic, ażeby je wyhamować.
W poszukiwaniu źródeł rosnącej lawiny brutalności naszej młodzieży i naszych dzieci musimy sięgnąć po dom rodzinny.
* * *
Dom jest podstawą każdego społeczeństwa i całej ludzkości. To jak się ojciec wyraża, to jak się matka wyraża, tak jak się ojciec zachowuje, tak jak się mama zachowuje – to są pierwsze źródła naśladownictwa. A, niestety, rodzice z reguły są poza domem. Dzieci pozostają same. Chętnie wychodzą poza obręb domu. Szukają towarzystwa rówieśników na podwórkach, dziedzińcach, czasami w spelunach. I wychowują się same. Ale to jest wychowanie wątpliwej wartości.
Bo wychowanie zakłada obecność mistrza. Nie chodzi o jego ustawiczne interwencje, ale tak jak zostało powiedziane: chodzi o obecność. Czyli – on słyszy, co się mówi, on widzi, jak się postępuje. On koryguje, w razie potrzeby upomina, zakazuje, poleca, poucza i tłumaczy, rozmawia. Właśnie: koniecznie rozmawia.
I tylko taka forma obecności rodziców w życiu dziecka przynosi efekty, bo przyucza do prawidłowych decyzji. Bo przyzwyczaja do panowania nad emocjami, zwłaszcza panowania nad wybuchami gniewu, nad niekulturalnym słownictwem, nad rękoczynami. Przekonuje do rozsądnej gospodarki czasem, aby nie poświęcać go zbyt wiele na niepotrzebne gadulstwo, tkwienie przed telewizorem, przy grach komputerowych czy przy słuchaniu nagrań. Tłumaczy, żeby obowiązki, żeby praca miała zagwarantowaną właściwą ilość czasu.
Szkoła przejmuje tę praktykę obecności mistrza. Spełnia ją każdy nauczyciel, a zwłaszcza wychowawca klasy. I znowu – jest obecny przy dzieciach czy przy młodzieży nie na to, żeby dyrygować, ale żeby być razem. Aby dzieci były świadome jego obecności. Jako tego, kto reprezentuje mądrość, rozumność, a zarazem opanowanie, życzliwość i przyjaźń. A gdy potrzeba, to właśnie przekonuje, tłumaczy, rozmawia.
Myśl końcowa: Oby takich rodziców jak najwięcej, oby takich nauczycieli jak najwięcej, to wyhamujemy lawinę brutalności.