Biblioteka


15. Żona Piłata (2)



 

Żona Piłata (2)

 – Przyszedł zapowiedziany Józef z Arymatei – oznajmiła swojej pani i oddaliła się.
 – O, dawno go nie widziałam – wykrzyknęła prawie Magdalena. – Nie wiedziałam, że już przyjechał. Choć mogłam się tego spodziewać. On nie ominie żadnego Święta, żeby nie być w Jerozolimie.
 – Zaprosiłam go, bo mi się zdawało, że będzie stanowił dobre uzupełnienie w Twojej, Jezu, rozmowie z moim mężem.
 – Przyznam się, że mu zazdroszczę jego rezydencji – powiedziała nieoczekiwanie Magda. – Gdy to kupił, całe miasto się śmiało, że wreszcie tego łebskiego arymatejczyka ktoś potrafił omotać i wcisnąć mu kawał ugoru położonego na samym końcu miasta: już poza murami, i to jeszcze w pobliżu Golgoty. A teraz tam latają i tylko słychać ochy i achy, i słowa najwyższego podziwu.
 – Choć mu trzeba oddać sprawiedliwość, że napracował się, a napracował. Tam, jak słyszałam, sadzono czy przesadzano wyrośnięte krzewy i drzewa, które on przywoził nawet z dalekich stron.
 – I przyjęły mu się, i ma teraz wspaniały ogród.
 – Wokół wspaniałej posiadłości.
 Zobaczył na ścieżce wychodzącego zza zakrętu mężczyznę w średnim wieku, który wciąż zachował prawie młodzieńczą sylwetkę. Barczysty, wysoki brunet, zamaszysty, z uśmiechniętą twarzą.
 – Otóż i Józef. Ach, bo zupełnie zapomniałam o tym powiedzieć, że on jest najgorliwszym Twoim wielbicielem, Jezu, i choć nigdy z Tobą nie rozmawiał, to już Cię wielokrotnie słuchał i jest Tobą zachwycony. Kiedyś rozmawialiśmy o Tobie. Wtedy mu przyobiecałam, że gdy Magdalena Cię przyprowadzi do mnie, to go natychmiast zaproszę, żeby Cię mógł osobiście poznać.
 Przez ten czas, gdy Claudia to wszystko opowiadała, Józef, który już zdążył dojść do nich, przysłuchiwał się tym wyjaśnieniom ze swoim promiennym uśmiechem.
 – Cieszę się, że przyszedłeś do nas, choć muszę się przyznać, że zadowolona jestem z twojego spóźnienia, bo mogłam sobie chwilę porozmawiać z Jezusem.
 – No, nie przesadzaj, nie przesadzaj – zaśmiała się Magdalena – rozmowa to nie była. Czasami może pomiędzy nami. Ale Jezus oprócz przypowieści nie zdążył powiedzieć prawie ani jednego słowa. To był twój piękny monolog.
 – Tak czy owak – odpowiedziała niespeszona – to ma i tę dobrą stronę, że teraz na Ciebie, Jezu, kolej, a ja już przyrzekam, będę milczała jak ciemny grób.
 – Pożyjemy, zobaczymy – zaśmiała się Magda. – A więc, Józefie, teraz ty masz głos.
 – Jeżeli mogę mówić, to najpierw dziękuję pani tego domu, że mnie zaprosiła. Cieszę się, że widzę ciebie, Magdaleno, myślę, że się wkrótce zobaczymy w Betanii, bo mam rozmaite sprawy do twojego brata, Łazarza, a na koniec, cieszę się, że mogę Ciebie, Jezu, spotkać. Przy okazji przekazuję pozdrowienia od Nikodema.
 – Widziałeś się z nim ostatnio?
 – O tak. Ile razy jestem w Jerozolimie, a teraz często tu bywam, prawie zawsze spotykam się z nim. On jest Ci wdzięczny za rozmowę, jaką z nim przeprowadziłeś, i pozostaje niezmiennie pod urokiem Twojej nauki, a zwłaszcza jej centralnej prawdy, że w centrum naszego świata ma stanąć wolny człowiek. Ale dlatego, że to prawda tak rewolucyjna, nie przestaje wyrażać swojej troski o Twoją przyszłość.
