s. 5.
– Odpoczął ojciec już po podróży?
Stał w celi ojca gwardiana klasztoru w Grodnie.
– O tak, dziękuję. Śpi się tu nadzwyczajnie. Cisza. Spokój. Dobre powietrze. Po Krakowie istny balsam.
– Słyszałem, że ojciec chorował, czy choruje, na gruźlicę.
– A tak, jakoś się to do mnie przyplątało. Ale chyba już będzie dobrze. Byłem ostatnio w Mszanie Dolnej na paromiesięcznej kuracji.
– Powietrze tu nie gorsze chyba niż w Mszanie.
– Myślę, że również to był powód, dla którego przełożeni tu mnie skierowali. Rozejrzałem się po mieście. Odwiedziłem drukarnię.
– A właśnie. Bo, jak słyszę, ojciec wydał jakąś broszurkę.
– Miesięcznik. I chciałbym go nadal wydawać.
– Niech będzie miesięcznik – powiedział zmienionym, oschłym tonem. – Ale, doszło do mnie, że nie tylko z powodu złego krakowskiego powietrza ojciec został przeniesiony do Grodna, ale właśnie z powodu tego, jak ojciec mówi, miesięcznika. Bo, jak słyszę, tyle ojciec hałasu wokół tego przedsięwzięcia wywołał, że zakłócił rytm życia klasztornego. Grodno nie Kraków. Tu nie pozwolimy na zakłócanie naszego porządku. Niewielu nas, to i łatwiej mi będzie kontrolować to, co ojciec ma zamiar czynić. Ale żeby nie było nieporozumień. Ojciec przyjechał do pracy duszpasterskiej. I to proszę sobie dokładnie zapamiętać. To, co ojciec w czasie wolnym od ścisłych obowiązków będzie robił, to mnie nie obchodzi. Jeżeli ojciec chory na płuca, to mogę ojca zwolnić od śpiewanych Mszy świętych, no i nawet od kazań. Ale wszystko inne obowiązuje: dyżury w konfesjonale czy chodzenie do chorych. – Przerwał na chwilkę i znowu podjął temat: – Tylko niech się ojciec zastanowi, czy się ojciec nie minął z powołaniem. Bo nie po to ojciec wstąpił do klasztoru i nie po to był ojciec święcony, żeby zajmować się wydawaniem gazet. To jest praca dla świeckich katolików.
– I głoszenie słowa Bożego.
– Oczywiście. Ale sam ojciec powiedział: głoszenie. A więc słowem.
– Można głosić również słowem drukowanym.
– To już sprawa świeckich.
– Czy mam rozumieć, że ojciec gwardian zakazuje mi drukować „Rycerza”?
– Tego nie powiedziałem. Zresztą, to nie moja sprawa. Ja nie mam się co zgadzać czy nie zgadzać. Ojciec prowincjał zdecydował, to niech ojciec drukuje. Klasztor duży, miejsca jest dość. Starych, niepotrzebnych cel pod dostatkiem. Może sobie ojciec wziąć jedną, dwie, trzy. Trzeba będzie je wyporządzić, bo nieużywane od dawna.
– Za to bardzo dziękuję. Możemy iść zobaczyć?
– Proszę bardzo.
Wyszli na długi korytarz, z którego drzwi prowadziły do poszczególnych pomieszczeń.
– O, na przykład już od tej możemy zacząć.
Otworzył drzwi. W celi leżały jakieś rupiecie, worki pod ścianą. Okno było dawno niemyte.
– Świetne pomieszczenie. Zmieści się wygodnie maszyna.
– Jaka maszyna? – ojciec gwardian jakby usztywnił się.
– Drukarska.
– A po co?
– Będziemy drukowali sami „Rycerza”. Właśnie jak patrzyłem na robotę tutejszego grodzieńskiego drukarza, przyszła mi myśl: po co ja tyle płacę. Przecież tę robotę moglibyśmy sami wykonywać.
– Jak to sami?
– No ja z pomocą jakiegoś brata.
– Bracie nie są po to, aby pomagać ojcu w obsługiwaniu maszyny.
– A po co są? – tu go zaczęło ponosić. – Po to, żeby pracować w stajni i w polu?
– Ojciec tu nie przyjechał, aby mnie pouczać. Ja tu jestem gwardianem.
