Wychowywać swoją młodzież.
Wychowywać swoją młodzież. A więc rozmawiać. Jak z człowiekiem. Na spokojnie. Nie dać się ponieść ambicji dorosłego człowieka, nie dać się obrazić. Rozmawiać. Dopiero teraz odkrywać, że to, czego nie stworzyłeś, to środowisko twojego dziecka. Teraz dopiero, poniewczasie, wyrzucać sobie, że w naiwności twojej poszedłeś na żywioł, ufając, że dziecko twoje będzie na tyle mądre i na tyle silne, że dobierze sobie towarzystwo na poziomie. Teraz widzisz, że dobrało sobie, a raczej zostało dobrane przez towarzystwo fatalne, że zadziałały tutaj rozmaite powody, ale może i takie, że było za słabe, wobec tego szukało oparcia u silnych, nawet złych, żeby być bezpieczne. A trzeba było od początku, od maleńkości umacniać je środowiskiem wartościowych dzieci, wartościowych rodzin. Wychowywać swoją młodzież. Może się połapiesz, gdzie był twój błąd. Że pozostawiałeś swoje dziecko w jego świecie, że nie włączałeś go w swój świat, że nie włączałeś się w jego świat. I dochodziło do tego, że prowadziliście coraz bardziej dwa odrębne życia – ty swoje starokawalerskie czy staropanieńskie i twoje dziecko swoje dziecięce, potem młodzieńcze, o którym ty coraz mniej wiedziałeś, w którym miałeś coraz mniejszą orientację. A być powinno tak, że w miarę upływu lat te dwa światy powinny się coraz bardziej i coraz szybciej nakładać na siebie. Powinny po kolei ginąć granice, bariery oddzielające was od siebie. Wszystko, co się dzieje w waszym życiu, powinno być coraz bardziej razem. Razem na narty, razem do teatru, na koncert. Nie wolno było wyrzucać dziecka do jego pokoju, gdy przychodzą „twoi” goście. Od początku powinni to być i jego goście. Ci najbardziej z tobą zżyci, ci twoi przyjaciele. Tytułowani przez nie per „ty” albo per „wujku”, per „ciociu”. Ono samo by odeszło, gdyby uznało, że rozmowa staje się nieciekawa albo przynajmniej, że mu się chce spać.
Powinieneś był starać się, aby ten twój dom był zawsze źródłem inspiracji, które sam nie wiesz, jak mogą zaowocować w życiu twojego dziecka. Brakło ci w którymś momencie solidnej wiedzy na temat dojrzewania młodzieży i stąd niepotrzebne twoje zdziwienia i przestrachy, tracenia nerwów i rozpacze. Tak, ale teraz już na te wszystkie biadolenia za późno. Powstaje najwyżej kolejne pytanie, czy zabronić przychodzenia do twojego domu tych dziwnych, nowych kolegów twojego dziecka. Czy nie lepiej spróbować ratowania nie tylko twojego dziecka ale również tamtych dzieci. A więc oswoić ich, przyjąć, wejść w nich, posadzić ich przy stole, niech mówią. Niech siebie usłyszą przy świadkach dorosłych. Niech się popisują czy wygłupiają, protestują przeciwko światu starszych, niech stawiają zarzuty obrazoburcze. Niech mówią, co im się nie podoba. Ucierpisz. Bo będą się przed tobą popisywać swoją pewnością siebie, bezczelnością, arogancją. Ale i bo usłysz na swój temat i na temat twego pokolenia szereg bardzo trafnych a zarazem gorzkich krytyk. Ucierpisz. Ale słuchaj. I przestań się ich bać – i twojego dziecka, i twoich dziwnych gości, którzy ci dziecko twoje uwiedli, zabrali w obcy ci, wrogi i obrzydliwy świat. Dowiesz się przy okazji o ich przygodach, na pozór szalonych, bo naprawdę bardzo tanich i prozaicznych, które się powielają, odkąd człowiek jest na świecie. Obecnie mają po prostu tylko inne opakowania i dlatego cię tak zaszokowały. Nie tragizować. Dowiesz się o ucieczkach z domu, o kradzieżach pieniędzy, o pijaństwach, ubawach, bójkach, awanturach, w których twoi goście występowali w charakterze bohaterów.