 – To tyle? – spytała ze zdziwieniem Claudia.
 – Na razie tyle.
 – Jeżeli tak, to nam opowiedz, co nowego budujesz, bo właśnie rozmawiałyśmy z Magdą o tym, jaką wspaniałą posiadłość sobie urządziłeś pod Golgotą. Nawiasem mówiąc, teraz już się w mieście nie mówi: posiadłość Józefa obok Golgoty, ale: Golgota obok posiadłości Józefa. Zresztą, jak ciebie znam, wkrótce wykupisz i samą Golgotę i nie będzie już to miejsce straceń, ale kolejny jakiś piękny obiekt.
 – Jeszcze tego żartu nie słyszałem, ale przyznam, że nie było moim zamiarem budować wspaniałą rezydencję i tak to nie jest. Chciałem mieć jakiś spokojny kąt w stolicy i myślę, że mi się to udało. A gdy pytasz, co teraz buduję, a raczej, jaki mam zamiar, to już odpowiadam. Otóż buduję, czy raczej będę budował, grób.
 – Co?! – wykrzyknęły obie kobiety prawie równocześnie. – Grób? Ktoś umarł?
 – Dziękować Bogu, jeszcze nikt nie umarł, ale na pewno umrze.
 – Kto?
 – Ja.
 – Chory jesteś?
 – Nie, zdrowy, za łaską Bożą, jak ryba.
 – No to po co ci grób?
 – Bo wcześniej czy później umrę. Jak dotąd, nie wynaleziono lekarstwa na śmierć, bo stać mnie na to, by takie kupić, niezależnie od ceny. Wobec tego buduję sobie grób – opowiadał to wciąż z pogodnym uśmiechem.
 – Ależ ciebie zawsze się żarty trzymają.
 – Wybrałem już miejsce. Zresztą bardzo ładne, na stoku góry. Teraz architekci opracowują całość i szczegóły. Grób wykuty zostanie w skale, poprzedzał go będzie jakby mały przedpokój, będzie zamykany okrągłą tarczą kamienną, poruszającą się w korycie kamiennym. Jak kiedyś będziecie u mnie, to chętnie wam pokażę. Nie śpieszę się z tym. Wszystko musi być porządnie wykonane. Liczę się z tym, że dopiero mniej więcej za rok będzie gotowy.
 – Jesteś młody! Nie masz się co śpieszyć.
 – Nie rozmawiałem ostatnio z Panem Bogiem na ten temat, kiedy ma zamiar mnie zaprosić do siebie. I nawet nie wiem, czy nie byłoby nietaktem z mojej strony poruszanie takiego tematu, wobec tego muszę być przygotowany na każdą ewentualność. Ale, ale, jak słyszę, nie ma gospodarza. A jeżeli dobrze zrozumiałem zaproszenie, miało to być spotkanie nie tylko z Jezusem i Magdaleną, ale miłościwie nam panującym w Judei i Samarii Piłatem.
 – Nie żartuj. Miłościwie panującym jest tylko cezar Tyberiusz, a tylko jego namiestnikiem jest mój mąż. A więc, niestety, przepraszam w jego imieniu, ale ważne sprawy spowodowały jego nieobecność. Musiał wyjechać. Tak się to oficjalnie komunikuje.
 – A nieoficjalnie, podejrzewam, że powodem było po prostu to, że nie chciał się spotkać z Jezusem.
 – A dlaczegóżby nie, nie ma chyba żadnego powodu, by nie spotkać się z człowiekiem, który na mapie politycznej Palestyny zaczyna odgrywać ważną rolę – zaprotestowała Magdalena.
 – Powodów jest wiele. Mogę wymienić pierwszy z brzegu: Na ile go znam, to on nie lubi odmawiać, a po drugie, nie lubi Antypasa.
 – A cóż ma Herod…
 – Może już pójdziemy do wnętrza, ponieważ upał się daje we znaki – przerwała Magdzie Claudia.
