8. Dziesięć przykazań biznesmena
8
Dziesięć przykazań biznesmena
1. Aby być biznesmenem, trzeba – po pierwsze – mieć pomysł. Albo pomysły. A jeżeli nie masz, to czekaj. Rozglądaj się, szukaj. Gotuj się do skoku. Wiedz, że pomysł jest najważniejszy.
Człowiekiem o ogromnym ładunku świetnych pomysłów jest na przykład Stefan Bratkowski. W tym wypadku chodzi o pomysły nie tylko na prywatny użytek, ale o pomysły na skalę ogólnopaństwową, ogólnogospodarczą. Jest pomysłodawcą w dziedzinie spółdzielczości, tak rolnej, jak bankowej. Wychowany przede wszystkim na wzorach poznańskich sprzed pierwszej wojny światowej, takich jak ks. Wawrzyniak.
Kiedyś, gdy słuchałem nad morzem jego wizji, planów, projektów, pomysłów – w niekończących się rozmowach czy to w cztery oczy, czy też w większym gronie, powiedziałem:
– Szkoda, że pan nie realizuje tego, o czym pan mówi, choćby uczestnicząc w życiu politycznym.
Na co roześmiał się:
– Ja nie jestem od tego, ja jestem dziennikarzem.
Miej swoich przyjaciół, którzy będą dla ciebie źródłem inspiracji, którzy ci pomogą w szukaniu nowych rozwiązań, koncepcji, pomysłów.
A gdy wreszcie przyjdzie to olśnienie, które cię prawie porwie z tej ziemi, gdy otrzymasz taką łaskę i z radości będziesz chodzić prawie pod samym niebem, wtedy nikomu o tym nie mów, przynajmniej na początku, i jeszcze długo, długo potem. A więc nie biegaj po wszystkich krewnych i znajomych – jak królik z Kubusia Puchatka – obwieszczając wszem i wobec: „Mam! Znalazłem! Odkryłem! Wymyśliłem! Wynalazłem!”. Bo ci natychmiast ten pomysł ukradną. Ale gdy tylko oprzytomniejesz, zacznij sprawdzać. Czy nie uległeś jakiejś aberracji, czyś się nie pomylił, czy nie ulegasz jakimś złudzeniom, czyś się nie dał ponieść fantazji? Czy to wszystko, co ci przyszło do głowy, jest do zrealizowania, urzeczywistnienia? Ale nie wydłużaj czasu do namysłu. Spiesz się. Bo kto inny wpadnie na ten sam pomysł.
Kiedyś rozmawiałem z Andrzejem Wajdą na ten właśnie temat i on powiedział: „Tylko trzeba się spieszyć, bo to jest w powietrzu, to jakoś jest w powietrzu, jeżeli tego nie zrobimy, to kto inny skoczy”. Pamiętam ten jego zwrot: „To jest jakoś w powietrzu”. Nawet gdybyś był ostrożny z gadaniem. Nawet gdybyś milczał, to i tak ktoś wpadnie na twój pomysł. A więc nie przeciągaj.
Powiesz: „Przecież była mowa o tym, żeby sprawdzać pomysły”.
Tak. Słusznie, tylko trzeba to robić na samym końcu i między wypróbowanymi przyjaciółmi, którzy ci nie ukradną, ale doradzą, osadzą w realiach, przedyskutują, skrytykują, wytkną słabe punkty, którzy zobaczą to na swój sposób – którzy ci po prostu pomogą. Tylko nawet gdy będziesz się poruszał wśród najbliższych przyjaciół, wiedz o tym, że teraz musisz się naprawdę spieszyć – bo powiedziałeś, bo się zdradziłeś. Słowo poszło w świat, i niebezpieczeństwo, że cię uprzedzą, wzrasta stokrotnie.
A gdy już swój pomysł wielokrotnie sprawdzisz, gdy poprą cię ludzie wypróbowani, rozsądni, gdy sam w miarę upływu czasu jeszcze bardziej przekonasz się do swego pomysłu, to startuj – miej odwagę.
