NIEDZIELA ZMARTWYCHWSTANIA PAŃSKIEGO
„Z martwych powstać”
Później ludzie, patrząc na to, co się wydarzyło w sierpniu 80 roku, może wzruszą ramionami i powiedzą: „Oczywiście, to musiało się stać. Wcześniej czy później musiało się to załamać”.
Ale gdy wpatrzymy się w tamte lata, na to, co się dokonało wydaje się prawie nieprawdopodobne. Naród był zniszczony indokrynacją komunistyczną, reżimem, który obejmował wszystkie dziedziny życia społecznego, publicznego, nawet i prywatnego, bezustanną propagandą komunistycznego systemu, marksizmu i leninizmu, przedtem stalinizmu, był podzielony na partyjnych i bezpartyjnych, na uprzywilejowanych i nieuprzywilejowanych, na tych co byli usytuowani wysoko w hierarchii społecznej i na tych, którzy stali u samych dołów.
To że w tym umęczonym narodzie potrafiła się zrodzić taka determinacja, że znaleźli się ludzie, którzy porafili zobaczyć tak jasno prawdę, potrafili tak skoncentrować wszystkie swoje siły i poparli strajk Stoczni Gdańskiej wraz z jego postulatami – to jest wydarzenie prawie nie do wiary. To jest naszego narodu zmartwychwstanie, wyrosłe z naszej tysiącletniej kultury chrześcijańskiej, do której przynależy poczucie własnej godności jak i prawo do wolności osobistej i społecznej.
* * *
Tylko trzeba, ażeby ta wielkość od nas nie odeszła, aby było nas stać na wielkie myśli, idee, odkrycia, postanowienia i decyzje, znalezienia dróg wyjścia z trudnych sytuacji politycznych, gospodarczych, społecznych, w których się znajduje nasz kraj. Żeby starczyło nam zapału, chęci, pragnienia wdrożenia mądrej reformy życia.
Sierpień 80 roku – te dni przejrzenia, światła i mocy, ognia – ujawnił siły, jakie tkwią w narodzie polskim. Powiedzmy wyraźnie: w każdym z nas drzemią siły niewykorzystane – wielkości, mądrości, odwagi, zapału, zachwytu. Siły, które mogą być do śmierci nieuruchomione – a mogą być uruchomione w każdym czasie.
Tylko jak to sprawić? Jak?
====================================================
2. NIEDZIELA WIELKANOCNA – MIŁOSIERDZIA BOŻEGO
„Błogosławieni, którzy uwierzyli”
Nie mogłeś spać. Wciąż jeszcze byłeś cały roztrzęsiony. Wciąż przed oczami miałeś Jezusa wiszącego na krzyżu, straszliwie poranionego, a potem Jego ciało leżące na prześcieradle wysypanym ziołami i przysypane ziołami, okręcane pospiesznie taśmami płótna – bo szabat się zbliżał wraz z zachodem słońca.
Świtało. Wyszedłeś na zewnątrz. Zauważyłeś stojącą postać. To Piotr.
– Też nie spałeś?
– Nie.
Przez chwilę staliście w milczeniu.
Nagle zobaczyłeś z daleka Magdalenę biegnącą w waszym kierunku. Za chwilę była przy was. Zdyszana, zziajana, z rozczochranymi włosami, z pobladłą twarzą, łapczywie chwytająca powietrze. Zaskoczony patrzyłeś na nią, wiedząc, że coś się stało. Ale nie zdążyłeś nawet o to spytać, gdy ona zaczęła wyszarpywać ze siebie słowo za słowem:
– Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono!
Te słowa uderzyły w ciebie jak piorun.
Nie czekając na wyjaśnienia, wykrzyknąłeś do Piotra:
– Chodźmy tam! Biegiem!
A więc z domu, na pustą prawie ulicę, potem na skróty ścieżkami. Wyprzedziłeś Piotra. Chciałeś być sam z tymi myślami, które zaczęły się tłoczyć w twojej głowie: Jak to „zabrali”? Kiedy zabrali? Przecież to w szabat. Przecież ciała pochowanego nie wolno dotykać pod grozą zanieczyszczenia. Kto „zabrali”? Rzymianie? Faryzeusze? Saduceusze? Po co zabrali?
