Biblioteka






PIERWSZA KOMUNIA ŚWIĘTA



     W jesieni, gdy miała się zacząć nauka w szkole podstawowej, zwołał Archanioł Michał wszystkie aniołki opiekujące się dziećmi, które w tym roku miały przystąpić do pierwszej Komunii Świętej. Gdy się wszystkie zleciały, Święty Archanioł nie spieszył się z rozpoczęciem zebrania, bo wiedział, że, jak zwykle, jedno czy drugie aniolątko zawieruszy się gdzieś po drodze, bo się bardzo zdziwi albo się przestraszy, albo się ucieszy. Siedział sobie więc i przyglądał się tym, które przybyły. A było na co patrzeć, choćby na same kolory, bo każdy ma, oczywiście, inny kolor sukienki, chociażby tylko troszkę, ale przecież inny. A aniołki, oczywiście, nie stały w miejscu, tylko kotłowały się, opowiadały sobie różności, śmiały się, a więc hałasowały co niemiara. Wreszcie, gdy Archanioł doszedł do przekonania, że już można zaczynać, powiedział wyraźnie:
     – Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu.
     Gdy tylko zaczął, najbliżej kręcące się aniołki uspokoiły się, tak że gdy kończył, już było prawie cicho. Odpowiedziały mu też prawie wszystkie:
     – Jako była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków, amen.
     Prawie wszystkie, bo to i tamto jeszcze poprawiało sobie gwiazdkę na głowie, która się mu przekręciła, albo związywało sobie sznur, który się rozplątał, i nie zdążyło odpowiedzieć wraz z innymi, to kończyło dopiero po wszystkich.
     Archanioł odczekał aż wszyscy, co chcieli odpowiedzieć, odpowiedzieli i dopiero teraz powiedział:
     – Nie wiem, czy pamiętacie…
     – Pamiętamy, pamiętamy! – przerwały mu wszystkie aniolątka, klaszcząc i śmiejąc się.
     Gdy ta zawierucha uspokoiła się, zabrał głos Archanioł:
     – No to powiedzcie, co pamiętacie – spytał rozbawiony.
     – Że w tym roku nasze dzieci idą do pierwszej Komunii Świętej! – zawołały aniolątka z radością i z hałasem.
     – A wiecie również, co mam wam do powiedzenia?
     – Taaaak! – odkrzyknęły aniolątka, równie rozbawione jak sam Archanioł.
     – No to powiedzcie.
     Tu zaczęło się! Wszystkie aniołki zabrały się do powiedzenia, i to do powiedzenia głośnego, żeby usłyszał ukochany Archanioł i żeby się przekonał, że one wszystko dobrze wiedzą, i żeby się nie martwił ani nie kłopotał, ani w ogóle nic. Archanioł siedział i przysłuchiwał się pilnie tej lawinie głosów, która na niego runęła. Czegóż tam nie było! Wszystko możliwe i niemożliwe:
     Że się powinny cieszyć wraz z dziećmi, że w tym roku mają wielki urlop, wakacje, odpoczynek, bo dzieci będą kochające mamę i tatę jak Pan Jezus kochał Matkę Boską i świętego Józefa, że będą szły spać jak trzeba, że będą jadły co trzeba, że będą uprzejme dla nauczycieli, serdeczne dla kolegów i koleżanek, pracowite w szkole i pracowite w domu, a już szczególnie będą pobożnie mówiły pacierz rano i wieczór i w niedzielę będą pilnie uczestniczyły we Mszy świętej. Było tego a było!
     Ale i nie wszystko. Bo gdy się wykrzyczały, Archanioł podniósł rękę na znak, że teraz już jego kolej, i zaczął mówić:
     – A mnie się zdaje, że będzie wprost przeciwnie – powiedział poważnie.
     Aniolątka oniemiały albo, jak to mówią niektóre dzieci w takich wypadkach, zamurowało je. Wreszcie któreś się opamiętało i wykrztusiło:
     – Jak to, przecież to rok pierwszej Komunii Świętej.
