NAWRÓCENIE IRLANDII
To dopiero koniec wieku XIX i wiek XX uznał styl romański. Dopiero wtedy, gdy wyzwoliliśmy się z naturalizmu i realizmu, potrafiliśmy odkryć piękno prymitywu rzeźby i architektury romańskiej. Pisząc to, mam przed oczami kryptę św. Leonarda pod katedrą wawelską. Sztuka jest dla nas dużą pomocą w zrozumieniu, jak nowa Europa przyjęła chrześcijaństwo. Poprzez nią widać, jak bezkompromisowo, jak szeroko przyjęto idee Chrystusowe, jak świeżo zabrzmiały prawdy nadprzyrodzone w ustach niedawno ochrzczonych misjonarzy, mnichów i księży, rzeźbiarzy, architektów, malarzy.
Mówię o mnichach, bo to jest jakiś bardzo charakterystyczny akcent tamtych czasów. Mnisi to był ruch masowy, obejmujący tak ludzi prostych, jak warstwy rządzące. Przykładem św. Radegunda (+ 587), żona króla Franków Chlotara I, która osiadła w klasztorze w Poitiers. Mniszki, których w chwili śmierci św. Radegundy było około 200, pochodziły przeważnie z rodziny królewskiej i rodzin arystokratycznych. Podobne wypadki znaleźć możemy w późniejszych czasach również i w Polsce.
Na pewno w tym trudnym okresie wędrówek ludów i krzepnięcia nowej Europy klasztory były oazami pokoju, wysokiego poziomu życia, ale z drugiej strony trzeba zaraz powiedzieć, że życie mnisze było w nich traktowane bardzo poważnie: modlitwy chóralne i rozmyślania, praca, pokuty, i to bardzo surowe. Oczywiście, służba liturgiczna domaga się zaplecza w postaci odpowiedniej ilości rękopisów i ludzi przygotowanych do ich odczytywania, śpiewania, w końcu – rozumienia. Na tej zasadzie powstawały w klasztorach pracownie kopistów, wewnętrzne szkoły, studia.
Jak z jednej strony ciekawą rzeczą jest sam fakt odejścia zakonników od świata, to z drugiej ciekawą rzeczą jest fakt ich powrotu do niego. Zakony stanowią potęgę duchową, która jest wymierna nie tylko w kategoriach nadprzyrodzonych. Ta energia potencjalna musi przejść w kinetyczną. W jaki sposób, kiedy – trudno przewidzieć. Zależy to od okoliczności, które zaistnieją. Dla wyjaśnienia trzeba powiedzieć, że odchodzący bierze ze sobą do klasztoru cały świat, w którym żył. Uzupełnia ten obraz wiadomościami, jakie napływają poprzez mury klasztoru, a ponieważ bardziej kocha – chce zaradzić złu. Wynikiem takiego życia jest apostolstwo. Jest ono absolutną konsekwencją życia modlitwy, życia kontemplacji. Jest sprawdzianem jego autentyczności.
Jednym ze skutków owocnego życia mnichów w Galii było nawrócenie Irlandii – pierwszego kraju, który nie należał do Imperium Rzymskiego. Jest to fakt bardzo ważny dla całej historii chrześcijaństwa. Dotąd chrześcijaństwo było wiązane z kręgiem śródziemnomorskim. Powiedzmy szerzej – z Imperium Rzymskim. Oczywiście istnieją ślady, że już w II wieku jacyś misjonarze zapoczątkowali pracę apostolską poza granicami Imperium. W IV wieku obserwujemy tworzenie się kościołów chrześcijańskich w perskim Imperium Sasanidów, w Armenii, w Gruzji, w Abisynii, u Gotów. Potem, w VII wieku, chrześcijaństwo wejdzie do Chin, dużą rolę odegra w azjatyckim imperium Mongołów w XIII wieku. Ale wszędzie tu skończyło się tylko na bardziej lub mniej silnych grupach.
Tymczasem w Irlandii chrześcijaństwo ogarnia całą ludność, jak potem w Anglii, krajach skandynawskich czy w Polsce. Misją kierował św. Patryk (+ 461) – biskup, mnich. Pod jego opieką szybko rozwinął się w Irlandii żywy ruch monastyczny i konsekwentnie idea misyjna niesienia prawdy Chrystusowej innym narodom. Zapotrzebowanie przychodzi z Galii. Wkrótce mnisi irlandzcy powracają na kontynent, pomagając w jego chrystianizacji. Postacią charakterystyczną jest św. Kolumban, który osiadł w roku 590 w Wogezach i sformował trzy zgromadzenia mnisze.