 Ruszyli więc do wnętrza pałacu, przed którym prawie się znajdowali. Jeszcze moment i ogarnął ich chłód marmurowej komnaty o wysokim sklepieniu, grubych murach i małych oknach. Komnaty mimo to jasnej, bo ciąg okienek biegł nieprzerwanie gęstym staccato pod sufitem i ostre słońce rozpraszało się mlecznym blaskiem w całej tej sali. Usiedli.
 – A więc możesz mi wyjaśnić tego Antypasa? – nawiązała Magdalena.
 – Otóż mam takie wrażenie, że Piłat bał się, że Ty, Jezu, przyjdziesz prosić, aby on pomógł Ci wyrwać Jana Chrzciciela z więzienia herodowego.
 – A gdyby nawet, to co? – spytała Magda.
 – Piłat jest zbyt ambitny – może to złe słowo, ale zaryzykuję: zbyt zarozumiały – by mógł ukazywać swoją bezsilność. A tu byłby właśnie ten przypadek.
 – Jak to, nie mógłby się zwrócić z prośbą do Heroda w tej sprawie?
 – On Antypasa nie cierpi. Uważa, że donosi na niego do cezara. Chociaż… – tu zatrzymał się – właśnie ostatnio obserwujemy na linii Piłat – Antypas wyraźne ożywienie. I co najgorsze, na razie nie wiemy, co jest tego przyczyną. Ale z pewnością wkrótce się dowiemy. Obyś tylko Ty, Jezu, nie był tego powodem.
 – A skąd ci przyszło do głowy, że tu chodzi o Jezusa? – spytała Magda.
 – Na zasadzie odruchu – zaśmiał się Józef. – Teraz prawie zawsze, cokolwiek ważnego się dzieje, ma związek z Jezusem.
 – A poważnie? – nacisnęła Magda.
 – A poważnie: twój mąż – zwrócił się do Claudii – wie, że nie może dłużej ryzykować z Rzymem. Nie wiem, Jezu, na ile Ty się w tym orientujesz, o czym mówimy – powiedział Józef – cezar jest człowiekiem niewątpliwie nerwowo chorym. Opuścił Rzym. Siedzi na Capri i zajmuje się zbieraniem dzieł sztuki i boi się, że go przeciwnicy odsuną od władzy, a może i zgładzą. W Rzymie przekazał rządy Sejanowi, człowiekowi, któremu zlecił władzę nad państwem. I wszystko było dobrze, tymczasem dochodzą do nas wiadomości od zaufanych ludzi, że Sejan przygotowuje przewrót i sam chce zagarnąć władzę.
 – Coś takiego! – wykrzyknęła Magda zdumiona.
 – A tak, tak. Tylko Tyberiusz, moim zdaniem, nie jest człowiekiem, który by się nie interesował tym, co się dzieje w Rzymie, choć stara się stwarzać takie pozory. Jeden i drugi rozgląda się za swoimi zwolennikami. Jest pytanie, za kim opowie się twój mąż.
 – A jak przypuszczasz? – zwróciła się Claudia do Józefa.
 – Twój mąż jest chyba człowiekiem cezara. Tylko ma na swoim koncie szereg fatalnych posunięć wobec naszego narodu i musi wymyślić jakieś poważne przedsięwzięcie, które by go w oczach cezara rehabilitowało.
 – A co byś ty uważał za stosowne? – wtrąciła Magda.
 – Rzym lubi spokój w swoim imperium, a Piłat wciąż nas jątrzy i wywołuje awantury.
 – A jaki błąd mojego męża uznałbyś za najbardziej szkodliwy?
 – Niestety, to nie był jeden błąd, było ich cały szereg i faktycznie boję się, że cierpliwość Rzymu jest u kresu wytrzymałości: że jeszcze jeden taki wyczyn i Piłat zostanie odwołany z Jerozolimy, i niekoniecznie do Rzymu. Może do Galii, jak Archelaus.
 – Nie strasz mnie.
 – Nie, nie straszę, tylko ostrzegam. I nie pomoże nic, że wystawił w Cezarei świątynię na cześć Tyberiusza.
