Sobór
Sobór
Bazylika Świętego Piotra, jestem tu, aby się z nią pożegnać. A właściwie z Soborem Watykańskim II, który odbywał się właśnie tam.
– Pierwszy był kiedy?
– Pierwszy, niezakończony, odbywał się w 1870 roku. Chciał go zakończyć Pius XI, również taki zamiar miał Pius XII, ale skończyło się na zamiarach i wyglądało na to, że era soborów ostatecznie dobiegła końca. I wtedy zadziałał geniusz Jana XXIII. 25 stycznia 1959 roku ogłosił z beztroskim uśmiechem, że zamierza zwołać sobór powszechny, co zostało przyjęte jak grom z jasnego nieba przez Kurię Watykańską i przez cały Kościół. I to miał być sobór ukierunkowany z wyraźnym zamiarem aggiornamento: dostosowania Kościoła do zmienionego świata.
– Papież nie doczekał końca soboru…
– Jan XXIII został wybrany w 1958 roku. Zakładał, że sobór potrwa jedną, najwyżej dwie sesje. Był kochany przez rzymian i przez wszystkich chrześcijan. Inteligentny, głęboki. Dowcipny, na przykład na pytanie, ilu ludzi pracuje w Watykanie, miał kiedyś powiedzieć: „Najwyżej połowa”. Zmarł 3 czerwca 1963 roku.
– Jak zareagowaliście na wiadomość o soborze?
– Zapowiedź soboru wprawiła nas w euforię, chociaż jeszcze nie wiedzieliśmy, co będzie przedmiotem jego obrad. Byliśmy jednak święcie przekonani, a nawet pewni, że zapadną tam postanowienia po naszej myśli. Bo przecież to, co było w Kościele stare, zwietrzałe, co nadawało się do odsunięcia, powinno zostać zastąpione nowymi formami, rozwiązaniami, ustaleniami.
– Choćby, co?
– Odpowiem za siebie. Choćby słownictwo kościelne religijne, teologiczne, niby to tomistyczne, a naprawdę kompletnie niezrozumiałe, nieprzekładalne na język codzienny, którym posługują się zarówno prości ludzie, jak i inteligencja.
– Na przykład?
– Takie słowa, jak „łaska”, „sakrament”, „przeistoczenie”, „Jezus Odkupiciel”, „Syn Boży” to tylko drobne przykłady. A tym językiem posługiwano się w seminariach duchownych, tym operowali księża na kazaniach, jak i na katechizacji. Nie tylko słuchacze nie rozumieli tego, co słyszeli, ale bardzo często nie rozumieli tego księża posługujący się tym językiem. To już była paranoja. Tego już nie można było znieść.
– Sprawa ograniczała się do języka?
– Nie, ale wiązała się z odpowiedziami na pytania takie, jak na przykład: Czy nieochrzczeni mogą być zbawieni? Czym jest chrzest? Czym jest msza święta? Czy musi być odprawiana po łacinie?
– Co jeszcze księdzu doskwierało?
– Tysiąc rzeczy. Choćby sprawa świeckich w Kościele. Że pod słowem „Kościół” rozumie się księży i zakonnice, a ludzie świeccy są nieważni. A z kolei choćby odcięcie katolików od protestantów, od prawosławnych, od wyznawców judaizmu, i to jeszcze usankcjonowane rozmaitymi przepisami albo przynajmniej tradycjami. To wszystko domagało się zmian.
– Rozmawialiście na te tematy?
– Nie tylko. To było odczuwalne w powietrzu, w atmosferze, w klimacie, który narastał coraz wyraźniej nie tylko w nas: w Karolu i we mnie, ale także, jak nam się wydawało, w całym Kościele. Czekanie na burzę. I ta burza nagle miała znaleźć kształt instytucjonalny w soborze.
– I to wszystko Kościół zawdzięczał papieżowi, o którym się mówiło, że będzie „przejściowy”, wybrany do chwilowego „zatkania dziury” w Kościele, a on – jak natchniony – zdecydował się ogłosić sobór.
– Teraz nie mogliśmy się tylko doczekać rozpoczęcia soboru. Słowem-kluczem, słowem, które nie w pełni rozumieliśmy, ale przecież czuliśmy, że zawiera istotną treść, było to słowo „aggiornamento”.
– O ile wiem, Karol Wojtyła nie miał jechać na sobór.
– Na sobór miał jechać arcybiskup Baziak. Od 1933 roku – biskup pomocniczy Lwowa, od 1934 roku – arcybiskup lwowski. Objął funkcję arcybiskupa Krakowa w 1958 roku. Karol miał zostać w Krakowie, na gospodarstwie. Stało się inaczej. Arcybiskup Baziak udał się na Konferencję Episkopatu do Warszawy i tam w hotelu „Roma” zmarł na serce 15 czerwca 1962 roku. Z kolei Karol został wybrany przez krakowską kapitułę katedralną wikariuszem kapitulnym – mówiąc po świecku: pełniącym obowiązki ordynariusza archidiecezji krakowskiej – i 5 października pojechał na sobór.