Biblioteka


12. Wybór Macieja



 

Wybór Macieja

 1.  Śpieszyli się. Wyszli późno od Józefa, a chcieli jeszcze zdążyć do Betanii na wieczerzę. I wtedy Jakub się zdecydował:
 – Pójdziemy na skróty.
 – Nie, zostaw, na jakie skróty, gdzie ty tu masz jakieś skróty – Janek zaoponował.
 – Widzisz to wzniesienie? Zamiast obchodzić, możemy je przeciąć – Jakub pokazywał ręką.
 – A szedłeś już tamtędy chociaż raz?
 – Jeszcze nie, ale kiedyś trzeba iść po raz pierwszy – Jakub usiłował bawić się w filozofa.
 – Późno już jest, ludzi nie ma, pobłądzimy, nas tylko dwóch. Zostaw to na lepszy czas.
 – Janek, jak zwykle, strachajło – zakonkludował Jakub. – Najchętniej byś się trzymał maminego fartucha.
 Janek się obraził i zamilkł.
 Gdy Jakub nalegał, warknął:
 – Rób, jak chcesz.
 No i skręcili w tę drogę na skróty. Jakub szedł dziarsko, nadrabiając pewnością siebie. Tym bardziej, że ścieżka – na początku wyraźna, nawet szeroka – zaczęła wkrótce zwężać się, zanikać. Wreszcie Janek nie wytrzymał i poprosił:
 – Wróćmy.
 Ale Jakub się zawziął:
 – Popatrz, przecież kierunek jest jak z procy strzelił. Tylko jeszcze chwilka i dojdziemy do drogi.
 Wobec tego przyspieszył. Wspinali się po jakichś skałach, darli się przez krzaki, chaszcze, wpadali w wykroty, byle szybciej, byle prędzej, byle wydostać się z tej nieprzyjemnej, obcej, nieprzystępnej okolicy.
 Aż go zobaczyli. Może by go nie dostrzegli nawet, zapatrzeni pod nogi, żeby nie wpaść, nie potknąć się, nie zahaczyć, ale nagle poderwało się stado sępów z groźnym wrzaskiem i wtedy przerażeni, jak na komendę, podnieśli równocześnie głowy. Wisiał na gałęzi jakiegoś uschłego drzewa, w odległości od nich na rzut kamieniem, z przekrzywioną głową.
 – Judasz – wycharczał Janek.
 – Coś ty – popatrzył na niego zaskoczony Jakub.
 – Judasz – powtórzył Janek.
 – Zaraz się przekonamy. Jak podejdziemy bliżej.
 – Nie! – wykrzyknął histerycznie. – Nie, wracamy!
 – Czyś ty zwariował? Podejdźmy przecież. No jak nie chcesz, to nie całkiem blisko. Ale na tyle, żeby go rozpoznać.
 – Nie! Nie! Wracamy – wczepił się w jego ramię i nie puszczał. Wreszcie rozpłakał się jak małe dziecko, tupiąc nogami: – Ja chcę wracać. Ja chcę wracać.
 – Dokąd wracać? – Jakub próbował przemówić mu do rozumu, żeby przyprowadzić do przytomności. – No, pytam ciebie.
 Ale Janek jeszcze długo był w takim szoku, że nie stać go było na nic więcej, tylko powtarzał:
 – Ja chcę wracać. – Wreszcie wyjąkał: – Do domu Józefa z Arymatei.
 Nie było rady. Wrócili. Zresztą już po ciemku. Janek przez cały czas szedł na drewnianych nogach, wczepiony w ramię Jakuba, prawie niewidzący, niesłyszący. Od czasu do czasu targał nim szloch. Wciąż nie mógł się uspokoić. Dopiero gdy już po nocy dobrnęli do domu Józefa, tam się uspokoił „jak ręką odjął” – stał się normalny, żartujący z siebie i z innych. Józef obiecał, że następnego dnia wyśle ludzi celem odszukania, zidentyfikowania i pogrzebania ciała. Oczywiście o tym, żeby to zrobić natychmiast , nie było mowy, choć noc była księżycowa.
 Na drugi dzień wyszli skoro świt. Prowadził Jakub z Jankiem, który znowu skulił się wewnętrznie, przywarował, jakby chciał się przygotować na to, co go spotka. Początek drogi był znajomy i jeszcze chwilę szli pewnie. Ale potem zaczęły się niepewności.
 – To tu! – wołał Janek.
 – Nie, to tędy szliśmy na pewno. Przypominam sobie ten krzak, tę skałę.
 Im dłużej szli, tym zdania były bardziej podzielone. Wreszcie doszli do uschłego drzewa, o którym Janek mówił, że to tu Judasz wisiał, a Jakub zaprzeczał i domagał się, by szukać dalej. Jedno było pewne: że na tym drzewie nie było wisielca. Jeszcze jakiś czas błąkali się po bezdrożach, aż umęczeni zgodzili się z kompromisową opinią Józefa:
 – Widocznie ktoś zdjął ciało i pochował albo jeszcze w nocy, albo wcześnie rano.