 – No, ale wymień, co, twoim zdaniem, było błędem.
 – Proszę cię bardzo. Tuż prawie po objęciu urzędu rozkazał wmaszerować oddziałom wojska ze sztandarami, na których były wizerunki cezara. Zrozum – dla nas, Izraelitów, to było nie do przyjęcia. To były symbole ubóstwienia człowieka, z czym my nie pogodzimy się nigdy. Można by było takie posunięcie złożyć na karb niewiedzy: że Piłat nie wiem, jakie są poglądy izraelskie, ale te oddziały wprowadził nocą. Widać zdawał sobie sprawę, co robi. I po co? Na to, żeby musiał ustąpić? Bo musiał ustąpić! Bo zaczęły się takie demonstracje i takie rozruchy, że musiał ustąpić.
 – Co jeszcze? – przerwała niecierpliwie Claudia.
 – Drugi błąd to ta słynna historia z poświęconymi tarczami, które zawiesił na tym pałacu.
 – Na których było wytłoczone imię cezara – dodała Magdalena. – Wielkie, pozłacane, doprowadziły do szału jerozolimczyków – wyjaśniała, na wypadek gdyby On nie znał tej sprawy.
 – Ale Piłat się uparł – kontynuował Józef. – Zarządził ostre pogotowie wojska, obstawił pałac żołnierzami i nie wiadomo, do czego by doszło – dodał, wyjaśniając. – Opowiadam tak szeroko, bo może Ty, Jezu, nie znasz tej historii, a jeżeli, to tylko z opowiadania. Ja zresztą wtedy właśnie zetknąłem się bliżej z twoim mężem – tu zwrócił się znowu do gospodyni – bo przyszedłem do niego w delegacji od Wysokiej Rady, do której już wtedy należałem, i przekonałem się, że nie ma z nim rozmowy. Żadne argumenty nie trafiały. Nie wiadomo było, co robić, bo ludzie byli skłonni iść na miecze, przynajmniej młodzież.
 – Już nie pamiętam, co spowodowało, że mój mąż zdjął te nieszczęsne tarcze stąd i wywiózł do Cezarei, gdzie zostały powieszone w świątyni Augusta.
 – Spowodowali to czterej synowie Heroda Wielkiego. Jak wiecie, miał z dziesięciu żon dziesięciu synów i pięć córek. Część wymordował, ale ci żyjący udali się wprost do cezara Tyberiusza, prosząc o interwencję. I ta wreszcie pomogła. Ale oczywiście wraca pytanie, co dalej.
 – Pozwól, że pozostanę jeszcze przy twoich zarzutach wobec mojego męża. Czy jeszcze masz jakieś zastrzeżenia do niego? – spytała pełna troski gospodyni.
 – Już nie chcę omawiać tego, że bije monety w Cezarei na nasz użytek z wizerunkiem cesarza z jednej strony, no, tak musi, ale po co na drugiej stronie to naczynie liturgiczne kapłanów rzymskich – sięgnął do sakiewki, wyciągnął miedziany pieniądz i pokazał Mu, już zdenerwowany. – Poprzedni prokuratorzy: Coponiusz, Ambibulusz, Valeriusz Gratus też bili monety, ale umieszczali palmę, amforę, kłos zboża.
 – Co jeszcze chcesz wymienić? – nalegała Claudia.
 – Może jeszcze większą awanturę wywołał Piłat akweduktem. Oczywiście. Ja go rozumiem i jestem całym sercem za. Woda dla miasta jest sprawą podstawową i bez niej nie można żyć. Przekonujemy się teraz, gdy mamy jej pod dostatkiem i w głowie już nam się nie mieści, jak mogli ludzie obywać się bez niej.
 – A więc przyznajesz, że było to przedsięwzięcie konieczne – znowu Claudia stanęła w obronie swojego męża.
 – Jak najbardziej, ale nie w ten sposób, żeby zagarnąć pieniądze ze skarbca świątynnego. Szaleństwo!