2. Po drugie – mieć odwagę zrealizować swój pomysł.
I tu jest bardzo wielki kłopot. Bo trawestując znane przysłowie, mógłbym powiedzieć: „Dobrymi pomysłami piekło jest wybrukowane”. Była piękna bańka kolorowa – mydlana. I na tym się skończyło. Rozleciała się. Została tylko kropla brudnej wody. Aby zrealizować – trzeba mieć odwagę. Miej odwagę.
Przyszła do mnie dyrektorka szkoły, gdzie byłem kiedyś na rozpoczęciu roku szkolnego – szkoła prosperująca znakomicie, podstawowa – połączona z liceum, świetnie zorganizowana, dzieci dobrze prowadzone, zgrane grono nauczycielskie. Zdawałoby się – ideał, marzenie zrealizowane. Dyrektorka zamężna, kochająca i kochana, mąż – profesor wyższej uczelni, dwójka dzieci, zamożni, willa, dwa samochody. I ona mi mówi:
– Ja chcę zorganizować szkołę.
– Jaką szkołę? Przecież pani ma szkołę.
– Ale ja chcę prywatną.
Krzyżem świętym się przeżegnałem:
– A po cóż jeszcze pani prywatna szkoła, ma pani szkołę z tysiącem prawie dzieci, grona nauczycielskiego jest huk, dobrała sobie pani ludzi, po co pani jeszcze inna robota? Mało pani?
– Ja od dziecka marzyłam. Od dziecka marzyłam, żeby mieć swoją szkołę i naprawdę wychować dzieci. Tak wychować, jak to być powinno.
I tu mi zaczęła tłumaczyć, na czym będzie polegała jej szkoła: w klasie będzie góra 15 osób – już w drodze wyjątku. I opowiadała po kolei wszystko, jak to będzie wyglądać, co już miała poukładane w głowie.
Mówię:
– Odważy się pani teraz rzucić swoją szkołę i iść w ciemno? Bo pani nie ma nic: ani lokalu, ani grona profesorskiego, ani dzieci – zupełnie nic.
– Tak, rzucam tę szkołę.
– No i co? Skąd lokal! Lokal! Bo jeszcze grono można zebrać, ale lokal! Zasadnicza sprawa. Gdzie w centrum miasta – bo to, jak się okazało, musi być centrum miasta – gdzie w centrum znaleźć dzisiaj lokal? Ile pani zapłaci za metr kwadratowy?
Wyciągnęła mnie do radia. Wyciągnęła również dyrektora jednego z liceów na dyskusję trwającą kilka godzin. Do późna w noc rozmawialiśmy na temat nauczania i wychowywania.
Nie miałem z nią kontaktu już dłuższy czas, chyba pół roku, od tamtych wiosennych miesięcy. Dzwonię więc, odzywa się mąż. Mówię:
– Jedno pytanie: Jest szkoła?
– Jest.
Jest cudowny lokal w centrum miasta, jest grupa dzieci, jest znakomite grono nauczycielskie – jest szkoła i funkcjonuje.
A więc to jest to drugie. Po pierwsze – pomysł. Po drugie – odwaga.
3. Po trzecie – wytrwałość. Mówią, że my – Polacy palimy się słomianym ogniem, który tak prędko wybucha gwałtownym płomieniem, jak prędko gaśnie, pozostawiając garść szarego popiołu. Natomiast do systematycznej, wytrwałej pracy, to my się nie nadajemy tak, jak na przykład Niemcy. Oni tak potrafią – od rana do wieczora. Ale nam by się po paru dniach taka robota znudziła.
Gdyby nawet założyć, że obraz ten jest prawdziwy i trafnie charakteryzuje nasz polski temperament, to można znaleźć rozwiązanie. Zamiast gromadzić jeden wielki stos słomy, rozdzielmy go na cykl małych stosików, tak ze sobą połączonych. żeby w momencie, gdy pierwszy z nich skończy się palić, zapalał się drugi, potem kolejno trzeci, czwarty itd. Nudzi cię praca jednostajna, to zorganizuj ją tak, by zmuszała cię wciąż do nowych zachowań, by skazywała cię na ustawiczną twórczość – żebyś musiał ciągle rzucać się na głęboką wodę i albo – albo. Z zarywanymi nocami, z trudem ponad miarę, z wysiłkiem takim, że mózg boli – z poczuciem, że albo zwyciężysz, albo przegrasz. I jeszcze z radością tworzenia, z satysfakcją z przezwyciężania trudności, ze świadomością walki o ważne sprawy, o słuszne sprawy, o nowatorstwo, o przełamywanie schematów myślowych, o nową mentalność, o nowego człowieka, o nowy kształt rzeczywistości, o młodość tego świata, kraju, Polski. W imię nowoczesności, nowego sposobu bycia, przeciwko przestarzałym schematom. Jeżeli tacy jesteśmy, że musimy mieć wielką motywację, by żyć normalnie, to odnaleźć ją możemy bez trudu, byle tylko pomyśleć.
