Biblioteka



52





       MY KATOLICY


     Parę kilometrów przed miastem kierowca stwierdził, że benzyna w zbiorniku kończy się, wobec czego trzeba gdzieś stanąć i nalać nową z kanistra. Poprosiliśmy, żeby zatrzymał się na przedmieściu, przy kościele. Tyle razy przejeżdżaliśmy obok tego kościoła, a nigdy nie było okazji, aby go zwiedzić.
     Kościół architektonicznie nieprzeciętny, chyba jedyny tego rodzaju w Polsce. Wnętrze jednak pozostało niewykończone. Od 1939 roku nic nie zrobiono, jeśli zaś zrobiono, to w sposób budzący głęboki smutek: Na bocznych ścianach chaotycznie rozwieszone obrazy bez żadnej wartości artystycznej. Na brudnych obrusach ołtarzowych bibułkowe kwiaty w tak zwanych flakonach, czyli w szklankach po musztardzie. Bezładnie porozstawiane wytarte klęczniki różnego autoramentu. Ażurową konstrukcję betonową, którą od dawna powinny wypełniać witraże, zasłaniała dekoracja wielkopostna (jako że to był Wielki Post): po obu stronach ołtarza kiepsko wycięte z pakunkowego papieru dwie drabiny, dwie włócznie, nad nimi aniołowie, których twarze świadczyły o cierpieniach żołądka. Aby nie spadli w przepaść i nie rozbili się o posadzkę, podstawił im twórca obłoczki. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że aniołowie ci należeli do dekoracji „bożonarodzeniowej”, a zostali teraz powieszeni wyłącznie dla zapełnienia pustego miejsca. Całość straszliwa.
     Jeżeli, wychodząc z takiego kościoła, powiesz o tym wszystkim: „obrzydliwość”, to ci wolno, ale gdybyś powiedział to samo o Kościele katolickim, to – delikatnie mówiąc – byłbyś nieścisły.
     Weźmy inny przykład: przyszedłeś do kościoła w niedzielę, aby uczestniczyć we Mszy świętej. Za tobą śpiewa jakaś kobieta. Właściwie nie śpiewa, ale drze się, szczodrze prezentując braki w uzębieniu, a przy tym zaciąga okropnie. Na chwałę Bożą? Obejrzałeś się wymownie. „Niech przestanie, a przynajmniej niech śpiewa trochę ciszej”. Bez efektu. Nie możesz wytrzymać. Potem Ewangelia przeczytana niewyraźnie, monotonnym głosem, bez najmniejszego zrozumienia. Później kazanie – to samo, co w Ewangelii, tylko nieskończenie gorzej. I to „albowiem”, „azali”, „tedy”, i wszystko to, co wszyscy wiedzą. Banał, frazes. Do nikogo nie dociera. Rozglądasz się po ludziach. Bierna tępota. „Co ja tu robię? Co to ma znaczyć? Wyjść stąd, odetchnąć świeżym powietrzem”. A ksiądz nie kończy.
     Może być i taki obrazek: znasz kogoś. Wiesz, że regularnie chodzi do kościoła. W domu zaś prowadzi coś na kształt prelekcji z miejscowego radiowęzła, tylko niestety nie trwa to 15 minut na dobę, ale cały dzień. Wszystkie informacje dotyczą bliźnich.
     Serię zarzutów przeciwko katolikom mógłbym kontynuować. Ty sam potrafiłbyś mi, sądzę, w tym wybitnie pomóc – niejedno masz zastrzeżenie. Ale powiedz mi: Czy te błędy cię bolą? Czy traktujesz je jako własną sprawę? Czy chciałbyś, żeby było inaczej? Czy zastanawiasz się, co by zrobić, żeby zmienić stan istniejący?
     Kościół to my. My wszyscy, ochrzczeni i wierzący. To my, którzy otrzymaliśmy od Pana Jezusa prawdę Bożą i łaskę do spełniania tej prawdy w życiu. Zastrzeżenie: „Przez słowo Kościół rozumiem: duchowieństwo, księży, zakonników, biskupów i papieża” – nie ma sensu, bo Kościół stanowią zarówno duchowni, jak i świeccy.
     Przebijamy się wszyscy przez mgłę naszej słabości, głupoty i egoizmu ku światłu, które przed nami postawił Chrystus. Na każdym pokoleniu, na każdym człowieku spoczywa odpowiedzialność za wprowadzanie prawdy Chrystusowej w czyn. Mamy wzrastać w prawdzie, tak jak św. Paweł mówi: „w pełnego Chrystusa i w dojrzałego człowieka”. Wzrastamy poprzez nasze głupstwa, błędy, cierpienia, nawroty.