7
*
– Wszystkie dzieci są!
– Nie syćkie.
– No to trudno. Kto jest, ten jest, a kogo nie ma, to go nie ma.
– To psyjdzie.
– Dobrze, może przyjdzie, a może nie przyjdzie. Mieliśmy się spotkać po południowym Aniele Pańskim. Dzwoniono w kościele w Zabawie na Anioł Pański?
– Dzwoniono.
– Słychać było aż do nas?
– Słychać było. Ale jak mioł kto zamknięte drzwi i okno, to mógł nie słyseć.
– Już jest ciepło, choć to dopiero początek kwietnia. Kto by miał jeszcze drzwi i okna zamknięte. Zresztą nie musiał słyszeć. Widać, bo słońce jest wysoko. A my zaczynamy. Zaraz, tylko sobie usiądziemy.
Usadzała dzieci w wianuszku, w którym sama zajmowała miejsce „kwiatuszka”, jak to dzieci stwierdzały, albo w pierścieniu, w którym sama zajmowała miejsce oczka – szafiru – bo Karolina lubi kolor niebieski.
– A więc wspólnie się przygotowujemy do sakramentów. Ja do bierzmowania, a wy?
– Do spowiedzi i Komunii świętej – odpowiedziały mniej lub więcej chórem.
– To, co ja się sama nauczę, to wam opowiadam.
Pilnowała, żeby żadne dziecko nie siedziało gołą pupą na ziemi, ale na deseczkach, które przyniosła z domu.
– No już. Ostatni raz mówiliśmy o tym, czym jest Eucharystia, że to jest Pascha. Jaka?
– Nowego Testamentu – usłyszała najwyżej dwa nieśmiałe głosiki.
To było wyraźnie za mało.
– A co to jest Pascha?
Konsternacja najwyraźniej zapanowała wśród dzieci.
– Zydowska – ktoś dorzucił stwierdzenie.
– Tak, żydowska, ale co to jest.
Zaległo znowu milczenie.
– No, Tereniu, moja siostrzyczko.
– Jedzenie – ta odpowiedziała nieśmiało.
– Jakie? Zwyczajne? No, jakie są jedzenia w dzień powszedni?
– Powsednie.
– A w niedziele?
– Niedzielne.
Spostrzegła, że się źle spytała:
– A w święta?
– Świątecne.
– A więc Pascha jest jedzeniem, posiłkiem świątecznym. A czym się różni jedzenie świąteczne od zwyczajnego? – zatrzymała się, wyczekując. – Że jest go więcej?
– Ze jest lepse.
Uśmiechnęła się:
– To też, ale jeszcze co.
Znowu czekała, czy ktoś odpowie. Rozglądała się po buziach, doszukując się w nich błysku rozumienia.
– Że jest ładne ubranie!
– Też prawda. Ale w tym wszystkim o co chodzi? Żeby sobie pojeść?
– Żeby świętować! – wykrzyknął Sobek z dumą w oczach.
– Bardzo dobrze, żeby świętować. A więc tu chodzi o jakąś wielką Sprawę, której jedzenie tylko służy, pomaga zebrać się, trwać przy niej, przypominać ją sobie.
Do kółeczka doszlusowała jeszcze jedna dziewczynka. Zdyszana. Jakby jeszcze niekompletnie ubrana i nieuczesana.
– O, widzę, że Zosia nie zdążyła zapleść drugiego warkoczyka. Chodź, Zosiu, zaraz ci go upleciemy pięknie, żebyś miała obydwa równiutkie. No dobrze. A teraz zwiążemy sznureczkiem. Nie ma sznureczka. To sobie pożyczymy z pierwszego warkoczyka, bo jest dostatecznie długi. I już. A wstążeczkę zawiążemy na niedzielę. Jutro. Dobrze?
– Dobrze.
– Bo to dzisiaj sobota, to będzie wieczorem generalne mycie, kąpanie, również mycie włosów. – Mówiła do niej spokojnym głosem, a równocześnie kończyła wiązanie kucyka sznureczkiem. – No już. Prawie tak samo jak mama to robi, choć nie całkiem. Kiedy i gdzie odbyła się pierwsza Pascha?
