RODZINA ZASTĘPCZA
Wycieczka szkolna. W grupie jedna dziewczyna z domu dziecka. Na podwieczorek gaździna przynosi bochenek chleba, robi nożem znak krzyża i zabiera się do krajania. Dziewczyna z domu dziecka zwraca się z prośbą:
– Czy ja mogłabym krajać chleb?
Napotyka zdziwienie kolegów i koleżanek.
– Bo ja nigdy w życiu jeszcze nie krajałam chleba.
Rodzina zastępcza. Bo to jest normalny dom, gdzie wstaje się rano, gdzie wspólnie robi się śniadanie, gdzie się idzie do szkoły, a na obiad wraca się do tego samego domu i są wciąż te same twarze. Gdzie ktoś się interesuje tym, jak było w szkole. Gdzie jest się przed kim pochwalić, bo ktoś się autentycznie troszczy o mój los. Cieszy się sukcesami, martwi się niepowodzeniami. Bo to jest wciąż ta sama druga matka czy ciocia, czy tata, czy wujek – w zależności od tego, jak będą tytułowały dzieci tę kobietę i tego mężczyznę.
Tak czy owak, to jest wciąż ta sama osobowość rodzinna.
„Tu jest moje miejsce. Tu jest mój stół. Tu jest moje krzesło. Tu jest moja półka. To jest mój dom, o który ja również muszę dbać, żeby było czysto i posprzątane, i wszystko jak trzeba. A więc trzeba robić zakupy na jutro na śniadanie, na obiad, na kolację”.
„To jest moja druga mama. To jest mój drugi tata. W ich cieniu uczę się życia. Pełnymi rękami czerpię z ich mądrości i doświadczenia. I oni nie mają więcej nikogo, tylko mnie czy ewentualnie jeszcze te dwoje dzieci własnych”.
Co to jest rodzina zastępcza? To jest przeważnie rodzina dziadków – z jednej czy drugiej strony. Czy też rodzina wujostwa. A więc rodziny, które strukturalnie przynależą do rodzinnego kręgu dziecka.
Dlatego to jest najlepsza wersja, bo dziecko ma świadomość, że istnieje dostęp do jego rodzonego ojca i do matki.
Wciąż zwracam uwagę na jedyność rodziny. Na jedyność ojcostwa, na jedyność macierzyństwa, która jest niezbywalna. Zwracam uwagę na prawo dziecka do matki i ojca, które jest nienaruszalne. Nawet pomimo patologii.
Inną wersją domu zastępczego jest obca rodzina. Czyli mąż i żona – którzy mają dzieci albo nie mają – zgłaszają gotowość przyjęcia do swojego domu dziecko z domu dziecka.
Również i ten układ jest niebotycznie lepszy niż układ domu dziecka. Bo tych dwoje ludzi – ci małżonkowie – zastępują rodziców. Oczywiście, to jest tylko zastępstwo. Ale jednak to jest zastępstwo jakoś autentyczne. Nieporównywalne z dyrekcją i z wychowawcami z domu dziecka.
* * *
Z tym, że do tego kroku trzeba dorosnąć. Innymi słowy, trzeba brać pod uwagę element powołania, potrzebnego do takiej decyzji. Nie każda rodzina jest w stanie podjąć się tego zadania.
Bo na przyjęcie takiego dziecka musi się zgodzić i żona, i mąż. Muszą się również zgodzić dzieci – jeżeli są. Bo czy można tak z marszu zadecydować: „No to wobec tego, ponieważ mamy obszerne mieszkanie, zawsze chcieliśmy mieć dzieci, ale się nie udawało, decydujemy się na to, że organizujemy rodzinny dom dziecka. Zgadzamy się, że będzie nas nawiedzać komisja państwowa, kontrolować nas, czy wypełniamy swoje obowiązki”.
Należy jednak liczyć się z tym, że gdy entuzjazm opadnie i dojdzie do zwyczajnego życia, może się okazać, że sprawa ich przerośnie, nie udźwigną tego – tak gdy chodzi o dzieci jak gdy chodzi o męża i żonę. A więc oddać dziecko do miejsca, skąd zostało zabrane? Rzecz nie do przyjęcia. Bo to oznacza kolejną tragedię dla tego dzieciaka?
Albo stanie się wprost przeciwnie: okaże się, że w miarę upływu czasu wszystkie zastrzeżenia i obawy ustępują, a przybrane dziecko wrasta w rodzinę z powodzeniem.
Oczywiście o tej decyzji nie mogą rozstrzygać względy materialne, choć i one muszą być brane pod uwagę. Bo gdy małżeństwo weźmie trójkę czy czwórkę dzieci z domu dziecka, to powinno uzyskać taką miesięczną dotację państwową i komunalną, żeby matka mogła rzeczywiście zrezygnować z pracy zawodowej. I należy nadmienić, że to nie jest nadprogramowy wydatek skarbu państwa, ponieważ te dzieci są odebrane z domu dziecka. A tam dziecko kosztuje państwo dużo więcej niż to, co otrzymuje rodzina zastępcza. A efekty wychowawcze są ewidentnie korzystniejsze.