– Przepraszam.
– A poza tym. Jak sobie ojciec wyobraża ubóstwo franciszkańskie. Czy ojciec wie, ile taka maszyna kosztuje? Mnie nie chodzi już nawet o to, skąd ojciec wytrzasnąłby pieniądze. Nie moja, na szczęście, w tym głowa. Ale przecież to majątek. Święty Franciszek, ten biedaczyna z Asyżu, na pewno by się sprzeciwił takiej myśli. On świat nawracał bez maszyny. Chce ojciec świat nawracać, proszę się na nim wzorować, po to ojciec jest franciszkaninem.
– Proszę ojca gwardiana, jeśli chodzi o pogląd na sprawę ubóstwa, to chyba się bardzo różnimy.
– Jak z dotychczasowej rozmowy widzę, to nie tylko gdy chodzi o sprawy ubóstwa.
– Otóż, gdybyśmy się dosłownie powoływali na świętego Franciszka, to nie powinniśmy na przykład jeździć koleją ani chociażby czytać gazet. Bo przecież on chodził pieszo.
– Niechże sobie ojciec zachowa takie przykłady do kazań dla dzieci. – Tu już ojciec gwardian zezłościł się wyraźnie. – Niemniej, podtrzymuję, co powiedziałem, że taka maszyna to luksus, który nie przystoi franciszkanom. Co by ludzie na to powiedzieli, jakby zobaczyli, że w klasztorze franciszkańskim stoi taki wynalazek XX wieku.
– Ja tymczasem znakomicie sobie wyobrażam taką maszynę w tej celi i uważam, że można być redaktorem czasopisma o milionowym nakładzie i pozostawać ubogim – nawet jeżeli się człowiek posługuje wszystkim, co potrzebne do pracy i to jak najsprawniejszej pracy, jak najnowocześniejszej pracy, z wykorzystaniem wszystkich drogich wynalazków i udogodnień. Pod warunkiem, że myśli się o chwale Bożej i służbie duszom.
– Chwileczkę, bo widzę, że się ojciec rozpędził, muszę ojca ostudzić. Po pierwsze, tu często nie ma prądu, więc z tą maszyną byłyby trudności. A po drugie, ileż to egzemplarzy swojego miesięcznika ojciec wydaje?
– Pięć tysięcy.
– No to niechże ojciec będzie trochę skromniejszy i nie opowiada o milionowych nakładach. A na koniec: żeby kupić maszynę, trzeba najpierw prosić o pozwolenie ojca prowincjała, a potem już o nic więcej, bo o pieniądze – na ile znam ojca prowincjała – szkoda prosić, bo na pewno nie da. Może dać tylko błogosławieństwo serafickie i ewentualnie dobrą radę, choć nawet tego żałuje.
Pożegnał się z ojcem gwardianem. Poszedł na chwilę do kościoła. Poczuł tu lekki zapach stęchlizny. Ten sam zapach, który panował również w klasztorze. „Trzeba byłoby go przewietrzyć”. Rozglądał się ciekawie po jego wnętrzu. Piękne, ale zaniedbane, przykryte kurzem lat. Na ołtarzach podostawiane kolorowe figurki gipsowe, gdzieś z odpustu, sztuczne kwiatki. Trzeba by to wszystko odczyścić. Brzydotę pousuwać. Skąd ten piękny kościół w tej miejscowości na końcu świata. Skąd ten ogromny klasztor, dziś ledwie zamieszkały. Trzeba się będzie tym zainteresować. „Historia Polski się kłania – zakpił z siebie. Przecież Grodno. Nie przypomina sobie wielebny nic? Z niczym się ta nazwa nie kojarzy? O wstydzie, o hańbo. I zabiera się do wydawania czasopisma w Polsce. A może lepiej by było na księżycu”. – Podkpiwał z siebie. Zobaczył boczny ołtarz z pięknym, starym obrazem Matki Bożej, z figurami św. Franciszka i św. Antoniego, którzy błyskali w półmroku szatami. Chyba ze srebra. A ojciec gwardian mówi o ubóstwie. Podszedł bliżej, uklęknął zapatrzony w obraz, pod którym i obok którego nawieszonych w szafkach serc srebrnych, korali, perełek co niemiara. Jakiś „łaskami słynący”. Uklęknął. Odruchowo sięgnął do sznura, którym był przepasany. Znalazł różaniec przy nim przytroczony. Dzisiaj środa. Tajemnice chwalebne. Zapatrzony w spokojną twarz Matki Boskiej zaczął odmawiać tajemnicę trzecią: Zesłanie Ducha Świętego na Apostołów i Matkę Boską w wieczerniku, prosząc, by Duch Święty zstąpił, tak jak na nich, jak na Nią, także na niego. Skończył. Podniósł się z klęczek i już uspokojony wrócił do celi, bo przypomniał sobie w Kościele, że obiecał mamie przy pożegnaniu zaraz po przyjeździe napisać do niej list. Łóżko, stół, stołek. Co potrzebuje więcej. Ubóstwo jest, ale maszyna też będzie. Nawet gdyby na razie na korbę. Z walizki, która leżała na podłodze, wyciągnął kartkę papieru. Atrament, pióro ze swojego starego piórniczka i zabrał się do pisania:
Grodno, 23 X 1922
Droga Mamo!