– W Egipcie przed wyjściem Żydów – powiedziała Terenia.
– Z niewoli egipskiej. Jako dziękczynienie Bogu za wyrwanie ich stamtąd.
– A gdy Żydzi powtarzają tamtą Paschę, jaka to jest uroczystość. No, jak ją nazwaliśmy? Ro…, ro…
Nikt nie podjął się zakończenia tego słowa.
– Wasi rodzice brali ślub?
– Brali.
– Dawno?
– Downo.
– I co, zapomnieli już o tym?
– Zapomnieli.
– A nie zapomnieli. Obchodzą srebrne wesele?
– Moja ciotka i wujek obchodzili srebrne wesele.
– A co to znaczy „srebrne wesele”?
Znowu nic.
– To znaczy, że oni przed dwudziestu pięciu laty zawarli ślub. Teraz świętują dwudziestą piątą ro…
– Rocnicę! – wykrzyknął Sebastian, aż wszyscy odetchnęli z ulgą.
– Rocznicę, rocznicę – powtarzała ucieszona. – Świętowanie przez Żydów Paschy dzisiaj jest uroczystością rocznicową. Rocznica pochodzi od słowa? No, od jakiego słowa pochodzi rocznica? Przecież mówiliśmy o tym.
– Od „roku” – wyrwała się znowu Teresa.
– A właśnie. Od roku, rok – rocznica. Bo co roku, bo raz w roku, w tym samym dniu, w którym się wydarzyło tamto – my teraz wspominamy. Nie tylko wspominamy urodziny twoje, mamy, taty…
– Nie wspominamy. U nos nie wspominamy.
– A szkoda. Ale wspominamy śmierć babci, dziadzia, wujka.
– Mama daje na Msze świętą.
– O, bardzo dobrze. I pamiętacie, jak to mówiliśmy sobie. Świętowanie rocznic to nie tylko wspominanie, ale coś więcej. No, kto powie, kto powie? Pamiętacie, to było takie trudne, nowe słowo, no, powtarzaliśmy sobie to słowo wiele razy.
– U-u-u-! – zaczęła Terenia, ale nie umiała skończyć.
– Dobrze, u-o-b-e-c-nienie. Uobecnienie.
– Uobecnienie, uobecnienie – zaczęły chórem ze śmiechem powtarzać dzieci.
– O, bociek! – krzyknął nagle Kuba.
– Gdzie, gdzie, gdzie leci? – zaświergotało kilka głosów.
– Tam – wyciągnął Kubuś rękę i pokazywał palcem – tam. Kle-kle-kle.
Wszystkie dzieci podchwyciły i zaczęły wołać coraz głośniej, coraz głośniej, wpatrzone w kołującego majestatycznie na rozpiętych skrzydłach ptaka.
– Siądzie.
– Nie siądzie.
– Gdzie siądzie?
– U nos siądzie. U nos jest koło połozone na stodole. To nas, to nas bociek.
– Jak poznajesz?
– Poznaje, to nas, w tamtym roku tyz był. Kle-kle-kle! Boćku, boćku!
Wracaj, boćku, w strony swoje,
wnet za tobą przyjdzie maj – zanuciła im.
Opamiętały się, jak kłótliwe wróble, którym się rzuci garść ziarna.
– No, to teraz już na pewno jest wiosna, skoro bociany wracają. A my wróćmy do Paschy jako uroczystości rocznicowej. Ona uobecnia tamto wydarzenie. Żyd, który świętuje obecnie Paschę, przez nią uczestniczy w tamtym wydarzeniu, które świętuje. Uczestniczy. U-czest-niczy. Co to znaczy: uczestniczy?
Rozglądała się po buziach swoich słuchaczek i słuchaczy, żeby dostrzec choćby błysk zrozumienia, ale nic z tego. Owszem, patrzyły na nią – przymuszały się, żeby na nią patrzeć, bo oczka uciekały im wciąż w górę, gdzie boćki kołowały.