A więc po trzecie, wytrwałość! Wytrwać pierwszy tydzień, pierwszy miesiąc, pierwszy rok. Bo na pewno nie będzie tak się układało, jak to sobie wymarzyłeś, wykombinowałeś, wyliczyłeś, przewidziałeś, wykalkulowałeś. Czekają na ciebie niespodzianki, pojawią się trudności – zrezygnują wspólnicy, wycofają swoje wkłady, będą chcieli wprowadzić zmiany do pierwotnych ustaleń. Staniesz przed nowymi barierami, urzędnicy zacytują nieznane ci paragrafy, nowelizacje ostatnio wprowadzone. Zmienią się koszty. Opóźnią się terminy. Pojawi się tysiąc rzeczy, które cię zaskoczą będą prowadzić do zniechęcenia i rozgoryczenia. Przekonasz się, że nie można polegać na obietnicach rzucanych przy wódce ani nawet przy kawie w miłym towarzystwie; że należało od razu, na drugi dzień najdalej, dogadywać tamte, luźno rzucone przyrzeczenia, najlepiej potwierdzać je na piśmie, bo – jak słusznie Rzymianie mówili – Verba volant, scripta manent. Gdy napisane, to napisane – ma inną moc zobowiązującą.
I ucz się na swoich błędach. Bo szybko się zorientujesz, że to nawet nie te kłody, które ludzie ci rzucają, najbardziej przeszkadzają, ale te, które ty sam sobie walisz pod nogi. Twoje zaniedbania, przeoczenia, pochopne decyzje, niedopatrzenia, twoje niedouczenie, brak fachowości, brak praktyki, doświadczenia, twoja amatorszczyzna, lekkomyślność, niedopracowanie, niedogadanie, zaufanie na tzw. słowo, na którym ty zbudowałeś zamek jak na lodzie. Ale jeżeli już tak się raz stało, to nie powtarzaj błędów, ucz się na swoich błędach, niech się sprawdza przysłowie: „Mądry Polak po szkodzie”. Niech nie dotyczy cię przestroga Kochanowskiego:
„Cieszy mię ten rym: Polak mądry po szkodzie;
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi”.
A więc zmądrzej. Iluż to takich jest, co nie wytrzymują. Wycofują się nawet nie przy dziesiątej, ale przy pierwszej trudności. A potem, z perspektywy czasu, patrzą na te zmarnowane szanse, na kolegów, koleżanki, które wytrzymały, i żałują – poniewczasie.
4. I po czwarte – nie łamać się. Taki mój znajomy góral opowiadał mi: Podczas śniadania przychodzi do niego sąsiad i mówi mu:
– A coz ty, Józek, piniędzy ci brakowało, cy co? Toś móg godać. Pomyśleliby my.
– A o cymzez ty, Jasiek, godos?
– No bo po coś las wycion? Taki piekny las.
– Jaki las wycionem? Jo? Jo las wycion? Jaki las?
– No a dyć ten twój.
– Jasiek, coś ty sie napił?
– No to chodźze ze mną, to ci pokoze. I zwozom. Juz ci zwozom.
Okazało się, że Józefowi sąsiad wyciął las. 126 drzew. Pięknych, starych drzew. Józek powiedział tylko:
– Wis co, Jasiek, jo ni mom rady. Jo go zabijem.
Ale się opanował. Wszedł na drogę prawniczą, a więc policja, a więc prokurator. Jakoś się te polskie sprawy dziwnie toczą, nie wychodziło ani jedno, ani drugie, jakiś paraliż ogólny, milczenie, zmowa, jakoś przestępcy udało się wyjechać za granicę, potem jednak nawet wrócił, gdzieś się tam, tu i ówdzie pokazał, ale ostatecznie wszystko się jakoś rozmyło.