Z grodzieńskiej klasztornej celi już piszę, a dostałem się tu tak: Na stację odprowadził mnie o. prokurator Anzelm, by wszelkim potrzebom zapobiec i ułatwić zdobycie dobrego miejsca w wagonie. Wsiadłem z moimi dwoma towarzyszami podróży. Miałem jeszcze mówić część kapłańskich pacierzy, a tu w wagonie ciemno. Przysunąłem się do okna i przy świetle lampy elektrycznej na stacji się modlę. Zaobserwował to jeden Żyd i zaraz ofiarował świeczkę. Starczyła, więc obiecałem mu wspomnieć o nim przy Mszy św.
W Warszawie przeparadowaliśmy przez miasto dorożką i tak znalazłem się w konwencie. Tam Msza Św., oczywiście przed obrazem Najświętszej Maryi Panny, trochę pogawędki, na miasto z o. Rajnerem, by się poinformować co do cen papieru i – drukarni, a potem obiad i na dorożkę do Dworca Wileńskiego.
W towarzystwie poczciwych żołnierzyków pomknęliśmy do Białegostoku, przesiedli się wieczorem i zawinęliśmy do Łosośny, skąd fura przewiozła nas pod mury klasztorne.
Powietrze tu polne, a lud poczciwy, więc i przyjemnie siedzieć. Oczywiście, gdzie posłuszeństwo pośle, tam zawsze przygotowuje wszystko, by było jak najlepiej, tak też i w tym wypadku się stało. – Czuję się szczęśliwy, a stosunki wydawnicze zapowiadają się bardzo dobrze. Wprawdzie na początku jeden z drukarzy zacenił 100 Mp za wydrukowanie każdego numeru, nie wliczając papieru, ale za to inny znowu drukarz podał cenę bardzo niską, o jakie 6-8 razy taniej niż w Krakowie. Muszę jednak co prędzej oglądnąć się za zecernią, to będzie jeszcze łatwiej.
Moja cela patrzy słońcu w oczy, bo na południe zwrócona, a lokal na wydawnictwo bardzo obszerny i w dobrym stanie. Jeżeli Najświętsza Matuchna Niepokalana zechce, to i drukarenka może niedługo stanie.
Kościół nasz dosyć obszerny – poświęcony Najświętszej Maryi Pannie. Dobrze się więc składa.
A św. Franciszek i św. Antoni w bocznych ołtarzach srebrnymi świecą szatami. Jest też i szczególną czcią otoczony obraz Najświętszej Maryi Panny w ołtarzu bocznym; zapewne słynie łaskami; choć nie miałem jeszcze czasu rozejrzeć się bardzo po klasztorze, to jednak na pierwszy rzut oka już na niezwykły wygląda.
Do Irki dzisiaj wysłałem kartkę na imieniny, bo i prędzej nie mogłem. Zaznaczyłem też, że Franusiowi pod starym przysłałem adresem.
Kończąc proszę tylko o modlitwę, bym dobrze poznał i wykonał Wolę Bożą, czyli Wolę Niepokalanej, a tak w myśl „Milicji” był prawdziwym narzędziem w Jej niepokalanych rękach.
Kochający syn
O. Maksymilian Maria Kolbe