– Już po tym boćku z was nic nie wyduszę. Uczestniczy, to znaczy tak, jakby tam był osobiście, w tym samym miejscu, gdzie się to wszystko działo. Taki Żyd, który dzisiaj świętuje Paschę, czuje się tak, jakby to on osobiście był przez Pana Boga uratowany z niewoli egipskiej. Źle mówię, nie „jakby”. On się czuje osobiście uratowany przez Pana Boga z niewoli egipskiej. Ten, kto bierze udział pobożnie we Mszy świętej, ten jest razem z Panem Jezusem przy stole w Wieczerniku. Właśnie. Bo Eucharystia jest Paschą Nowego Testamentu.
Ale tu poczuła, jakby mówiła do siebie samej. Jakby jadła w upalny dzień, nie popijając niczym, jałowy chleb, który jej staje w gardle. Jakby tarła w balii mokrą bieliznę o pralkę, bez mydła. „Przecież straciłam z nimi kontakt. Oni mnie nie rozumieją ani nie słyszą. Za trudno do nich mówię. To jeszcze dzieci. Trzeba inaczej. Można ich tylko albo rozpuścić do domu, niech odpoczną – myślała gorączkowo, bezradna – albo im opowiedzieć jakąś bajkę, albo zacząć w innej tonacji, w innym stylu”. Wyrzucała sobie: „Tłoczę im w ich głowiny abstrakcyjne pojęcia. Przecież to im niepotrzebne. Za wcześnie na to”. Uśmiechnęła się do nich – przymusiła się do uśmiechu, zaklaskała.
– Klaszczemy my wszyscy Panu Jezusowi za to, że ustanowił Mszę świętą.
Zaczęła klaskać, a za nią zaskoczone i rozbawione dzieci. Już wszyscy się śmiali i ona też.
– A teraz powiem wam, jak to było w czasie Ostatniej Wieczerzy – zaczęła innym głosem, po cichu, tajemniczo. – Właśnie miało być tak jak zwykle. Jak co roku: zwyczajna Pascha. Na to zresztą przyszedł Jezus z apostołami do Jerozolimy. Był stół zasłany obrusem, były nakrycia dla nich wszystkich. – Pokazywała rękami stół, obrus, nakrycia.
– Był na stole baranek zabity w świątyni i upieczony z gorzkimi ziołami. Tak jak to wtedy w Egipcie było, jak Mojżesz nakazał. Ale zaraz od początku okazało się, że wszystko jest inaczej. Pan Jezus wziął prześcieradło, przepasał się nim jak fartuchem. – Już wstała. Udawała, że przepasuje się prześcieradłem.
– Nalał wody do miednicy. – Udawała, że nalewa wody do miednicy.
– Schylił się do nóg świętego Piotra, żeby mu je umyć. – Schyliła się do nóg najbliżej siedzącego dziecka, które tak jak inne wpatrzone w nią otwartymi oczkami – zdawało się, że im wszystkim oczka z ciekawości wyskoczą – obserwowało z zainteresowaniem, a trochę i przestrachem, co ona wyczynia. „Dobrze, dobrze – mówiła sobie. – Tak należy do dzieci mówić, a nie wpychać im do głowy „uobecnienie”, „uczestnictwo” i „święto rocznicowe”.
– Święty Piotr poderwał się przerażony, zaskoczony. To nie było w obrzędzie Paschy żydowskiej przewidziane. „Nie, nigdy, Ty – mnie?” – Teraz była świętym Piotrem. Wyskoczyła przerażona. Wyciągnęła ręce w geście obronnym.
– Potem się zgodził i tak Pan Jezus wszystkim apostołom umył nogi. Potem apostołowie usiedli, ale już wiedzieli, że to nie będzie zwyczajna Pascha. Tylko czekali, co teraz nastąpi. I faktycznie, Pan Jezus powiedział: „Jeden z was mnie wyda”. No, tego się absolutnie nie spodziewali. Wszystko im mogło przyjść do głowy, ale nie to. „Co? Co Jezus powiedział?” – Teraz była apostołami, którzy się zdenerwowali i chciali się koniecznie dowiedzieć czegoś konkretnego.