     I w tej kompletnej ciszy, która wciąż trwała, zakończył to zdanie Święty Michał Archanioł:
     – I szatan stanie na głowie, żeby ten właśnie rok wam i dzieciom popsuć. Zrobi wszystko i będzie tak kusił dzieci do złego, że będą one szczególnie trudne dla wszystkich. Tak dla rodziców, jak dla nauczycieli, tak w domu, jak w szkole. Tak w domu, jak na ulicy, tak w sklepie, jak w parku. Mówię wam, abyście się nie zdziwiły ani nie przeraziły, gdy to wszystko zobaczycie. Będziecie miały tyle roboty jak nigdy dotąd.
     – No to jak będzie? – wyszeptało któreś aniolątko. – Co mamy robić?
     – Po pierwsze, nie martwić się – odpowiedział z uśmiechem Archanioł.
     – A po drugie? – aniolątko nie ustępowało.
     – Po drugie, też się nie martwić.
     I tak to w rzeczywistości było, jak przepowiedział Archanioł.
     Stary Diabeł ze swoimi diablątkami wszystko robił na lekcjach religii, żeby rozbić uwagę dzieci. Aby sobie nawzajem przeszkadzały. A to namówił jednego chłopca, żeby ni z tego, ni z owego wstał i, nie prosząc o pozwolenie, wyszedł z klasy. A to dziewczynkę, żeby zaczęła się śmiać bez powodu, czym zaraziła inne dzieci, które też się zaczęły śmiać, nie wiadomo z jakiego powodu. A to inna dziewczynka namówiona przez Starego Diabła wyciągnęła drugie śniadanie i zaczęła jeść w najlepsze, jakby to była przerwa. A więc aniołki nie miały łatwo, ażeby przywracać spokój na lekcji.
     Choć wkrótce okazało się, że to nie była największa trudność. Trudności dopiero miały przyjść. Na spotkaniu z rodzicami ksiądz zaproponował, żeby jako prezent dla dzieci kupili im książeczkę do nabożeństwa, która mogłaby im towarzyszyć aż do końca szkoły podstawowej. Nikt nic nie miał przeciw temu. Ale jako następny punkt zaproponował, aby wszystkie dziewczynki miały uszyte jednakowe tuniczki z kremowego lnianego płótna, prościutkie, do kostek. A chłopcy białe zwyczajne ubranka.
     Ale rodzice nie pozwolili nawet księdzu skończyć. Stary Diabeł, który szukał tylko okazji, namówił krawcową, żeby zaprotestowała. To ona wstała, mówiąc, że to niemożliwe. Bo ona już uszyła dla swojej córki sukienkę z koronek, z bufkami na ramionach. A od pasa w kształcie krynoliny. A poza tym, że szyje podobne dla dwóch innych dzieci. I że żyjemy w demokracji i każdy powinien decydować za siebie. I nie wolno nikomu nic narzucać.
     Stary Diabeł już był przy innej mamie, która, gdy pierwsza skończyła, zaczęła mówić, że ona uważa, że to też niemożliwe, bo jej córeczka otrzymała już sukienkę od matki chrzestnej. Całkiem skromną, bo nie z koronek, ale też z bufkami na ramionkach i też do samej ziemi, i też o kroju krynoliny.
     Trzecia wstała i chciała bronić pomysłu księdza, ale już wstawały i czwarta, i piąta i zagadały tę trzecią zupełnie, i zdezorientowane aniołki widziały, że nie mają szans.
     Ale zdawało się, że jeżeli dziewczynek nie da się uratować, to przynajmniej chłopcom dadzą diabły spokój. Ale gdzie tam. Wystarczyło, że jeden chłopiec – za namową diabła – zdradził tajemnicę, że dostanie w dzień Pierwszej Komunii Świętej zegarek, z taką specjalną kolorową tarczą. Potem już wszystko poszło jak na licytacji. Na górze były komputery i górskie rowery z przerzutkami. Jeden z chłopców musiał zresztą przysiąc, że z piętnastoma, bo nikt mu nie chciał wierzyć.
