RODZICE CHRZESTNI
– A już wiecie, kogo chcielibyście mieć za rodziców chrzestnych?
– Naszych dobrych znajomych.
– To oczywiście uczciwi ludzie?
– Tak, uczciwi.
– To małżeństwo?
– Tak, małżeństwo.
– Mają ślub?
– Tak, ale niestety nie kościelny. Ona jest rozwódką.
– To nic z tego – oświadczyłem.
– Taki przepis?
– To nie jest sprawa jakiegoś przepisu. Tu chodzi o środowisko, które powinno się budować wokół dziecka. I to środowisko musi być możliwie bez zarzutu.
– Toż właśnie mówię, że to są uczciwi ludzie.
– Ale wcześniej czy później dojdzie do świadomości dziecka fakt, że nie mają ślubu kościelnego. I to będzie obciążać psychikę dziecka.
Tu się pan zdenerwował:
– Robicie problemy w miejscu, gdzie ich nie ma. A powiedzmy sobie szczerze, kto dziś poważnie traktuje instytucję rodziców chrzestnych. To czysta formalność.
Teraz z kolei ja się zdenerwowałem. Zacząłem mówić powoli i wyraźnie:
– Słyszał pan o biciu dzieci albo nawet o morderstwie dzieci przez pijanych rodziców.
– Trudno nie wiedzieć, gdy się czyta gazety.
– No to już wie pan, po co jest ustanowiona przez Kościół instytucja rodziców chrzestnych.
– Przyznam się – odpowiedział wyraźnie zaskoczony – myślałem, że do nich należą tylko takie sprawy, jak nauka pacierza czy pilnowanie, by dziecko przystąpiło do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej.
– Owszem, to też. Ale główną troską rodziców chrzestnych jest atmosfera miłości, jaka powinna panować w domu ich podopiecznego dziecka. Bo tylko atmosfera ciepła, serdeczności i wzajemnego zrozumienia gwarantuje wychowanie na prawdziwego chrześcijanina.
* * *
Był czas, że bardzo dużo się mówiło na temat genów, jako czynników decydujących o osobowości człowieka, a które dziecku przekazują jego przodkowie, zwłaszcza rodzice. Ale stwierdzono, że tych genów jest mniej niż się zdawało. A po drugie, że człowiek ma bardzo wiele genów identycznych chociażby z szympansami – nawet ponad 90 procent. Wtedy jako odpowiedź przyszło słowo „środowisko”. A więc nie tylko geny, ale i środowisko kształtuje osobowość dziecka i człowieka w ogólności. To, co odkrywamy ostatnio, Kościół wiedział od dawna. I chce, ażeby dziecko otaczali ludzie możliwie bez skazy. I to pod każdym względem.
Ale już konsekwentnie: należy traktować odpowiedzialnie instytucję rodziców chrzestnych. Po pierwsze, od strony rodziców dziecka. Ci powinni zdawać sobie sprawę, że odtąd chrzestni nabywają prawa do interesowania się losem ich dziecka i ingerowania, gdy uznają, że tak trzeba. Po drugie, od strony rodziców chrzestnych: ci powinni odpowiedzialnie traktować obowiązek, jaki biorą na siebie.
W każdym razie to nie może być traktowane czysto formalnie. Tym bardziej, że utarła się opinia w naszym społeczeństwie, że nie odmawia się tym, którzy proszą, ażeby pełnić rolę ojca czy matki chrzestnej. I bywa, że jedna osoba ma na swoim koncie kilkoro nawet dzieci. I bywa, że sprawa troski o wychowanie dziecka rodziców chrzestnych ogranicza się do prezentu z okazji urodzin. Potem do telefonu z okazji urodzin, a potem ogranicza się do zera. Co świadczy o braku odpowiedzialnego traktowania podjętych obowiązków.
A więc, mówiąc krótko: nie chodzi o to, aby być obserwatorem losów dziecka chrzestnego i ingerować, gdy się coś dzieje, na zasadzie doskoków. To nie tak. Trzeba stać się domownikiem, członkiem rodziny. I tym samym uczestnikiem jej życia. I sobą, swoją osobowością również kształtować atmosferę domu, w którym wychowuje się to dziecko. I być przygotowanym na to, że mogą zaistnieć takie sytuacje, kiedy na przykład dziecko z jakichś powodów nie chce się zwierzyć swoim rodzicom z dręczących je problemów. I być dla niego deską ratunku, ostoją pokoju, mądrym przyjacielem.