Nauczyciele
Mówi się bardzo często, że – aby być nauczycielem – trzeba mieć powołanie, talent. Owszem, i tak też jest. Był u nas w Nowodworku profesor Krawczyk, matematyk. Jeszcze zanim wszedł do klasy, wszyscy siedzieli na swoich miejscach i panowała cisza. I był ksiądz Rychlicki, przed którego nadejściem też siedzieliśmy w klasie, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie wejdzie i rozpocznie się lekcja. Bo jakie to były lekcje! I Krawczyka, i Rychlickiego.
Innymi słowy: klasy nie utrzyma się w garści samym talentem, ale świetnie prowadzoną lekcją, w czasie której może w klasie panować hałas, ruch, ale nie z tego powodu, że młodzież czy dzieci znudziły się gadaniem nauczyciela i przystąpiły do swojej zabawy, ale płynący z zainteresowania tematem lekcyjnym.
Dyrektor szkoły, przechodzący korytarzem, zaniepokoił się hałasem, który zdawał się wysadzać drzwi. Wszedł do klasy z zapytaniem na ustach: „Co tu się właściwie dzieje?” Ale niezauważony postał przez chwilę w drzwiach w milczeniu, przyglądając się klasie. A ponieważ był prawdziwym pedagogiem, uśmiechnął się i mruknął do siebie: „Ależ ta dziewczyna umie prowadzić lekcje”, i wyszedł.
A więc wszystkim nauczycielom, którzy narzekają, że nie mają talentu, daru czy tam nie wiem czego do prowadzenia lekcji, powtarzam: losy lekcji rozgrywają się w twoim domu. Wtedy, kiedy zastanawiasz się nad tym, „jak by tu zainteresować moją młodzież czy moje dzieci, żeby im się buzie otworzyły ze zdziwienia”.
Innymi słowy: jest potrzebna praca nad pracą. Jeżeli jej nie ma, przegrywasz nie tylko życie twoich dzieci, ale i swoje życie. Wiem coś o tym, bo sam się nagimnastykowałem przez wiele lat, ucząc w szkole podstawowej, średniej i wyższej. Stąd też moje książki, które powstały jako konspekty do lekcji. Dla dzieci: Jezus i ty, Twoja sprawa. Dla młodzieży zagadnienia teologiczne w książce: Ostro żyć (Wierzyć w Jezusa), zagadnienia etyczne w książeczkach: Sposób na siebie, Zanim powiesz kocham, historyczne: Historia Kościoła, Nasze dziwne stulecie, dla szkół wyższych: Po co sakramenty.
To nie jest tak, że przysiądziesz w jednym roku, zrobisz konspekt dla jednej klasy i masz spokój na całe życie. Ewentualnie w następnym roku konspekt dla następnej klasy i również spokój na całe życie. A więc nie, tu trzeba wciąż udoskonalać.
Był taki ksiądz profesor Kazimierz Kłósak. Co roku pisał nowy skrypt do swoich wykładów z teologii przyrody. Byliśmy zbulwersowani, gdy usłyszeliśmy na końcu roku, że skrypt należy potargać i wyrzucić do śmieci, a na początku roku dowiadywaliśmy się, że nie należy używać skryptu z roku poprzedniego. Czyż to znaczy, że się pomylił? To znaczy, że tamto jest nieprawda? A tymczasem on udoskonalał i uteraźniejszał.
Owszem, mieliśmy profesora – również na Uniwersytecie Jagiellońskim – który swój skrypt nieustannie powielał. Całe lata. Nienaruszony. I co gorsza, w czasie wykładów nie mówił, ale czytał go. Dziwiliśmy się: właściwie powinien go znać na pamięć, po co więc czyta?
Johann Baptist Metz, którego słuchałem w Münster, ani nie dawał skryptu, ani nie powielał, tylko wchodził na salę i mówił na gorąco. Dosłownie na gorąco, bo czasem szalał – krzyczał, wymachiwał rękami, a sala była nabita i oczarowana. Od czasu do czasu publikował małe artykuliki, które miały i mają wartość wprost rewolucyjną. W pewnym sensie podobny był ojciec Mieczysław Krąpiec, którego słuchałem na KUL-u wykładającego filozofię. A także Karl Rahner – jeden z największych teologów współczesnych, niestety już nieżyjący, mój profesor, o którym pisałem pracę doktorską. Pamiętam go z wykładów w Monachium stojącego przy pulpicie – mówił spokojnym, a nawet monotonnym głosem, tak zapatrzony w pulpit, że zdawało się, jakby czytał ze skryptu, a on po prostu mówił z głowy. Długachnymi zdaniami snuł swoje teologiczne dywagacje. Później publikował je czasem w swojej serii „Schriften zur Theologie”, której wydał chyba piętnaście tomów.