Kto nie jest góralem, ten nie potrafi zrozumieć, co to znaczy dla górala las, że ktoś mu ten las wytnie. Do ostatniego drzewa. I sprzeda. Pozostaje tylko albo siebie zabić, albo tego kogoś zabić, „bo ni mo więcy życio”. I ten człowiek potrafił stanąć na nogi. To właśnie znaczy nie dać się złamać: nie zrobić żadnego głupstwa i żyć dalej.
To po czwarte – nie dać się złamać. Bo przyjdzie uderzenie – ze strony, której się nie spodziewasz. Jesteś zaangażowany w jakąś sprawę i nagle spadnie ci na łeb coś takiego, że się, zdawałoby, nie pozbierasz. Miej swoją hierarchię wartości. Pilnuj tego, co wiodące, co naprawdę ważne, nie daj się odciągnąć, zbić z pantałyku, oderwać swojej uwagi od celu.
Pozbieraj się. Pozbieraj się. I ciągnij dalej. I rób swoje! I rób swoje! Wojciecha Młynarskiego znamy wszyscy od dawna. Myślę, że Polska powinna mu być wdzięczna za wiele rzeczy, które napisał i które wyśpiewał. Ale jedna z jego najpiękniejszych – czy raczej z najważniejszych – piosenek, to ta słynna piosenka Róbmy swoje. Nie dajmy się niczym wybić z rytmu. Róbmy swoje. To, co naprawdę umiemy, to co najbardziej lubimy. Niech się wali, niech się pali tam na górze, obok ciebie czy nawet w twoim życiu, a ty rób swoje. Nie daj się złamać.
5. I kolejne przykazanie – piąte: pamiętaj o tym, że duchem twojej firmy jesteś ty sam. Jesteś człowiekiem, na którym opiera się całość. Musisz wierzyć w siebie, bo twoi ludzie w ciebie wierzą. Miej do siebie zaufanie. Dasz sobie radę. I tak jeszcze nie pokazałeś, na co cię stać. Jest w tobie tysiące ukrytych możliwości, które możesz wydobyć, gdy przyjdzie co do czego. Dasz sobie radę. Nie bój się. Wciąż: nie bój się. Dasz sobie radę. Miej zaufanie do siebie. A więc bądź pogodny. Uśmiechnięty. Optymistyczny. Wszyscy twoi ludzie będą pogodni, uśmiechnięci i optymistyczni, gdy ciebie takiego zobaczą. Jeżeli nie potrafisz, jeżeli masz minę jak właściciel zakładu pogrzebowego, to się nie nadajesz na biznesmena. Bo nawet właściciel zakładu pogrzebowego nie powinien być smutny. A co dopiero właściciele innych firm. Wobec tego niech twój duch będzie radosny, pogodny, wspaniały.
Uśmiechnięty, optymistyczny. Ty jesteś duchem tej firmy, rodziny, przedsiębiorstwa, interesu, sklepu, magazynu, stowarzyszenia. Tyś jest duchem swojej szkoły, tyś jest duchem swojej klasy.
6. A po szóste, bądź bardzo solidny. Dotrzymuj, jeżeli dałeś słowo – nie musisz składać swojego podpisu. Powiedziałeś. Niech każdy wie, że gdy powiedziałeś, to powiedziałeś. „Słowo się rzekło, kobyłka u płota.” Żadnych słów na wiatr. Bądź człowiekiem poważnym i odpowiedzialnym za to, co mówisz. Ein Wort – ein Mann.
Bądź solidny i pod tym względem, że co robisz – to zrób. Nie „żeby się trzymało na lakierze”, ale żeby to było zrobione od fundamentów aż po ozdobną klamkę, którą ten dom będzie można otwierać. Żeby na żadnym etapie, żeby w żadnej warstwie nie można się było dopatrzeć nawet śladu fuszerki, żeby kontrahent przy żadnej okazji nie napotkał zasadzki, niespodzianki, która go narazi na nieobliczalne konsekwencje – ot, choćby jedna z wypraw do bieguna przepadła, bo się okazało, że konserwy, jakie sprzedano polarnikom, były nieświeże.
