PO CO RODZINA ZASTĘPCZA DZIECKU ?
Już idąc po schodach słyszałem łomot muzyki heavy-metal. Gdy podszedłem pod drzwi mieszkania, do którego zdążałem, okazało się, że faktycznie tutaj jest źródło tego hałasu. Pani domu otwarła mi drzwi dopiero po chwili. Niewątpliwie dzwonka nie było łatwo usłyszeć w tej sytuacji. Miała wystraszoną twarz i łzy w oczach.
– Nie można by uciszyć tego telewizora czy radia? – spytałem ostrożnie.
– To w pokoju Ani – usłyszałem skonsternowaną odpowiedź.
– A to ci nie przeszkadza?
– Mówiłam jej, ale to nie pomaga, Ania jest zdenerwowana.
– A czymże to?
– Bo powiedziałam, że jej nie odwiozę do koleżanki na imieniny, bo jestem przeziębiona.
– Czy ty musisz ją zawsze odwozić w każde miejsce, jakie sobie zażyczy?
– Jakoś tak się zrobiło. Ja bym ją odwiozła, ale naprawdę jestem przeziębiona.
– Ale co to znaczy „tak się zrobiło”.
– Bo mówi, że jej nie zależy na życiu. Najchętniej by popełniła samobójstwo.
– Nie masz przypadkiem tego wszystkiego dość?
– Czasem czuję, że nie daję rady. Ale gdy pomyślę, co ona w swoim krótkim życiu już przeszła, wtedy wracam do równowagi.
* * *
Wychować dziecko to nie taka prosta sprawa. Dlatego – gdy chodzi o bezdzietne małżeństwo, które bierze dziecko z domu dziecka – powinno być wspomagane przez kuratora, pedagoga czy psychologa. A tym bardziej, gdy chodzi o sytuację, kiedy bierze je osoba samotna. I stąd bardzo jest potrzebna pomoc fachowców, aby ustrzec tę rodzinę zastępczą przed błędami, które później z największym tylko trudem można będzie odrobić. A może już nawet będzie za późno, by można było je odrobić.
Mówiąc w skrócie: istnieją dwa ekstremy. Albo dziecko zdominuje przybranych rodziców, albo przybrani rodzice zawładną dzieckiem.
* * *
– Pamiętam z lat dziecinnych, że moi rodzice przybrani odprowadzali mnie do szkoły i przyprowadzali. I to nawet wtedy, gdy byłam już duża. W mojej klasie byłam jedyna, którą przyprowadzano i odprowadzano. Ile ja się wstydu najadłam, to jeden Pan Bóg wie. Teraz podejrzewam, że to nie było wyłącznie z troski o moje bezpieczeństwo, ile z obawy, że ucieknę.
– Dlaczego miałabyś uciekać?
– Bo po powrocie ze szkoły, po krótkim odrabianiu lekcji, zabierałam się do roboty.
– O jaką robotę to chodziło?
– No na przykład do mnie należało czyszczenie butów. Wszystkich butów. Mycie garnków. Sprzątanie. Zamiatanie. Odkurzanie. Do koleżanek nie chodziłam nigdy.
– Dlaczego?
– Po prostu nie było czasu. I znowu podejrzewam, że tu była obawa, że ucieknę. Nie wspominam już o takich odzywkach, jak na przykład: „Tylko zdawaj sobie z tego sprawę, że na to cię wzięliśmy, żebyś się nami zaopiekowała na stare lata, żeby miał mi kto podać szklankę wody, jak będę złożona chorobą”. I ciągłe zagrożenia: „Jak jeszcze raz to zrobisz, postąpisz, powiesz, to zbieraj manatki i wynoś się. Wracaj do Domu Dziecka”.
– A nie kusiło cię, żeby to zrobić?
– Tak naprawdę, żal mi ich było. Bo w gruncie rzeczy, mimo wszystkich swoich wad to byli dobrzy ludzie. Przywykłam do nich. I nie chciałam im wyrządzić żadnej krzywdy. Nawet przykrości.