Wreszcie zobaczyłeś z daleka grób i kamień – odsunięty. Grób zionął czarną plamą wejścia. Dobiegłeś. Przystanąłeś, ciężko dysząc. Czekałeś na Piotra. Po chwili przybiegł i on.
– Byłeś tam? – Piotr zapytał, wskazując grób oczami.
– Nie. Czekałem na ciebie.
– No to chodźmy. Ja wchodzę pierwszy.
Za nim wszedłeś ty. Ogarnął cię mrok wnętrza. Powoli zacząłeś się przyzwyczajać. Zacząłeś rozróżniać kształty. Przed tobą, na płycie grobowej, leżał kokon. To były prześcieradła przysypane ziołami, zestalone żywicą, teraz sztywne, tworzące rurę – pustą.
Patrzyłeś na to jak osłupiały, w milczeniu. Gdyby żył, jak mógł stąd wyjść? Gdy nie żył, jak Go mogli wyszarpnąć ci, którzy Go zabrali? Czemu nie zabrali Go z prześcieradłem?
I nagle myśl jak błyskawica: Zmartwychwstał. Przecież o tym mówił. Tyle razy. Tylko my tego nie braliśmy poważnie. Myśleliśmy, że to jakaś kolejna metafora.
Rzuciłeś się w ramiona Piotra i, prawie płacząc z radości, wykrzyknąłeś:
– On zmartwychwstał! Jak powiedział!
=============================================
3. NIEDZIELA WIELKANOCNA
„Czy miłujesz mnie?”
Jezus Zmartwychwstały staje przed ludźmi słabymi, starymi, roztrzęsionymi, zapominającymi, czasem ledwo ciągnącymi nogi za sobą, przed ludźmi pooranymi rozmaitymi operacjami, pochylonymi pod ciężarem lat, z twarzami pomarszczonymi, przerażonymi swoim wyglądem – i mówi im: Zmartwychwstaniesz do pierwotnej piękności.
Jezus Zmartwychwstały staje przed ludźmi z wieloma dolegliwościami, obłożnie chorymi, leżącymi na oddziałach intensywnej terapii, w domach dla przewlekle chorych w hospicjach, w sanatoriach, ludźmi osamotnionymi we własnych domach – i mówi im: Zmartwychwstaniesz do pierwotnej siły.
Jezus Zmartwychwstały staje przed ludźmi ubogimi, nieporadnymi, którzy końca z końcem nie mogą związać, którym bieda dokucza, którym po zapłaceniu czynszu, światła i gazu niewiele zostaje na to, żeby wyżyć do końca miesiąca – i mówi im: Zmartwychwstaniesz do bogactwa.
Jak długo przerażeni jesteśmy starością, chorobą, biedą, jak długo jesteśmy opętani strachem, rozpaczą – to jesteśmy jakby umarli.
Jeżeli uwierzysz w Boga, zaufasz Mu, pokochasz Go – to zmartwychwstajesz.
* * *
Jeżeli uwierzysz, że jesteś pod opieką kochającego cię Boga i to, co spotyka cię tu na ziemi, to zadanie do spełnienia –
jeżeli ufasz, że to, co się dzieje w twoim życiu, to nie jest przypadek, zbieg okoliczności, tylko to jest z woli Opatrzności Twojego Ojca –
jeżeli kochasz Boga, siebie, twojego bliźniego, jeżeli kochasz świat – zielone łąki, kwitnące magnolie, niebieskie niebo, białe obłoki, wodę i ziemię, jeżeli kochasz świat
– wtedy zmartwychwstajesz. Do życia tu na ziemi i w wieczności.
===================================================
4. NIEDZIELA WIELKANOCNA
„Moje owce słuchają mego głosu”
Trzeba, żebyś wydeptał sobie twoją ścieżkę do Boga. Trzeba, żebyś sobie wydeptywał dzień za dniem swoją ścieżkę do Boga.
Po co wydeptywać swoją ścieżkę? – powiesz. – Idzie autostrada. Wygodna, szybka, zmierzająca pewnie do celu. Wystarczy wejść na nią i wyniesie nas do Boga, do którego dążymy.
Nie. Nie autostrada.
