BURSZTYNY
– Co się stało?
– Święty Mikołaj nie dostał żadnego prezentu.
– Święty Mikołaj? Jakiego prezentu? – zdziwił się zaspany Srebrny.
– Ktoś powinien mu dać.
– Ale kto?
– My.
Srebrny obudził Zielonego, Zielony obudził Niebieskiego, Niebieski obudził Czerwonego, Czerwony obudził Pomarańczowego – wszystkie obudziły się z tym samym pytaniem:
– Co się stało?
Złoty wyjaśniał:
– Wszyscy dostali prezenty, a święty Mikołaj nie.
Anielątka, nie wszystkie jeszcze rozbudzone, patrzyły zdumione, nie wiedząc, o co chodzi. Ale nie trwało to długo. Już po chwili wszystkie zrozumiały i spontanicznie przytaknęły:
– Święty Mikołaj też powinien coś dostać. Przecież to jego imieniny.
– Jak mogliśmy to przeoczyć! – wykrzyknął Różowy.
I wtedy ktoś przytomnie zapytał:
– A co świętemu Mikołajowi można dać w prezencie? A jaki prezent może dostać święty Mikołaj?
I nagle okazało się, że tego właśnie nikt nie wie. Zrobiło się cicho i żaden aniołek ani pisnął. Wreszcie jakieś anielątko, nie bardzo rozumiejąc zresztą chyba o co chodzi, powiedziało:
– Zostało trochę paczek w naszych workach. Może byśmy je przynieśli świętemu Mikołajowi?
– O czym ty mówisz? – ktoś zapytał. – Przecież święty Mikołaj nie potrzebuje żadnych paczek przeznaczonych dla dzieci.
– To musi być taki osobisty prezent – wyjaśniał Niebieski.
– Zgoda, ale co? Kto to wymyśli?
– Czym obdarować świętego Mikołaja?
Aniołkowie myśleli, myśleli, aż szumiało w niebie. Wreszcie jedno z anielątek powiedziało:
– Przyjdziemy do niego i pocałujemy go. Na znak, że go kochamy.
– To można zrobić zawsze – oświadczył Srebrny. – Ale w takim dniu to musi być coś innego. To musi być prezent.
– Może by świętemu Mikołajowi uszyć nowy ornat?
– A może nowy pastorał dać?
– Albo nową mitrę? – próbował Czerwony.
Padały rozmaite propozycje. Ale nie było zachwytu. Nikt nie zaklaskał, nikt nie krzyknął „ależ oczywiście”, „jaki świetny pomysł”. Wprost przeciwnie. Te pomysły padały jak kamyki w piasek, pryskały jak bańki mydlane. Zapadła cisza.
– No i co? No i co?
– To musi być coś takiego, co…
– On musi to pod głową poczuć. Tak jak dzieci czują pod głową paczkę, jak szeleści.
– To niech każdy napisze do niego list. Na kartce. Wsadzimy do paczki wszystkie listy i włożymy świętemu Mikołajowi paczkę pod głowę.
– E tam, list. To nie prezent. Powtarzam: to musi być coś konkretnego. A równocześnie coś mojego.
– Ja wiem, co dam. Ja świętemu Mikołajowi dam moją gwiazdkę, którą mam na czole. I już. Niech ma. To, co najbardziej lubię. Bo go kocham.
Aniołki zamarły. Zrobiło się cicho jak makiem siał. Dopiero po chwili ktoś wykrztusił:
– Jak to, gwiazdkę? To my nie będziemy mieli już nigdy gwiazdek?
– Jak prezent, to prezent. On musi kosztować. Kto nie chce, nie musi dać. Ja daję, bo go kocham.
Anielątko sięgnęło łapką po gwiazdkę, odczepiło od paseczka, podeszło do pustej paczki i włożyło na spód.
– A po co świętemu Mikołajowi gwiazdka? Co on z nią zrobi?
– Niech robi, co chce. I już.
– Tak nie można. Jak się mogę domyślić, to on nam odda.
– No właśnie, to niech odda.
– To nie jest dobre. Postawimy świętego Mikołaja w niezręcznej sytuacji. Będzie tylko zamieszanie. Proszenie, wzbranianie się, przepraszanie. Wszyscy będą speszeni.
Złoty dodał:
– I całe niebo będzie wiedziało. No bo jak nie? Przecież będziemy paradowali bez gwiazdeczek.