– „Że co się stanie?” – pytali ci, którzy dalej siedzieli, którzy nie dosłyszeli. „Że jeden z nas Go wyda w ręce wrogów”. „Nie, to niemożliwe”. „Ale jeżeli Mistrz mówi, to jest prawda”. „On nie kłamie. On musi coś wiedzieć na pewno, skoro tak mówi”. „Kto, który z nas?” „Nie. Musimy się tego dowiedzieć. Natychmiast”. „Niech Go ktoś spyta o to”.
Mówiła do nich, a równocześnie, jakby jej było dwie w tej samej osobie, powtarzała sobie: „Tylko tak trzeba z dziećmi. Tylko tak! Ich interesuje tylko akcja, tylko ruch, tylko dzianie się. Tylko wtedy potrafią coś myśleć. Tylko wtedy do nich coś dochodzi. Ach, jak im trzeba teatru. Tak, teatr”.
– A tymczasem Jezus bierze chleb, łamie – teraz była znowu Panem Jezusem – rozdaje uczniom i mówi: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane”. A więc to jest uczta pożegnalna, ostatnia. To jest uczta, przez którą Jezus pozwala apostołom uczestniczyć w śmierci, która jutro się stanie. To jeszcze bardziej staje się wyraźne, gdy Pan Jezus pod koniec Paschy bierze kielich z winem i mówi: „To jest kielich Krwi mojej Nowego Testamentu, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów”. Temu towarzyszy polecenie: „To czyńcie na moją pamiątkę”.
Spostrzegła się, że już zmieniła sposób mówienia, że z akcji przeszła na opowiadanie i uwaga dzieci się rozprzęga. Już maleją ich oczka, rozmazują się. Ale nie potrafiła się wznieść do poprzedniego poziomu. Była chyba zmęczona. Brnęła w ostatnie zdania:
– Dla apostołów już było całkiem jasne, że to będzie śmierć męczeńska. Uczniowie, przyzwyczajeni do tego, że Nauczyciel nie kłamie i nie myli się, zdawali sobie sprawę, w czym uczestniczą.
Już nikt, już żadne z dzieci nie słuchało tego, co mówiła. Wiedziała, że się musi jakoś uratować, ale jak? Rozpaczliwie szukała w sobie jakiegoś pomysłu. I nagle znalazła: Staszek, wycinający szopkę w Adwencie. I zaczęła:
– A jak się skończy lato, to co będzie?
– Jabłka – któreś odpowiedziało.
Dzieci się ożywiły.
– Tak. Jesień. A po jesieni przychodzi…
– Listopad. I idzie się na groby. I pali się świeczki.
– Dobrze – przerwała, bo bała się, że ucieknie im główna myśl. – A po listopadzie?
Zapadła cisza na chwilkę. Dzieci myślały „aż szumiało”.
– Święty Mikołaj! – któreś wypaliło.
– A święty Mikołaj to znaczy i Adwent.
I zaczęła opowiadać, jak to w tym czasie do ich domu, wieczorami, zwłaszcza w sobotę i niedzielę, schodzą się dzieci i przygotowują zabawki na drzewko.
– A ja wiem, bo ja tez do wos przychodzę i lepimy łańcuchy, malujemy pajace, robimy motyle.
– To my tyz bedemy przychodziły – poderwały się wszystkie.
– Jak mama pozwoli – urwała, bo się przelękła, że znowu się rozgadają.
I zaczęła opowiadać o swoim młodszym bracie, Staszku, jak to on wycinał laubzegą pastuszki i jak to okazało się, że tymi pastuszkami idącymi do Pana Jezusa są jego siostrzyczki i on sam, i niosą w darze nie ser, masło czy chleb, ale pudełeczka, w których to pudełeczkach są ziarnka pszenicy – dobre uczynki zbierane przez Adwent. Dzieci słuchały uważnie, aż któreś nie wytrzymało i oświadczyło:
– My tyz tak.
I drugie też, i trzecie:
– Tylko nie psenicę a grosek.
Posypała się lawina. Wyhamowała ją z trudem i ukierunkowywała:
– I tak trzeba przychodzić na Mszę świętą niedzielną. Trzeba przynosić Panu Bogu swój cały tydzień. W ofierze. Wszystkie swoje dobre uczynki.
– W pudełecku? – zdziwiło się któreś.