Bo nie tylko należysz do ludzkości. Bo nie tylko należysz do chrześcijaństwa. Bo nie tylko należysz do Kościoła. Ale jesteś indywiduum, osobowością, człowiekiem jednostkowym, niepowtarzalnym, jedynym. I bierzesz odpowiedzialność za siebie. Nikt cię nie zwolni od tej odpowiedzialności – ani ludzkość, ani naród, ani Kościół. I dlatego też musisz swoją drogą iść do Boga. Musisz Go tam spotkać.
Żebyś zobaczył Go własnymi oczami, jak stanie przed tobą i powie ci: Kocham cię. Nie: Kocham wszystkich ludzi. – Bo się w nich zgubisz. Poczujesz się jak ziarnko piasku na pustyni, jak kropla wody w oceanie. Ty musisz usłyszeć: Kocham ciebie. Osobiście. Jakbyś był jedyny na świecie. Uwierz mojej miłości. Uwierz mojemu miłosierdziu.
Nawet gdybyś tak zakwestionował Jezusa, jak Tomasz – to przyjdzie do ciebie. Stanie przed tobą i powie: Pokój ci. Zobacz moje ręce. I nie bądź niewiernym, ale wiernym.
Nawet gdybyś tak postąpił, jak Piotr, który się zaparł Jezusa – to spojrzy na ciebie, tak jak spojrzał na niego. Aż zapłaczesz.
Nawet gdybyś prześladował Kościół jak Szaweł – to powali cię na ziemię, tak jak jego, i spyta: Czemu mnie prześladujesz?
* * *
Zobaczyła Zmartwychwstałego Faustyna. Prosta dziewczyna potrafiła iść do Boga swoją ścieżką. I spotkała na niej Słowo Boże, Jezusa Chrystusa. Prawie tak, jak Go widział Tomasz – z ranami na dłoniach, na nogach, z raną w boku.
I to w niej podziwiamy – że nie poszła autostradą. I nie pozwoliła ściągnąć się z własnej ścieżki ani przez dom rodzinny, ani przez religijność parafii, ani przez regułę zakonu, do którego wstąpiła. I ocaliła swój najbardziej intymny kontakt z Bogiem.
================================================
5. NIEDZIELA WIELKANOCNA
„Przykazanie nowe”
Zmartwychwstanie nie jest dla Zmartwychwstania. Bóg wskrzesił Jezusa na dowód, że to, czego On nauczał, jest prawdą. Że nauka o Bogu-Miłości jest prawdą i że nauka o tym, że tylko miłość nas – ludzi zbawia, jest prawdą.
I gdy Jezus zmartwychwstały ukazuje się swoim uczniom, daje nam wzór tego, co to znaczy przebaczać. Bo przebaczanie jest podstawowym aktem miłości.
Niewiastom, które spotyka, gdy wracały od pustego grobu, poleca: „Idźcie, powiedzcie moim braciom, niech idą do Galilei”. Nazywa swoich apostołów „braćmi”. Tych, którzy w godzinie próby od Niego pouciekali.
Gdy poszli ryby łowić w jeziorze Galilejskim, staje na brzegu i woła do nich: „Dzieci, czy macie co do jedzenia”. A więc do tych niewiernych swoich apostołów zwraca się słowem „dzieci”. Nie dość na tym. Troszczy się o pożywienie dla nich. Radzi im, żeby zarzucili sieci z prawej strony łodzi, a znajdą ryby. Gdy przybijają do brzegu, czeka na nich gotowy posiłek: upieczone ryby.
Piotra, który się Go wyparł, nie zdejmuje z urzędu, wprost przeciwnie, zwraca się z poleceniem: „Paś owce moje”.
* * *
A my, gdy ktoś zawini, domagamy się: Niech najpierw się przyzna, niech przeprosi, niech żałuje, niech postanowi poprawę i niech zadośćuczyni. Dopiero wtedy my łaskawie mu przebaczymy. Choć nie do końca. On już na zawsze będzie miał krechę u nas. My tego, co zaszło, nie zapomnimy i wiemy z satysfakcją, że mamy na niego haka. I dajemy mu do zrozumienia, że o jego winie, choćby sprzed lat, nie zapominamy. Że on dla nas już nigdy nie będzie pełnowartościowym człowiekiem. Że już nigdy nie będziemy go obdarzać pełnym zaufaniem, niezależnie od tego co by dobrego potem uczynił.