Bądź solidny. Dotrzymuj terminów. Na głowie stawaj, żeby nie zawalić daty. Jeżeli było powiedziane: ten dzień – to ten dzień. Do tego dnia musi być załatwione. Ktoś na to liczy. Ktoś ci zaufał – twemu słowu.
I bądź punktualny. To jeszcze jedna wartość, która przynależy do pojęcia „solidny”. Umówiłeś się na godzinę – nie dawaj na siebie czekać. Każdy ma swój czas jakoś zaplanowany i jakoś ograniczony. Nie nadużywaj niczyjej cierpliwości. Nie dawaj nikomu do zrozumienia, że możesz sobie pozwolić na spóźnienie, bo jesteś ważniejszy. Za czasów komunistycznych to była jedna z metod „zmiękczania”, w ten sposób udowadniano ci, że jesteś niczym, a władza ludowa wszystkim. Z zegarkiem na ręce. I punktualny. Mówią, że punktualność jest cechą ludzi dobrze wychowanych. Można i tak to nazwać. Punktualność jest na pewno również gestem miłości, szacunku dla drugiego człowieka, dla jego godności. Bądź punktualny. Szanuj ludzi swoich i obcych. Zwłaszcza swoich.
7. Po siódme, na pojęcie „biznesmen” składa się jeszcze jedna cecha: odpowiedzialność. Mówimy o niej, jeśli bierzemy pod uwagę konsekwencje podejmowanych działań, względnie konsekwencje ich zaniechania. Tylko do tego potrzebna jest nie tylko wyobraźnia, ale i wrażliwość moralna, która pozwoli ci rozpoznać dobro względnie zło, z tym czynem związane. Tu już może wykraczam poza tereny przeciętnego „zjadacza chleba”. Ale przecież ty też chcesz wykraczać. No to wchodźmy na te tereny zarezerwowane dla wybranych. Tego rodzaju myślenie określa się mianem myślenia do przodu. Jakie konsekwencje wywoła twoje działanie? Bo bywa, że drobny ruch wywoła lawinę, która zasypie wieś. A bywa wprost przeciwnie: że wielka lawina osiądzie, nie czyniąc nikomu szkody.
A konkretnie, trzeba siebie wprost pytać: Czego chcę? Trzeba siebie wciąż kontrolować: O co mi chodzi? Być kupcem czy gangsterem? Czy zależy mi na tym, żeby trafić na jelenia, zedrzeć z niego skórę i uciec? Czy też chcę zadbać o klientelę, zbudować zaufanie do siebie, wyrobić sobie dobre nazwisko dzięki temu, że będę sprzedawać znakomity towar po niskiej cenie. Oczywiście, że będę zarabiać, bo muszę z czegoś żyć, ale jest to przyzwoity (w sensie: godziwy) zarobek.
To pytanie dotyczy nie tylko kupców, nie tylko rzemieślników, przemysłowców czy innego rodzaju przedsiębiorców, ale wszystkich: Jak traktujesz innych ludzi, także tych, których nazywasz przyjaciółmi? Przedmiotowo? Czy chcesz się nimi posłużyć w jakiejś konkretnej operacji – czy też w ogóle, w całym twoim życiu – jako narzędziami? Po prostu przydają ci się w różnych sytuacjach? Są ci potrzebni? I tylko tyle? A kiedy przestają być potrzebni, to o nich zapominasz? Tym bardziej, gdy proszą cię o jakąś pomoc?
8. A gdy już mowa o myśleniu do przodu, to podstawową zasadą jest inwestowanie zarobionych pieniędzy w przedsiębiorstwo, a nie wyłącznie – ich przejadanie. A więc rozbudowa, unowocześnianie, udoskonalanie, wymiana maszyn i urządzeń na lepsze, usprawnienie organizacji przedsiębiorstwa. Ewentualnie odłożenie pieniędzy na „wszelki wypadek” czy na „czarną godzinę”.