     Spowiedzią mało kto się interesował. Ważna była tylko niedziela komunijna, kiedy miała się odbyć ta uroczysta gala i rewia mody, i wszyscy mieli pokazać, na co ich stać i kto jest najlepszy – jak to Stary Diabeł zapowiadał. Już nikt nie przejmował się tym, co to jest Komunia Święta. Ksiądz usiłował się ratować. Wymyślił egzamin. Groził, że gdy kto nie będzie przygotowany, to go nie dopuści. I okazało się, że ten egzamin był faktycznie katastrofą. Przy jednym chłopcu ksiądz nawet się uparł i oświadczył, że go nie dopuści. Bo nie chodził na katechizację i nic nie umie. Wtedy jego mama przybiegła z awanturą, pod namową Starego Diabła, i oświadczyła, że już zaprosiła czterdziestu gości na przyjęcie i już się tego nie da odwołać, bo jak ona będzie wyglądała. I ksiądz musiał się zgodzić, choć pod warunkiem, że osobiście przeprowadzi z nim krótki kurs przygotowawczy.
     Ale to wszystko jeszcze było małe piwo wobec tego, co się zaczęło dziać w niedzielę. To już nie chodzi nawet o to, jak były wystrojone dzieci, jak były wystrojone mamy i tatusiowie, chrzestne i chrzestni, ciocie, wujkowie, babcie i dziadkowie. Ale o to, że prawie w każdej rodzinie był ktoś, kto miał video-kamerę albo aparat fotograficzny z fleszem. I to, co się zaczęło dziać w kościele, to była istna zgroza. Nie mówiąc o tym, że pracowało kilka firm profesjonalnych do robienia filmów. Do tego trzeba dodać mamy, które ustawicznie poprawiały włoski swoich pociech, kokardki, wstążki, wianuszki, kwiatuszki i nawoływały:
     – Uśmiechnij się, żebyś ładnie wyszła na zdjęciu.
     Stary Diabeł ze swoimi diablątkami szalał. Aniołki usiłowały coś robić, ale z niewielkim skutkiem.
     Obserwował to wszystko Złoty i westchnął do Pana Boga o pomoc. Ten mu odpowiedział:
     – Przecież od tego jest ksiądz.
     W pierwszej chwili aniołek nie zrozumiał, bo widział, że nawet ksiądz się zagubił. Ale mimo wszystko podszedł do księdza i zaczął mu tłumaczyć:
     – Ty jesteś odpowiedzialny za tę uroczystość. Jeszcze możesz wszystko uratować.
     – Jak uratować? – odpowiedział ksiądz.
     – Usunąć fotografów, zakazać używania fleszów.
     – Teraz na to za późno.
     – Trzeba było wcześniej ci o tym pomyśleć – upominał go aniołek.
     Ksiądz, ubrany już do Mszy świętej, obserwował bezradny, co się dzieje, zresztą kościelny, zdenerwowany do ostatniego, wciąż przybiegał i domagał się interwencji:
     – Niech ksiądz coś z tym zrobi! Przecież to niemożliwe. To jest gorzej niż jarmark. Czegoś takiego jeszcze nie było. A najgorsi są fotografowie. Gdy ich upomniałem, to mnie jeszcze skrzyczeli.
     – Co teraz można jeszcze zrobić? Zwracać uwagę? Nonsens. Zabawy zepsuć nie można. Tylko najwyżej nadać jej istotny sens. Uratować może tylko sama Msza święta.
     Gdy zegar zadzwonił godzinę, ksiądz ruszył z zakrystii. Na dźwięk dzwonka fala głosów zaczęła przygasać. Gdy stanął przy pulpicie, było już cicho. Wiedział ze swojego doświadczenia, że rozstrzygające są pierwsze zdania. I choć początkowo nie zamierzał nic mówić, jakby nie widział, co się działo w kościele, to pod namową Niebieskiego aniołka zaczął inaczej, niż zamierzał:
     – Co się w kościele dzieje? Czegoś takiego dawno nie było.