Niech przyprowadza swoje sympatie. Tylko nie waż się atakować. Nie krytykuj, choć masz co, i to od każdej strony patrząc. Bo nie przyjmie krytyki. Bo się odetnie od ciebie, bo cię posądzi o złe intencje. Próbuj mu pomóc w rzeczy najważniejszej: w jego przebijaniu się przez seks do człowieczeństwa. Żeby nie patrzył na swoją sympatię jak na przedmiot, który spełnić powinien jego seksualne pożądanie, ale jak na człowieka, który ma swoje zalety i wady. Przyglądać się z ciekawością idolowi, o którym twoje dziecko tak wciąż marzy i wypisuje jego imię nawet na klatce schodowej albo na parkanach i stwierdzić, że mimo twojej dobrej woli nie jesteś w stanie dostrzec nic, co by uzasadniało tę wielką sławę, która poprzedziła jego przyjście. Po prostu nic. Może trochę więcej bezczelności, sprytu, cwaniactwa, może trochę więcej pewności siebie, i to byłoby właściwie wszystko. A może pod tymi skorupami, pozami dostrzeżesz to coś, jak diament w popiele, który uzasadni zachwyt twojego dziecka.
Przestać się ich bać. Nawiązać kontakt z ich rodzicami. Przekonać się, że ci bohaterscy gladiatorzy są dziećmi rodziców, którzy tak jak ty mają z nimi ogromne kłopoty i którzy ci będą nieskończenie wdzięczni za każdy kontakt, za każdą informację, za każdą pomoc im udzieloną.
Rozmawiać ze swoim dzieckiem. Powrócić do niekwestionowanych przez nie podstawowych zasad życia: do prawdy, wierności, odpowiedzialności. Wychowywać swoją młodzież. A więc rozmawiać. I to nawet bardziej słuchać niż samemu mówić. I to zawsze czekać na okazję rozmowy a nie wpychać się samemu z taką propozycją. A takich okazji w bujnym życiu twojego dziecka napotkasz więcej niż sam się spodziewasz. Bo co chwilę dzieją się jakieś kataklizmy, trzęsienia ziemi, awantury, tragedie, zdrady, rozstania, nowe zachwyty. A przecież bywa tak, że młody człowiek w wieku twojego dziecka nie potrafi zamknąć tego wszystkiego w sobie. A gdy braknie kolegów i koleżanek, gdy pamiętnik okaże się formą zbyt jednostronną, nawet gdyby pisać w nim jedno imię ukochanej osoby na przestrzeni paru stron, może w akcie beznadziejnej rozpaczy, w opuszczeniu zwrócić się do ciebie, aby się po prostu wygadać. Nawet gdy nie z wszystkim, ale przynajmniej z bardzo wieloma sprawami. Nie zepsuć takiej chwili. Nie powiedz nigdy: „A nie mówiłem!” Nie zepsuć takiej chwili. Słuchać z najgłębszym szacunkiem. Czekać na zapytanie, nie samemu się wpychać z radami. Takie zwierzanie to twój sukces absolutny. Nawet gdybyś nie był zapytany, nawet gdybyś nic nie powiedział. Nawet gdybyś nie podsumował, nie zrobił żadnej konkluzji, do której korci cię twoje myślenie solidnego urzędnika, uczciwej kobiety. Zwycięstwo twoje jest niebotyczne, bo to znaczy, że zaczynają się odbudowywać zerwane mosty.
Wychowywać, wychować młodzież, to znaczy wciąż czekać na taką okazję. Tylko żeby się w tobie nie odezwała satysfakcja diaboliczna: Dobrze ci tak, niech cię to wreszcie nauczy rozumu. Tylko niech w takiej sytuacji, gdy do ciebie zwraca się twoje dziecko po stokroć winne, niech ci w głosie nie zabrzmi mentorstwo, pouczenie. Ale po prostu pomagaj. Rób, na co cię tylko stać. Stawaj na głowie, żeby tylko twoje głupie dziecko, dużego, zielonego człowieka, uratować. I wtedy nawet, gdy ci się nie uda, odzyskasz swoje dziecko, które patrząc na twoje wysiłki, przekona się, że je kochasz. Ale po takiej walce, po której wrócisz na tarczy – a może jednak z tarczą – nie staraj się natychmiast odcinać kuponów z twojego dzieła. A nawet wiedz z góry: nie będzie między wami wszystko idealnie. Wprost przeciwnie. Będzie prawie jak było. Aż w pewnych ciężkich chwilach przyjdzie ci pokusa, że lepiej było nie podejmować się tamtego trudu.
Nieprawda. To na pewno trwały krok i twój, i twojego dziecka w stronę drogi, którą kiedyś pójdziecie razem.