Widać teraz takich współczesnych dorobkiewiczów, którzy dorwali się do pieniędzy i szaleją w luksusowych hotelach, na wystawnych przyjęciach, na zabawach, przy ruletce; rozbijają się najdroższymi samochodami, kupują jakieś wille, wciąż podróżują na jakieś wyspy.
Kiedyś, gdy byłem po raz pierwszy w Genewie, mój przewodnik, wskazując na ulicę ciągnącą się wzdłuż jeziora, powiedział:
– Tam mieszkają najbogatsi ludzie.
– To chyba stoją tam same rolls-roysy i bentleye?
– O nie. To pobożność ewangelicka, a więc skromność, oszczędność, bardzo duża pracowitość, myślenie o rozwoju przedsiębiorstwa i wspieranie dzieł miłosierdzia.
9. Po dziewiąte – twoi ludzie. Pamiętaj, ty nie idziesz sam. Twój interes – jakikolwiek by był – czy to jest rodzina, sklep, przedsiębiorstwo, klub, koledzy – wszystko jedno. Twój zakład pracy – to nie ty sam, ale również grupa ludzi obok ciebie. Dobieraj sobie ludzi do swojej roboty, do swojego wędrowania przez życie. Tak jak ta dyrektorka szkoły, o której jej mąż opowiadał mi przez słuchawkę, i wymieniał, kto u niej uczy, jacy ludzie. Dobieraj sobie ludzi. l jeżeli najpiękniejsza dziewczyna pasowałaby ci na sekretarkę, jeżeli najprzystojniejszy mężczyzna, który by się nadawał do reprezentacji twojej firmy, jeżeli byłby nawet najbardziej elokwentny, ale się okaże, że ona jest po prostu głupia, a on kłamie, to wtedy – jak to mój przyjaciel dyrektor mówi: „Nie ma zmiłuj się. Wylatuje na pysk”. Chociażbyś musiał tę swoją ekipę wiele razy zmieniać – to zmieniaj! Ale to muszą być tacy ludzie, na których naprawdę możesz liczyć. To musi być rodzina. A przynajmniej, to musi być prawie rodzina. To musi być ta casa nostra – cosa nostra – jak to Włosi mówią: „nasz dom – nasza sprawa”. Twoja firma to musi być dom.
Oni muszą wiedzieć, że ty im ufasz. l ty musisz wiedzieć, że możesz na nich liczyć. Dobieraj ludzi. Nie na piękne oczy, nie na elokwencję. Ale na solidność, ale na pracowitość – że możesz być spokojny: nie wytną ci numeru – możesz mieć sprawę z głowy, ten, kto to wziął w swoje ręce, doprowadzi do końca. I pochwal w cztery oczy i przed szerszym gronem, gdy na to zasłużą.
Ale – płać! To nie są tylko twoje pieniądze, które ty zarabiasz. To są wasze pieniądze. Oni wiedzą, że dzięki ich pracy firma funkcjonuje. I będą wydzierali z siebie wszystko, na co ich stać. Ale żebyś był tego świadomy i wdzięczny. Bo to jest ich praca. Nie tylko twoja! Wspólna. Wasza. Wobec tego – płać. Dziel się – tak, dokładnie tak, bo to wspólne pieniądze – nie patrząc na to, jak płacą w państwowych przedsiębiorstwach. Nie przywołuj płac oficjalnych, gdy rozmawiasz o pieniądzach ze swoimi ludźmi. Płać tyle, na ile zasługują. Niech wiedzą, że ich szanujesz, że ich doceniasz, że nimi stoi ta twoja firma. Nie twoja, ale wasza, nasza.
I bądź wspaniałomyślny. Najbrzydszą wadą biznesmena jest skąpstwo. Niech cię stać będzie na to, że gdy są akurat imieniny twojego człowieka, czy jego ślub, to pamiętasz o tym, to składasz życzenia, to przyjmujesz zaproszenie, to wręczasz choćby drobny upominek. A gdy rocznica firmy, gdy twoje imieniny, urodziny czy już nie wiem co – to prosisz do eleganckiej restauracji. „Zabawimy się razem, wspólnie. Nasze święto.” Bądź wspaniałomyślny. Miej gest. To więcej warte, niż gdybyś im przykazywał, żeby prędzej, szybciej, czy więcej robili. To ważniejsze dla twoich ludzi niż wszystko inne. Zrób prezent przy takiej okazji. Elvis Presley kolejnym członkom swojego zespołu muzycznego, z którymi jeździł na tournée po kraju, miał zwyczaj w prezencie dawać samochód. Nie namawiam cię na samochody, ale na tego typu wspaniałomyślność – na pewno.