– Nie, nie w pudełeczku. I nie z ziarenkami pszenicy. Ale w sercu pełnym dobrych uczynków spełnianych przez cały tydzień. I tę ofiarę składamy Panu Bogu wraz z ofiarą Pana Jezusa.
– Krzyzową – dopowiedziało któreś.
Sprzeciwiła się:
– Nie tylko. Pan Jezus nie tylko umarł na krzyżu. Pan Jezus jako chłopiec pomagał w domu mamie, tatusiowi, sąsiadom, kolegom.
– Bawił się z nimi.
– A tak, również się z nimi bawił. A jak był duży, to nauczał całymi godzinami.
– Tak jak ty nos.
– Tak, tylko lepiej. Uzdrawiał ludzi, rozmawiał z faryzeuszami, chodził do nich.
– Ale oni Go i tak nie słuchali.
– Nie słuchali. Choć niektórzy i słuchali. I te swoje dobre uczynki składał Bogu Ojcu w ofierze. Tak samo i my mamy robić: na Mszy świętej składać Bogu swój cały dobry tydzień.
– A na pocątku przeprosić za to, co było w tym tydźniu złe – powtórzyło któreś z poprzedniej lekcji.
– Apostołowie w czasie Ostatniej Wieczerzy też składali Panu Bogu, wraz z Panem Jezusem, swoje życie.
– A Judas – trzydzieści srebrników.
– On nie Panu Bogu tylko szatanowi.
– A ty jesteś zoną Judasa – powiedziało z powagą jedno dziecko, ku zaskoczeniu jej i wszystkich obecnych – i się nazywosz wcale nie Karolka tylko Rachela. Ale ty jesteś dobra. I ciebie zabiją za to, ze kochas Pana Jezusa.
Była tak skonsternowana, że nie wiedziała, co odpowiedzieć. Najlepszy byłby jakiś dowcip, ale nic jej nie przychodziło do głowy. Zaczęła wobec tego spokojnie i na rozum:
– My przygotowujemy takie przedstawienie, to znaczy wszyscy, prawie wszyscy, którzy przystąpimy 18 maja do bierzmowania. To będzie w przyszłym roku w Wielkim Poście, i na tym przedstawieniu będę Rachelą.
– Ty jesteś już Rachela, to słysałam od mojego brata, który tyz sie ucy do bierzmowanio, i ciebie zabiją. – Buzia wykrzywiła się jej w podkówkę do płaczu. – Tak, wiem, zabiją cię. Zabiją.
Dzieci słuchały i patrzyły na nią z przerażeniem. Pogłaskała ją.
– Nie, nie, ja będę grała Rachelę, jak Bóg pozwoli dożyć.
– Jak wojna nie wybuchnie – powiedziała Zosia.
„Boże, znowu coś nowego” – przestraszyła się.
– A po cmyntorzu – ni z tego, ni z owego wyrwało się jedno dziecko – chodzi co noc tako wielga wiedźma w cyrwonej chuście i płace. To wszyscy mówią, ze bedzie wojna.
Słuchała tego na wpół z uśmiechem politowania, na wpół z drżeniem wewnętrznym.
– Co ty, Basieńko, opowiadasz.
– To nie ja opowiadam, tylko to godała zona leśnicego, do którego przysedł grabarz.
– A w tamtej wsi psy wyją na wschód i to znak, ze bedzie z Ruskimi wojna – poderwało się drugie dziecko.
– A skąd to znowu ty to wiesz?
– Somsiadka przysła z targu i tam to słysała, a potem nom to opowiadała.
– A za lasem – zaczęło trzecie dziecko – jak sie tam wyńdzie – pokazywało paluszkiem – to po zachodzie słońca widać taką cyrwoną pręgę na wschodzie.
– Baju baju, będziesz w raju – powiedziała ze śmiechem, żeby zatrzeć tę atmosferę grozy, jaka zapanowała w niej i w całej jej gromadce.
– Baju baju, będziesz w raju – powtórzyła.
Już wszystkie dzieci to deklamowały.
– Baju baju, będziesz w raju.
Śmiały się i powtarzały dookoła, a ona wraz z nimi. Ale i tak nie mogła z siebie wyrzucić strachu, który nią zawładnął.