Biblioteka



DOMY DZIECKA





DOMY DZIECKA



   – Najwyżej weźmiemy sobie dziecko z Domu Dziecka – oświadczyła pani domu.
   Rozmowa dotyczyła tego, że najwyższy czas, żeby żona zaszła w ciążę, że odwlekają bez końca, a lata lecą.
   – Słusznie – zaśmiał się pan domu. – Weźmiemy sobie dziecko z Domu Dziecka. Będzie gotowe.
   A trzeba sobie zdawać z tego sprawę, że dziecko z Domu Dziecka to jest wielka niewiadoma. W związku z tym – ryzyko. Bo na ogół nie znamy ani matki, ani ojca. Nie wiemy, jakie geny zostały przekazane temu dziecku. To po pierwsze.
   Ale po drugie, powinniśmy wiedzieć, że na ogół to dziecko jest psychicznie pokaleczone. Przeważnie jest to dziecko z domu biednego, może już nie było ani gazu, ani prądu, bo te zostały odcięte z powodu niepłacenia należności. Dziecko żyło w brudzie, nieoprane, niemyte, niekąpane. Często głodne, bez opieki.
   Czasem z domu patologicznego. Z domu alkoholików, narkomanów. Gdzie matka trudniła się prostytucją, a ojciec złodziejstwem. Może z domu kalekiego, gdzie rodzice znęcali się nad nim. Gdzie nawet było wykorzystywane seksualnie.
   Przejście z takich warunków do Domu Dziecka jest – zdawałoby się – przejściem z piekła do nieba. Bo tu dziecko może się wykąpać, tu jest czysto, ciepło w zimie, regularne posiłki, świeża bielizna.
   Ale ten szok przemija. I dziecko zaczyna tęsknić za rodzicami. Bo tego, czego dziecku potrzeba najbardziej, to więzi uczuciowej opartej na bezinteresownej miłości. A tę dziecko spodziewa się otrzymać od swoich naturalnych rodziców. Jacy by nie byli, to przecież, choćby tylko czasem, pojawia się w nich odruch takiej miłości. I na to te dzieci liczą.
   A Dom Dziecka to instytucja, która przypomina bardziej więzienie. A nawet gorzej, bo z więzienia powraca się do domu, a stąd nie ma gdzie wracać. Dlatego w gruncie rzeczy to katastrofa, to coś antyludzkiego. Już w samym założeniu. Gdy nie było wiadomo, co zrobić z dziećmi z patologicznych rodzin, to wymyślono Dom Dziecka. Gdzie dyrekcja i grupa wychowawców, ewentualnie grupa wolontariuszy usiłują wychować dzieci na ludzi.
   Nawet gdyby to był Dom Dziecka idealny – z dyrekcją oddaną sprawie w sposób absolutny, z wychowawcami umiejącymi nawiązać kontakt ze swoimi podopiecznymi, a nawet nić przyjaźni – to nie wystarczy. Takich dobrych Domów Dziecka jest w rzeczywistości bardzo wiele. Wspaniałych dyrekcji, wychowawców pracujących bardzo świetnie. I to wszystko jest godne uznania.
   Ale i tak stamtąd dzieci uciekają, to i tak nie zastąpi domu rodzinnego ani rodziców. To jest po prostu inna kategoria rzeczywistości.
   A tym bardziej z takich Domów Dziecka, gdzie bywa, że dzieci traktuje się jak pacjentów – wychowawcy coraz zmieniają się. Nie mówiąc o tym, że dziecko jest przesuwane z Domu do Domu jak przedmiot.


* * *


   Gdyby szukać najważniejszego elementu charakterystycznego dla dzieci z Domu Dziecka, to jest nim przekonanie, że wszystko im się należy. To znaczy ubranie, jedzenie, czysta bielizna, ciepło, opieka, książki. W rodzinie dziecko widzi, że ojciec i matka musi na to zarobić, zapracować. Że wobec tego trzeba troszczyć się, szanować, uważać, żeby nie zniszczyć, żeby nie wydać za dużo. Że trzeba oszczędzać światła, wody, ciepła, bo braknie do pierwszego. Tu wszystko to „mu się należy”.
   I ten nawyk pozostaje na całe życie. Funkcjonuje nawet wtedy, gdy dziecko zostanie adoptowane przez jakąś rodzinę. Wynikiem tej postawy jest brak wdzięczności w stosunku do wszystkich – czy to dyrekcja, czy wychowawcy, również do ewentualnych przybranych rodziców.
   Po drugie, walka. Walka o wszystko – o sympatię wychowawcy, o sympatię dyrektora, o lepsze jedzenie, o lepsze ubranie. Żeby nie być gorszym, gorzej traktowanym niż ten, niż ta. Stąd ciągłe pretensje, wymagania, poczucie krzywdy i samotność.
   Nie mówiąc o wszystkich nawykach, zachowaniach, słowach, które dziecko nazbiera od swoich kolegów i koleżanek z Domu Dziecka, dochodzi do tego jeszcze kompleks niższości. Poczucie, że jest gorsze niż to dziecko, które ma ojca i matkę, które ma zwyczajny dom. Bo albo ono zupełnie nie zna ojca i matki, a nawet gdy zna, gdy zaglądają do niego, to są ci „gorsi” rodzice. Bo nie mogli zagwarantować mu pobytu w domu.


* * *


   Mogłaby nasunąć się refleksja, że nie należy adoptować dziecka z Domu Dziecka. Ale wręcz przeciwnie. Bo przecież nie ma większej radości jak poczucie, że można uratować czyjeś człowieczeństwo. Nie ma większej radości – mimo trudu i pracy – jeżeli się widzi, że jest efekt. Nawet gdy się nie uda w całej pełni, tylko po części, to i tak jest ogromna radość.