Na jakiej zasadzie to się działo? Dla tamtych ludzi: dla Szkotów w Irlandii, pojęcia pustelniczego życia Egiptu, umartwień pustelników syryjskich były obce. To nie tylko nie ten klimat, ale i nie ta mentalność. Oni służbę swoją Bogu i ludziom realizowali w apostolstwie. Wsiadali po dwóch do łodzi, na żaglu malowali krzyż i płynęli, gdzie ich wiatry poniosły. Lądowali przeważnie na wybrzeżach francuskich i szli w głąb lądu od wsi do wsi, od jednego osiedla do drugiego – podobno niektórzy doszli aż do naszego Śląska. Nie troszczyli się – zgodnie z Ewangelią – ani o ubranie, ani o jedzenie. Nieśli ze sobą tylko Pismo Święte, trochę wina i chleba przaśnego do odprawiania Mszy świętej i mówili o Chrystusie. Czasem natrafiali jeszcze na pogan, czasem na już jako tako zorganizowane życie parafialne. Głosili Ewangelię. Tak jak tego się nauczyli w swoim życiu zakonnym i tak jak to sami potrafili przełożyć na język tamtejszych ludzi. Wykonywali zupełnie podstawową pracę. To była Europa dopiero co ochrzczona. Jak wyglądał chrzest plemienia, wiemy dobrze. To książę przyjmował chrzest – mniej lub więcej świadomy znaczenia tego aktu religijnego – a masy jego poddanych miały obowiązek pójść za swoim panem. I szły: przyjmowały chrzest. Ale to było tylko dokonanie liturgicznego aktu, a na całą resztę: na pełnię prawdy chrześcijańskiej, ludzie ci czekali. I właśnie misjonarze irlandzcy spełniali to oczekiwanie. Oczywiście oni byli misjonarzami wędrownymi: odchodzili, gdy uważali, że zakończyli swoje zadanie. Ich słuchacze żyli dalej słowem, które usłyszeli, przykładem, który zobaczyli.
A co się działo na Wyspie Brytyjskiej? Tu mieszkały dwie wielkie grupy celtyckie: Piktowie w Szkocji i Brytowie. Prowadziły wojnę z germańskimi Anglosasami, którzy wylądowali na wyspie i spychali ludność miejscową do Walii i Kornwalii. Misjonarze iroszkoccy nie mieli żadnych widoków na to, że zostaną przyjęci przez Germanów. Stąd też papież Grzegorz Wielki zwraca się do benedyktynów rzymskich z Awentynu z prośbą o pomoc. Ci wysyłają na północ silną grupę mnichów na czele z opatem Augustynem. Ich prace, trwające kilka lat, kończą się pomyślnie: Anglosasi przyjmują chrześcijaństwo. (Na terenie dzisiejszej Anglii istniało siedem państw plemiennych anglosaskich, które utworzyły się w wyniku najazdów – legiony rzymskie opuściły wyspę w V wieku).
*
Gdy wkraczał do scriptorium, wszystkie lampki stały w porządku na pulpitach, przygotowane już na wieczór, a wszyscy skrybowie i „antiquarii” pracowali na swoich miejscach. (…)
W pierwszej sklepionej celi skrzypiało pół tuzina piór. Pod dyktando odtwarzały – niewątpliwie z błędami – Institutiones divinarum ac saecularum litterarum: jego własny podręcznik o wszystkich rzeczach ludzkich i boskich, które (dawniej) miał nadzieję wbić do głowy „osiołkom” w swoim „trivium” i „poganom” w quadrivium, tudzież braciom zakonnym. Namęczył się kiedyś nad tym dużo więcej niż nad ortografią. Szczęściem był młodszy – siedemdziesiątka mu stuknęła zaledwie. Jeszcze zaś dawniej obmyślił, także z niemałym trudem, podział szkoły na owe dwa stopnie. W sąsiedniej izbie panowała cisza; każdy przepisywał tu sam ze zwoju czy kodeksu. Tu także tłumaczono kiedyś, wspólnymi siłami, z greki – lecz ci trzej, co umieli, pomarli.
Druga izba wymagała więcej nadzoru. Łysy Ferrocinctus – bezuchy złodziej, którego przed wielu laty wyciągnął Kasjodor z więzienia rzymskiego – pisze teraz, aż trzcina pryska, ale przed chwilą na pewno drzemał. (…)
Wtem poczuł, że nie istniejące włosy wstają mu na karku. Młody mniszek pod oknem zagapił się i kropnął straszliwego kleksa na środek otwartej księgi… Przez chwilę Kasjodor nie śmiał spojrzeć. Spojrzał. Archimedes w przekładzie Boecjusza! A plama pokryła trzy znaki matematycznego wzoru…
Ani on sam, ani nikt w Italii nie potrafi już tego odtworzyć…
– Zbrodnię… Popełniliście zbrodnię! – wycharczał. Przed oczyma zrobiło mu się czerwono. A potem czarno.
Hanna Malewska, Przemija postać świata