 – A skąd miał wziąć? Zresztą, większość tej wody zużywa świątynia. I bez niej byłaby jednym, cuchnącym na całe miasto ściekiem pełnym odchodów, krwi i odpadów zwierzęcych. Takim dotąd zresztą była.
 – Wszystko to prawda. Ale trzeba było rozmawiać, pertraktować. Ja wiem, że my niechętnie dajemy pieniądze, żeby nie powiedzieć: jesteśmy skąpi. Ale nie wolno było ich zabierać siłą. Piłat wciąż zapomina, że jest nie wodzem, ale namiestnikiem cesarskim, a więc nie żołnierzem, ale urzędnikiem cywilnym, a wtedy należy inaczej postępować. No i stało się, doszło do rozruchów i zginęli ludzie. A krwi się nie zapomina. I dlatego mówię, że jak tak dalej pójdzie, cesarz nie wytrzyma.
 Słuchał tego, co mówił Józef i miał wewnętrzne opory. Prześladowała Go wciąż twarz Piłata, którą widział niedawno. Zdecydował się zabrać głos:
 – A jeżeli w tym, jak to mówisz, Józefie, szaleństwie Piłata, jest jakaś metoda?
 Zamilkli wszyscy. Zaskoczył ich tym pytaniem. Nie spodziewali się, że zabierze głos w temacie obcym dla Niego, człowieka z Galilei.
 – Co masz na myśli? – spytał zdumiony Józef.
 – Zakładasz, że Piłat jest złym politykiem, i wymieniłeś przykłady. Przy tym dziwiłeś się za każdym razem, że nie został odwołany przez Rzym – zrobił przerwę – a jeżeli postawimy inne założenie, że on jest politykiem i realizuje plan, którego nie rozumiemy, ale który jest, być może, popierany przez Rzym?
 – Na jakiej podstawie zakładasz, że Piłat jest politykiem? Znasz go? – Józef pytał zaintrygowany.
 – Nie, nie znam, ale widziałem go przed chwilą, gdy wyjeżdżał z pałacu – wyjaśniał.
 – Toś mnie zaskoczył. Zresztą nie tylko mnie, ale myślę, że podobnie czuliby się ludzie Sanhedrynu, gdyby to usłyszeli. Panuje ogólne przekonanie, że Piłat to żołnierz, ale żaden polityk. A w dodatku boi się Rzymu. A z tego, co mówisz, wynika coś wprost przeciwnego.
 – A jaki skutek miałyby przynieść te rozruchy, których powodem jest Piłat? – dodała Magda.
 – Choćby przygiąć nasz naród do ziemi, odebrać mu rozmaite ulgi wolnościowe, zrównać z innymi podbitymi narodami, wybić nam z głowy marzenie o niepodległym państwie, o własnym królestwie – wymieniał to, co Mu się nasunęło.
 – Muszę przyznać, że to niespodzianka dla mnie. Wszystko to jest logiczne i, niestety, bardzo prawdopodobne. Ale nie jesteśmy w stanie, przynajmniej na razie, dać konkretnej odpowiedzi: kto ma rację, my czy Ty – mówił z namysłem Józef.
 – Zobaczymy – Magda usiłowała zbagatelizować sprawę.
 Przyszły dziewczęta służebne z zapytaniem, czy podać coś do picia. Pani domu zwróciła się do swoich gości:
 – Jakie podać wino, miejscowe czy rzymskie?
 Zdecydował krótko Józef za siebie i za innych:
 – Nie wątpię, że tak jak dotąd bywało, macie tylko najlepsze wina. Zdajemy się na twój gust. Ale, ale – pytałyście, skąd nagle wpadłem na pomysł budowania grobu. Ja, który, mówiąc oględnie, wcale się tematyką śmierci nie zajmowałem, a nawet wprost przeciwnie, uciekałem od myśli o śmierci, bałem się jej i uważałem, że jest karą od Boga – tak zresztą jak wszyscy Izraelici ją traktują. Ten swój grób buduję jako wyraz mojego nowego patrzenia na śmierć.
 – A skąd ta nagła zmiana? – zapytała zdziwiona Claudia.