I miej pełne ręce drobnych podarunków. Spójrz na Japończyków. Oni, gdy ściągają do nas, to obsypują swoich kontrahentów drobiazgami. Można powiedzieć: „Takie gadżety? Takie bądź co?” A mnie się zdaje, że to są bardzo mądrzy ludzie. My bardzo chętnie „bądź co” bierzemy – jest w nas dziecko. Miej pełne ręce drobnych prezentów. Dla twoich kontrahentów, dla twoich znajomych.
Może powiesz inaczej: „No, gdybym chciał tak robić, to poszedłbym z torbami, nie nastarczyłbym”.
Nie chodzi o złote spinki. Ty wiesz i ja wiem, o co chodzi. A więc bądź taki łaskaw i posłuchaj mnie, a dobrze zrobisz.
10. Stare porzekadło mówi: „Pańskie oko konia tuczy.” Innymi słowy: Powinieneś być zawsze wszędzie obecny. Masz wszystko widzieć i być dla pracowników wymagający. Nie chodzi o dokuczanie im, ale o to, by wykonywali swoją pracę na najwyższym poziomie. Niezależnie od tego, czy rzecz dotyczy produktów przemysłowych, wyrobów rzemieślniczych, czy też usług, a nawet wyglądu.
Warto przypomnieć organizację pracy z czasów komunistycznych: W zasadzie nikt nikogo nie kontrolował na bieżąco, ludzie pili wódkę nawet w czasie godzin pracy, często „podpierali łopaty” lub w nieskończoność pałaszowali drugie śniadanie. I tak rosły domy o krzywych ścianach, odpadających tynkach, szparach w podłodze. Produkowano niewygodne buty, źle skrojone ubrania, rozlatujące się samochody, a klienta traktowano jak natręta. Byłem pewnego razu za granicą i zobaczyłem dwóch robotników pracujących intensywnie przy wymianie płyt chodnikowych, a przy nich – czy nad nimi – stojącego majstra czy przedsiębiorcę. Tak byłem zdumiony, że wracałem w to miejsce kilkakrotnie w różnych odstępach czasu, żeby się przekonać, czy to, co zaobserwowałem, to nie był przypadek. Ale nie. Wciąż widziałem tę trójkę.
A więc niech twoi pracownicy widzą i wiedzą, że ci zależy na tym, aby firma – dom, szkoła, sklep, itd. funkcjonowały w sposób idealny. I dźwigaj w górę ich kwalifikacje – niekoniecznie na zasadzie bata, ale na przykład poprzez konkursy na najlepszego, nagrody za usprawnienia, inicjatywy, pomysły.
Kiedy leciałem na początku lat osiemdziesiątych liniami radzieckimi do Tokio, stewardesy wciąż były nieobecne. A gdy się pojawiły – niedoczesane i nonszalanckie – to robiły łaskę pasażerom. Szczególnie podając posiłki. W którymś momencie musiałem ich szukać, bo zmarzłem i chciałem dostać jakiś koc – zastałem je przy piciu kawy. Potem leciałem z Tokio do Nagasaki linią japońską. Jedna stewardesa bawiła się z dziećmi, siedząc na ziemi, druga zajmowała się dorosłymi pasażerami: rozdawała egzemplarze jakiejś gry. Coś tam trzeba było zdrapywać. Mój towarzysz, brat franciszkański, wygrał koszulę. Wszystkim podróż zleciała szybko, nawet się nie spostrzegli.
Bo ludzie wciąż patrzą i myślą – zestawiają, porównują – a potem wybierają zgodnie z ukształtowanym osądem.
A może odkryjesz: „Wszystkie te dziesięć przykazań biznesmena są odpowiednie, na dobrą sprawę, dla każdego człowieka, nie tylko dla człowieka interesu”. Oczywiście. Ale to sobie założyliśmy na początku, że każdy człowiek jest biznesmenem.