Mądrość życiowa
Można sobie postawić pytanie, jak to się dzieje, a nawet jak to jest możliwe, że profesor, specjalista na przykład od grzybów, jest zaliczany do arystokracji duchowej narodu. Czy to nie jest jakiś mechanizm socjologiczny funkcjonujący na nie wiadomo jakiej zasadzie? A może to całkiem po prostu mistyfikacja, nieporozumienie, przyzwyczajenie. Otóż nie. To sposób pracy i sposób bycia.
Człowiek, który nauczy się pytać o istotę rzeczy w czasie trwania swoich studiów czy potem w czasie swojej pracy zawodowej, przenosi tę umiejętność na całokształt swojego życia osobistego i społecznego. Na wszystkie problemy, z jakimi spotyka się na swojej drodze życiowej. Po prostu już nie potrafi inaczej. Nie wyobraża sobie, że dałby się nabierać, że mógłby się ześliznąć po zewnętrzności spraw, które mu serwują środki masowego przekazu, także artykuły w prasie czy naukowych periodykach, książki, a nawet jego otoczenie. To byłoby po prostu poniżej jego godności, żeby dał się nabierać, pozwolił sobą manipulować.
A więc naukowiec, który umie rozwiązywać problemy specjalistyczne, na przykład grzybów, na tej zasadzie, na zasadzie umiejętności logicznego myślenia podchodzi do zagadnień ekonomicznych, społecznych, kulturalnych. I w ten sposób buduje swoją mądrość życiową. Czyli naukowość jest w stanie pomóc mu jako człowiekowi. Bo to jest tak, że gdy się nachylisz nad swoim problemem – problemem, który jest pod mikroskopem, w książce czy na wykładzie – gdy usiłujesz go zrozumieć, gdy wsłuchasz się w niego, wmyślisz się, podejmiesz jego analizę, próbujesz dokonać jakiejś syntezy, to nie tylko ty patrzysz w niego, ale można powiedzieć, że w pewien sposób on patrzy w ciebie – ty nie tylko problem rozumiesz, ale rozumiesz i siebie.
Bo ty jesteś też tym światem. Należysz do tego świata, tak jak świat należy do ciebie. Ty, który starasz się zrozumieć swój fragment rzeczywistości, równocześnie nachylasz się nad sobą samym. Starając się rozumieć lepiej jakiś problem, starasz się rozumieć lepiej rónież wszystkie twoje metafizyczne problemy, pytania.
Ale nie dość na tym. Taki człowiek nie daje się także oszukać propagandzie sukcesu – wiecznego zdrowia, wiecznej młodości. Pod cienką warstewką szminki na twarzach uśmiechniętych pajaców – okazów zdrowia i siły – czuje prawdę klęski, choroby, starzenia się, prawdę śmierci. Prawdę ostatecznego wymiaru życia, jakim jest wieczność. Nie żeby miał się nią straszyć, żeby miał żyć w ciągłym stresie, ale chce żyć w prawdzie ostatecznego wymiaru, jakim jest wieczność. I to nadaje życiu takiego człowieka inny wymiar, pod każdym względem. To buduje prawdziwy wymiar człowieka.
Okazuje się, że ogromny procent ludzi nauki to ludzie wierzący. Na jakiej zasadzie? Wciąż na tej samej. Oni, pytając o istotę rzeczy, dochodzą do pytań ostatecznych. Badając istotę rzeczywistości – niezależnie od tego, czy jest to zagadnienie socjologiczne czy kosmiczne, fizyczne czy biologiczne – napotykają Rzeczywistość, która stoi u początku istnienia kosmosu, naszego małego świata, komórki, atomu i praw rządzących tym, co się nazywa naszą egzystencją. Ta Rzeczywistość stoi u początków nie jako zamierzchła przeszłość, ale obecnie obserwowalna teraźniejszość. Pozostaje tajemnicą na pewno nieprzeniknioną, niedotykalną, niepojętą, a przecież jawiącą się przed każdym człowiekiem, który odważy się schodzić do wnętrza widzialnego czy niewidzialnego świata. I w ten sposób naukowiec staje obok prostego rolnika, żyjącego z ziemi, rzemieślnika związanego na co dzień z tworzywem materialnym, matki, która rodzi i wychowuje dzieci. Zarówno on, jak i oni stają oko w oko z Rzeczywistością, do której należy każdy człowiek w najgłębszych warstwach swojego bytu.
I w tym sensie naukowiec jest bliski prostemu człowiekowi, trzymającemu się twardo ziemi – zarówno rolnikowi, rzemieślnikowi, jak chociażby matce rodzącej i wychowującej swoje dziecko. Ona także staje oko w oko z Rzeczywistością tkwiącą u początku wszelkiego istnienia – tak człowieka, jak zwierzęcia, tak słońca, jak jej dziecka.
Spróbujmy podsumować tę całość. Stajemy się przez pracę. Sprawdzamy się w przezwyciężaniu problemów. Wtedy pokazujesz, kim jesteś, na ile potrafisz sprostać trudnościom. Czy się tylko bronisz, czy się wykręcisz, czy zepchniesz na kolegę. Albo zdecydujesz się tylko na jakąś akcję doraźną. A może cię stać na jakieś zaskakujące rozwiązanie, na pomysł, na inicjatywę. A więc problemy pozwalają odkrywać ci samego siebie. Stąd nie bez powodu używany jest zwrot: „Sprawdzać siebie, sprawdzić się”.
Ale problemy, które podejmujesz, mają i głębsze skutki. One pozwalają nie tylko dowiedzieć się, kim jesteśmy, ale sprawiają, że ty dorastasz do twojej prawdy, stajesz się. Innymi słowy: gdybyś nie miał tych problemów i gdybyś ich nie podjął, pozostałbyś jak pąk kwiatu, który się nie rozwinął, bo nie miał warunków.
To stwierdzenie jest charakterystyczne dla całokształtu naszego człowieczeństwa: świadome uczestniczenie w trudnościach i konieczność naszego wysiłku – decyzji woli – buduje naszą osobowość. Innymi słowy: nie może być nic w naszym życiu zbyte słowami: „Jakiegoś mnie, Panie Boże, stworzył, takiego mnie masz”. Bo naprawdę, swoimi decyzjami ty wciąż siebie stwarzasz – z Jego pomocą. Albo jeszcze lepiej: twoja osobowość jest tworem Boga i ciebie samego.
Może spytasz: „Ale czy to możliwe? Żeby można się znaleźć w tym świecie, w którym szaleje konkurencja, w którym trwa rywalizacja, walka o każdy centymetr kwadratowy ziemi, o każdy centymetr sześcienny powietrza, walka o byt, o przetrwanie, walka o posiadanie coraz więcej, aż pod sufit, nawet gdy nie potrafisz tego zjeść, przerobić, wykorzystać. Czy to jest możliwe, żeby nie zniszczyć siebie i nie zniszczyć ludzi?” Tak. Trzeba znaleźć swoją drogę w świecie. Swoje miejsce w społeczeństwie. Swoją funkcję wśród niezliczonych ścieżek, dróg, nitek, linii. Wtedy, idąc, nie zagrozisz nikomu, nie będzie ta droga destrukcyjna ani dla ciebie, ani dla twoich najbliższych. Wprost przeciwnie, będzie przez nich oczekiwana, pomocna, ucząca twórczości, inspirująca do radości życia.