Znowu zapadła cisza. Wszystkie aniołki przyznały rację Złotemu. A ten, zwracając się do anielątka, powiedział:
– Ja cię bardzo proszę, przypnij sobie tę gwiazdkę z powrotem. Chyba zgadzasz się, że tak będzie lepiej.
– Masz rację – przyznało anielątko zawstydzone. – Bo tak to by nas wszyscy podziwiali.
– No to lepiej nic nie dawać świętemu Mikołajowi.
Srebrny powtórzył:
– Lepiej nic nie dawać, niż dawać źle.
Znowu wszyscy zamilkli, zasmuceni, że się nie udało.
– Damy garść bursztynów – wyszeptało małe anielątko zza chmurki, gdzie było schowane.
– Garść bursztynów? Jaką garść bursztynów?
– O taką – anielątko wysunęło się, wyciągnęło zza sznurka, którym było opasane, lniany woreczek, przewróciło go do góry nogami i wysypało kilkadziesiąt drobnych bursztynków na łapkę.
Zamigotały miodowymi kolorami, aż pojaśniało w niebie.
– Jakie śliczne – wyszeptały niektóre aniołki.
– A skąd ty je masz?
– A, to długa historia.
– No, opowiedz tę długą historię.
– Wczoraj, prawie na końcu, gdyśmy wychodzili z ostatniego domu, pamiętacie, to był dom rybaka nad Bałtykiem, gdy wkładałem paczkę pod główkę jednego dziecka, ono chwyciło mnie za rękaw, wepchnęło mi woreczek i powiedziało: „To dla was. Zebrałem to sam nad morzem”.
– Po co to świętemu Mikołajowi?
– To też wymyśliłem. Ozdobimy tymi bursztynkami świętemu Mikołajowi mitrę.
I tak się stało.
Prawie do rana pracowały wszystkie Mikołajowe aniołki. Potem wsadziły mitrę do pudełka, obwiązały wstążką, zrobiły kokardę, delikatnie podłożyły pod głowę pochrapującego świętego Mikołaja i dopiero wtedy buchnęły się w chmurki.
A tymczasem święty Mikołaj poczuł, że coś go uwiera.
– Co tu może uwierać? – pomyślał. – Przecież obłoczki są miękkie, jak by mogły mnie uwierać? A może sumienie mnie uwiera? Czy może coś źle zrobiłem?
Ale to nie było sumienie, tylko okazało się, że uwierała go paczka, którą miał pod głową. Podniósł się, wziął w ręce paczkę – pięknie przewiązaną wstążką zawiązaną na kokardkę. Ale najbardziej zdumiał go napis: „Dla świętego Mikołaja”. Własnym oczom nie wierzył. Jeszcze nigdy nie dostał żadnej paczki. Przyjrzał się podejrzliwie aniołkom. Wszystkie grzecznie spały. Jak zabite. Choć tu i ówdzie dojrzał oczko zerkające na niego, co będzie dalej. Udał, że nic nie widzi, rozwiązał paczkę, rozszeleścił się papierami, otworzył pudło – i zawirowało mu w oczach.
– Bursztyny! Mój Boże! Na mojej mitrze bursztyny, moje ukochane bursztyny. Przecież w moim kraju były tak ulubione. Szły karawany na północ po bursztyny.
Święty Mikołaj jeszcze raz spojrzał po aniołkach wtulonych w chmurki.
– To od was taka niespodzianka – pokiwał głową. – Ciekaw jestem, kto mógł wpaść na ten pomysł. Święty Mikołaj, oczywiście, tylko tym razem nie ja. Tym razem świętym Mikołajem jest któryś z aniołków albo wszystkie razem.
I już postanowił nie wracać do tego tematu. Wziął mitrę, wsadził sobie na głowę. Pasowała jak zwykle znakomicie.
– Ale teraz wyglądam jak prawdziwy święty Mikołaj z moich stron.
Zdjął mitrę delikatnie z głowy, ułożył ją w pudełku, przykrył wieczkiem, położył obok chmurki, na której spał, wsadził ramię pod głowę i zasnął najpiękniejszym snem, w którym chodził nad morzem w swoim kraju i zbierał bursztynki. Był szczęśliwy jak najbardziej obdarowane dziecko na świecie.
KONIEC