Jakże nie umiemy przebaczać my, którzy Jezusa Chrystusa uważamy za swego Nauczyciela.
==============================================
6. NIEDZIELA WIELKANOCNA
„Kto nie miłuje”
Każdy, kto morduje – czy w imię Allacha, czy w imię Jehowy, czy w imię Boga w Trójcy Świętej Jedynego – nie jest Bożym synem.
Bo Bóg, jakkolwiek byśmy Go nazywali – czy Jehowa, czy Allach, czy Bóg w Trójcy Świętej Jedyny – jest Miłością. I chce od nas tylko tego, żebyśmy kochali, tak jak On nas kocha.
Tylko nie mów mi, że masz ręce niesplamione krwią brata swojego. Bo można zabijać fizycznie, ale można zabijać duchowo.
Można zabijać człowieka, mówiąc mu: „Jesteś szmatą! Dla mnie stanowisz zero! Nie istniejesz! Gardzę tobą! Brzydzę się tobą! Odejdź mi z oczu!”.
Można zabijać człowieka poza jego plecami. „To drań. Nic niewarty. Oszust. Złodziej. Kłamca”.
Ale można nie potępiać człowieka ani wprost, ani przed innymi ludźmi, tylko zabić go w sobie – uznać go za nieistniejącego, skreślić go na zawsze. I to jest też zbrodnia.
* * *
Miłość to nie jest przyczynek do naszego człowieczeństwa, to nie jest tylko specjalność chrześcijaństwa wymyślona przez Jezusa czy przez Jego ludzi. Miłość to jest podstawa naszego kontaktu z drugim człowiekiem, narodu z narodem.
Dlatego miłość musi być zasadą naszego życia – w rodzinie, w pracy zawodowej, w życiu społecznym, politycznym. Jeżeli będziemy skakać sobie do oczu bez końca, upierać się, nie ustępować drugiemu, to nie zbudujemy ani rodziny, ani narodu, ani świata.
====================================================
WNIEBOWSTĄPIENIE PAŃSKIE
„Odpuszczenie grzechów”
Gdy trwa spór i nie wiadomo, o co chodzi, to niektórzy mówią: „Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi na pewno o pieniądze”.
Ale może chodzić jeszcze o coś ważniejszego. Może chodzić o godność człowieczą. A tę godność człowieczą ma każdy – i dziecko, i stary; brat i siostra; dzieci i rodzice; żona i mąż; pracownik i pracodawca; profesor i student, wykształcony i niewykształcony; pełnosprawny i niepełnosprawny. Każdy ma swoją godność. Podstawową. Która się nazywa godnością człowieczą.
I każdy ma prawo domagać się szacunku. Niezależnie od tego czy jest innego koloru skóry, języka, pochodzenia, światopoglądu czy innej religii. A jeżeli my – jakimś słowem, pomówieniem, oszczerstwem, plotką, jakimś bezczelnym zachowaniem, gestem, śmiechem, spojrzeniem – damy mu poznać, że nim gardzimy, że go lekceważymy, że nie uważamy go za godnego swojego towarzystwa, jeżeli człowiek poczuje się obrażony, wyśmiany, wykpiony, sponiewierany, zmieszany z błotem – to potem już mu się nie wytłumaczysz. Nawet gdy przeprosisz, nie pomoże, nawet gdybyś chciał przepłacić tę zniewagę grubymi pieniędzmi. A tylko stwierdzisz, że powstała przepaść nie do pokonania.
* * *
I sprawę może uratować tylko miłość. Bo miłość to przebaczenie. Tylko tak można przebaczyć zniewagę.
Zacznijmy od początku. Jeżeli cię obraził ktoś, kto cię naprawdę nie zna, to nie powinieneś mieć kłopotu z przebaczeniem.
Jeżeli cię spotka taka przykrość od człowieka, który cię zna i którego masz za mądrego i uczciwego, to trzeba się zastanowić, czy aby nie miał racji w swoim wystąpieniu, a nawet może to jest znak ostrzegawczy dla ciebie. – Tym bardziej nie powinieneś mieć kłopotu z przebaczeniem.
Jeżeli jednak nie znajdziesz w sobie żadnego powodu zniewagi, której doznałeś, to pozostaje ci tylko użalenie się nad tym, kto cię skrzywdził. I to jest forma przebaczenia.