SPOSÓB NA UPARTE DIABŁY
Święty Mikołaj przechadzał się po niebie, w otoczeniu swoich aniolątek i rozmawiał z nimi, jak to będzie szóstego grudnia. Aż niespodziewanie pojawił się święty Piotr, lekko zdenerwowany, mówiąc:
– Do furty niebieskiej przyszła gromada diabełków i chce się z tobą widzieć.
– Diabełków? – zdziwił się święty Mikołaj – A cóż one ode mnie mogą chcieć?
– Mówią, że to pilna sprawa. Związana z twoim świętem szóstego grudnia.
– Nie chodź do nich, nie chodź do nich, święty Mikołaju! – prosiły aniolątka.
– Jak pilna sprawa, związana z moimi imieninami, to myślę, że tu chodzi nie o mnie, tylko o dzieci, do których się wyprawiam.
– Nie chodź do diabełków, nie chodź do diabełków! – prosiły aniolątka. – Oni nic dobrego. Na pewno chcą ci dokuczyć.
– Nie mogę nie iść, gdy chodzi o dzieci – tłumaczył im cierpliwie święty Mikołaj.
Gdy wyszli z bramy niebieskiej, na białych obłokach kłębił się tłum czarnych diablątek. Wrzeszczały, piszczały, skakały, tłukły się, przepychały. Każdy chciał być pierwszy, każdy chciał być głośniejszy. Ale inne ciągnęły go do tyłu, ale inne przekrzykiwały go jeszcze bardziej.
Święty Mikołaj usiadł na obłoczku i czekał. Wokół niego przytulone aniołki – bieluśkie, puchate, ze złotymi włoskami, ze złotymi gwiazdkami nad czołem, z buźkami rozczerwienionymi ze wstydu. I z przerażenia. Bo diabełki kotłowały się bez końca. Kotłowały się i dokazywały co niemiara. A przy tym wyśmiewały się jeden z drugiego, grały na nosie, pokazywały pupy aniołkom, przezywały. W tym rozgardiaszu święty Mikołaj starał się coś zrozumieć, dowiedzieć, o co chodzi, z czym przyszły. Dopiero po dłuższej chwili spostrzegł, że z czegoś się intensywnie cieszą.
– Z czego się cieszycie?! – wykrzyknął tubalnym głosem.
– Bośmy zdobyli dwoje dzieci! – któryś odwrzasnął.
I nadal chwaliły się, wykrzykiwały, piszczały, skrzeczały z radością:
– Jaki bezczelny chłopiec!
– Nawet pan w szkole nie potrafi sobie z nim poradzić, a pani już wcale! – wołały z zachwytem.
– Łazi po klasie!
– Gada jak najęty!
– Przeszkadza wszystkim!
– Ciągnie dziewczęta za włosy!
– Zaczepia chłopaków!
– Nie pisze zadań!
– Pali nawet papierosy w ustępie!
– Ćpa! – wykrzyknął któryś diabełek.
Może z wszystkich donosów, które usłyszał święty Mikołaj, to zabolało go najbardziej. Ale i aniołki przeraziło. Jeden z nich przyłożył dłoń do buzi, inny złapał się za główkę z przerażenia, a diabełki chwaliły się dalej:
– Na przerwach rozbija się, tłucze słabszych, młodszych, kopie, bije, pluje!
Inne diabły już chwaliły się dziewczyną:
– Taka nieusłuchana! – mówiły z uznaniem.
– Rodzice sobie nie dają z nią rady!
– Zadań nie pisze!
– Jej się nic już nie chce!
– Jej jest wszystko jedno!
– Obrzydliwie kłamie!
– Plotkuje!
– Obmawia!
– Wykrzywia się i przedrzeźnia! O tak! – i tu diabełek pokazywał, jak ona to robi.
– Dokucza koleżankom! Nawet kolegom!
– Plotkara!
– Pije wódkę!
– Dziewczynka?! – wykrzyknęło któreś aniolątko. – Dziewczynka pije wódkę? – i otworzyło ze zdziwienia buźkę. A oczy i tak miało otwarte prawie jak dwie małe filiżanki.
– A tak! – cieszył się diabełek. – Pije wódkę! I nie tylko to! Kradnie! Pożycza i nie oddaje!
I diabły skandowały:
– Już-są-na-sze. Już-są-na-sze. I-ten-chło-piec-i-dzie-wczy-na! Już nie idź do nich! Nie masz prawa. Nie wolno ci.
Aniołki, wciąż przytulone do świętego Mikołaja, nie wiedziały, co będzie dalej. Święty Mikołaj nie musiał diabłom odpowiadać, ale z dobroci serca upomniał ich:
– Nie mówcie tak. Bóg je stworzył. Bóg je kocha. I do Boga należą.