     W pierwszej chwili ludzie myśleli, że ksiądz zrobi awanturę za hałas, który trwał. Ale ksiądz moment odczekał, a potem mówił dalej już innym głosem:
     – Wszyscy poubierani tak świątecznie. Dziewczynki w białych sukienkach, z wiankami na głowie, chłopcy tak jak nigdy dotąd, rodzice i krewni. I tyle aparatów fotograficznych, i video-kamery. Dlaczego? Po co? – znowu zrobił przerwę. – Bo pierwszy raz przystąpicie do Komunii Świętej – odpowiedział sam sobie. Ale przecież z Jezusem spotykaliście się dotąd w każdą niedzielę. Przyjmowaliście na Mszy świętej Jezusa do swojego serca. Przez Słowo Boże, na Mszy świętej. Przez czytania, modlitwy, śpiewy, recytacje. Tak było?
     A dzieci zafascynowane tym opowiadaniem odruchowo przytaknęły. Wiele z nich nawet odpowiedziało:
     – Tak było.
     A ksiądz mówił dalej:
     – Przecież Msza święta to Najświętszy Sakrament. Skąd więc to dzisiejsze święto?
     Dzieci spodziewały się, że ksiądz to wytłumaczy. Ale on tego nie zrobił, tylko opowiadał dalej:
     – Komunia Święta to jest ta tajemnica, przed którą stajecie, z której musicie sobie zdać sprawę, bo inaczej będziecie pożałowania godni. Po prostu śmieszni. Tak jak człowiek, który się ubrał uroczyście, sprosił gości i naraz ktoś się ciebie spyta, po co to wszystko, a ty staniesz oniemiały i okaże się, że nie umiesz dać odpowiedzi. Okaże się, że sam nie wiesz, po co się ubrałeś tak uroczyście, po coś gości zaprosił. Będą się z ciebie śmiać jak z nierozumnego.
     Skończył, bo czuł, że gdyby dłużej tak mówił, to by rozmył sprawę, to by się tylko z tego szatan ucieszył. Organy zaczęły grać, chór podjął pieśni. Ale jednak wrażenie pozostało. Każdy w kościele wyczuł, że zostało powiedziane ważne słowo. Takie, które powinno być powiedziane. Ksiądz pozostawił dzieci i dorosłych w zawieszeniu, aby sami starali się sobie na to pytanie odpowiedzieć. I starali się, choć to nie było takie łatwe. I czekali na to, co ksiądz powie na kazaniu.
     Potem były czytania Słowa Bożego. Jedno przez chłopca, drugie przez dziewczynkę. One również wypadły dobrze. Ksiądz odczytał Ewangelię o Ostatniej Wieczerzy. A potem rozwinął to, co zaczął:
     – To nie działo się tylko wtedy, przed dwoma tysiącami lat. To dzieje się tu i teraz. To wy jesteście tymi uczniami, którzy zgromadzili się wokół Jezusa. A On za chwilę weźmie w swoje ręce Chleb i powie: „To jest Ciało moje”. Ja Go zastąpię. On się mną posłuży. Ja wam podam Ciało Jezusa. Jezusa samego. Abyście Go przyjęli do duszy swojej. Byście się z Nim zjednoczyli. Byście Go kochali tak jak On was kocha. Byście byli tacy wielcy, tacy dobrzy jak On.
     I stało się to, czego Stary Diabeł nie przewidział, czego nawet same dzieci się nie spodziewały, co przemieniło do głębi serca dorosłych. I już nieważne były sukienki, kokardki, wianuszki, falbanki, koronki, krynolinki, samochodziki, zegarki, kolejki na szynach i rowery, tylko ważny stał się Jezus, którego za chwilę w sposób szczególny przyjmą do swoich serc. I jakby diabełków wymiotły te słowa księdza z kościoła. Zniknął ten jarmark, który zdawał się być nie do opanowania. Uciszyło się, zrobiło się nabożnie, dostojnie. Tak jak być powinno przed Pierwszą Komunią Świętą.