 – Nie powiedziałem jeszcze tego? – tym razem zdziwił się Józef. – Jeżeli zresztą nie powiedziałem, to myślę, że sami powinniście się tego domyślić. Oczywiście Jezus otworzył mi oczy na ten najważniejszy problem naszego życia.
 – Nie rozumiem, o czym mówisz – tym razem odezwała się Magdalena.
 Dziewczęta roznosiły oliwki nadziewane czerwoną masą, rozlewały wino do kielichów. Gospodyni podniosła swój w górę. Wszyscy podjęli ten ruch.
 – Na Twoją pomyślność, Nauczycielu z Nazaretu. Żeby Cię świat przyjął.
 – Żeby Cię Izraelici zrozumieli – dodał Józef.
 Magda nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się do Niego serdecznie.
 Józef odczekał to małe zamieszanie i mówił dalej:
 – Wielu jest teraz takich, którzy widzą w nauce Jezusa rewolucję społeczną. I niewątpliwie tak jest. I ja zgadzam się z tezami Jezusa o konieczności budowania nowego ładu społecznego w oparciu o potraktowanie wszystkich ludzi jako równych sobie synów Bożych.
 Przysłuchiwał się toczącej się rozmowie, wciąż pozostając jakby nieobecny. Czuł w ustach cierpkość oliwek przyprawionych paprykową pastą, łagodził ich ostrość drobnymi łykami wina i myślał sobie, że Jego Dwunastka byłaby zdziwiona, słysząc tę rozmowę, i że nie wiadomo w końcu, kto jest Jego bardziej oddanym uczniem, czy tamci, czy ci.
 – Gdzie tu miejsce na rozważanie o śmierci? – niepokoiła się Magdalena.
 – Widzisz, ale oprócz spraw społecznych znalazłem w nauczaniu Jezusa odpowiedź na pytania o śmierci. Sprawa śmierci dręczyła mnie od dziecka. Świadomość tego, że umrę, porażała mnie. Sposób traktowania śmierci przez faryzeuszów, jako karę za grzechy, wpędzał mnie w panikę. Szukałem mądrości w Talmudzie, ale tu doznałem kompletnego rozczarowania. Odpowiedź dał mi Jezus.
 – Nie pamiętam, żeby Jezus mówił jakoś specjalnie na temat śmierci – prawie zaprotestowała Magdalena. – Zdaje mi się, ze dość dobrze znam to, czego naucza Jezus. O czym mówisz?
 – Może jestem za bardzo uczulony na tę sprawę, ale tak mi się zdaje – tu zwrócił się wprost do Niego – że życie wieczne jest bez przerwy obecne w Twoim nauczaniu, Jezu, a nawet jakoś w Twojej osobie. Powtarzam, ja przynajmniej tak Ciebie odbieram.
 – Jak odbierasz osobę Jezusa – twoja sprawa, ale ja się pytam o naukę – Magda zaczęła się niecierpliwić.
 – A jeżeli chodzi o naukę, to wciąż napotykam u Ciebie, Jezu, radość ze spotkania po śmierci z Bogiem. Radość człowieka, który po śmierci spotka miłującego go Ojca, i radość Boga, który spotyka swojego syna. Fakt zupełnie szokujący w zestawieniu z tym wszystkim, co jest na ten temat w całej praktyce izraelskiej. No i chyba już nic nie muszę tłumaczyć, dlaczego zmieniłem mój stosunek do śmierci i buduję sobie grób?
 Siedzieli wciąż w tej samej co poprzednio, marmurowej, chłodnej komnacie. Trwała cisza, spokój. Nie było saduceuszów, faryzeuszów, herodianów. Nie było zasadzek, podstępów, podsłuchiwania. Były ważne sprawy, o których rozmawiali. Mył dłonie w zimnej wodzie nad misą, przytrzymywaną przez niewolnicę, słuchał tego, co mówili Magdalena, Józef i żona Piłata. W którejś chwili pomyślał: „Jak się ona zachowa, gdy Piłat zdecyduje się zaaresztować albo nawet skazać mnie na śmierć?”