– Ale teraz już są nasze! Już są nasze! – wywrzaskiwały diabły.
– Nieprawda! – wykrzyknęły aniołki, słysząc, jak diabły kłamią. – Nieprawda! – wołały chórem. – One są Pana Boga.
W nocy szóstego grudnia święty Mikołaj spłynął wraz ze swoim orszakiem na ziemię, po cichutku, i zaczął odwiedzać domy dzieci. Aniołki – jak i diabełki – były ciekawe, co święty Mikołaj zrobi z tą dziewczyną i z tym chłopcem. Czy wejdzie do ich domu. Czy ich obdaruje? A jeżeli, to czym? Może tylko każe diabłom zostawić wielką, czarną, kostropatą rózgę. Tym bardziej, że diabełki donosiły z zachwytem:
– Ona jeszcze przed samym świętem świętego Mikołaja powiedziała, że wcale nie potrzebuje żadnego prezentu!
– Żadnego świętego Mikołaja, bo w niego wcale nie wierzy!
– Bo ten chłopak mówił tak samo. Zaciął się i powiedział: „Tak, mnie się należy rózga. Nic więcej”!
– I udawał, że mu na niczym też nie zależy!
Gdy przyszła kolej na dom dziewczynki, któreś z diablątek ostrzegło:
– Tu mieszka nasza diablica!
Ale święty Mikołaj wszedł do środka. Aniołki patrzyły, co będzie robił. Diabełki patrzyły, co będzie robił. A on zdjął swój wór z pleców i zaczął w nim grzebać.
Grzebał i grzebał, grzebał i grzebał.
– Czego Święty tam szuka? – czekały niecierpliwie aniolątka. – Może mu trzeba w czymś pomóc?
– Co on kombinuje? – przyglądały się podejrzliwie diabełki.
A dziewczynka spała, nic nie wiedziała, co się dzieje. Diabełki szeptały z satysfakcją:
– Popatrz, jaki ma zacięty wyraz twarzy! We śnie nawet!
Aż tymczasem święty Mikołaj wygrzebał najpiękniejszy prezent, jaki tylko miał w worku – i położył tuż przy głowie dziewczynki, i wyszedł.
Aniołki były zbulwersowane. Nie ruszyły się z miejsca, tylko patrzyły jak zaczarowane w ogromną kolorową paczkę leżącą przy głowie dziewczynki.
– Jak to? Takiemu niedobremu dziecku dawać taki najpiękniejszy prezent?
– Za co?
I diabełki zamurowało.
– Rozumiesz coś z tego, co ten stary wyrabia?
– Nic a nic.
Jedni i drudzy pobiegli za Świętym ciekawi, co będzie dalej, w domu chłopca. Czy może święty Mikołaj się pomylił?
Przyszli do domu, gdzie mieszkał zły chłopiec – i znowu się powtórzyło to samo. Jeden z diabełków ostrzegł:
– Tu mieszka nasz diabeł wcielony.
Ale święty Mikołaj nie odpowiedział, tylko wszedł do środka. A potem już grzebał w swoim worku i grzebał w swoim worku. Aniołki czekały z napięciem.
– Co teraz zrobi nasz Święty? – powiedział szeptem jeden aniołek.
– Czego ten stary znowu tyle grzebie? – zaskrzeczał po cichu jeden z diabełków.
– Jakiś numer chce nam wyciąć! – mruknął drugi.
A tymczasem święty Mikołaj wyciągnął drugi najpiękniejszy prezent, jaki tylko miał w worku. I położył przy głowie tego niedobrego chłopca i wyszedł.
I znowu aniolątka i diablątka patrzyły przez chwilę jak urzeczone w ten podarek leżący przy głowie chłopca, a potem pobiegły, by dogonić Świętego. Któreś z aniolątek nie wytrzymało, pociągnęło świętego Mikołaja za ornat i powiedziało z wyrzutem:
– Święty Mikołaju, przecież, jak mogłeś to zrobić? To było tyle dobrych dzieci, grzecznych, posłusznych, pracowitych i tyś żadnemu z nich nie dał takiego pięknego prezentu, a tym najgorszym dzieciom dałeś takie piękne prezenty! Jaka sprawiedliwość?
A święty Mikołaj tak się pochylił nad tym aniolątkiem, pogłaskał po główce i powiedział:
– Jeżeli na złego człowieka już nic nie działa, to ostatecznym lekarstwem, żeby się nawrócił, może być jedynie dobroć. Może ona pomoże?