 2.  Ale sprawa Judasza coraz się pojawiała. Wrócił do niej Piotr przy jakimś zebraniu:
 – Jezus ustanowił nas dwunastu, bo dwunastu było synów Jakuba, którzy dali początek dwunastu rodom, a te składają się na naród izraelski.
 – To wiemy – skwitował to stwierdzenie Tomasz. – Powiedz, o co ci chodzi.
 – A nas zostało jedenastu po zdradzie Judasza.
 – To też wiemy.
 – Czy myśmy powinni coś z tym zrobić, czy pozostawić tak, jak jest?
 – No to wreszcie postawiłeś problem. A teraz słuchamy, co proponujesz.
 I wtedy głos zabrał Szymek:
 – Judasz żyje. To nie on się powiesił.
 – A co? Wyszperałeś go? – rzucili się wszyscy na Szymka. – Bo, jak sobie przypominam – mówił Piotr – tyś mu coś obiecał przy ostatniej wieczerzy.
 – Tak, obiecałem mu, że go zabiję, jeżeli wyda Jezusa.
 – No i co?
 Szymek spuścił głowę i zaczął, jąkając się, wyjaśniać:
 – Mordowałem się z tym długo. I powiedziałem sobie wreszcie: albo jestem uczniem Jezusa, albo nie. A Jezus polecił przed swoim wniebowstąpieniem, że mamy myśleć i żyć według prawa miłości, a więc i przebaczać nieprzyjaciołom. To po pierwsze.
 – A po drugie? – Tomasz naciskał.
 – A po drugie – Szymek jeszcze głębiej się pochylił. – A po drugie, my niewiele byliśmy lepsi od Judasza. Przecież pouciekaliśmy.
 Zapadła cisza. Prawie wszyscy wstrzymali oddech.
 – I tak sobie myślę, że powinniśmy przyjąć Judasza do swojego grona.
 Wybuchł wrzask. Tę powódź głosów, ramion zatamował Piotr, gdy wstał, wyciągnął rękę i wykrzyknął:
 – Po kolei!
 Zaczął Jakub:
 – Czy ty sobie zdajesz sprawę, co mówisz… – tu przerwał.
 – Tak, zdaję sobie sprawę – Szymek odpowiedział, znowu lekko się zacinając.
 – To będzie dla ludzi znaczyło – Jakub mówił dalej – że my akceptujemy czyn Judasza. A może nawet ludzie nam powiedzą, że my wszyscy w tej zdradzie maczaliśmy palce. A poza tym, Judasz ma nas w nosie. Gdyby było inaczej, to sam by już dawno był u nas.
 – Człowieku, wcale nie ma nas w nosie – zaprotestował Kuba. – Słyszałem, że poszedł do Sanhedrynu i oddał trzydzieści srebrników, które mu dali za wydanie Jezusa.
 – Co ty pleciesz, kto ci to naopowiadał. Za te pieniądze kupił sobie kawałek gruntu i gospodarzy – Tomasz niespodziewanie okazał się dobrze poinformowany.
 – Znowu wybuchły głosy:
 – Skąd to wiesz? Gdzie ten grunt? Czemuś nam tego wcześniej nie powiedział?
 Piotr znowu musiał się włączyć.
 – Mów ty – wskazał na Szymka. – Wiesz coś o tym?
 – No, jest tak, jak mówi Tomasz. Każdy, kto ma ochotę i dobre nogi, może sobie tam pójść i zobaczyć.
 – A gdzie to jest? Byłeś tam? – Tadek spytał ciekawie.
 – A pewnie że byłem.
 – No to opowiadaj.
 – On sobie chyba musiał ten kawałek upatrzyć dawniej. Bo to nie przy drodze i kto nie wie, ten nie wie.
 – A jest to warte trzydzieści srebrników?
 – Z zamkniętymi oczami. Właściciel nad tym się musiał napracować a napracować. Widać go przyparło, że sprzedał.
 – A to niby dlaczego?
 – Jest to platforma na zboczu wzgórza dobrej ziemi uprawnej, bez kamieni. Niby teraz bez kamieni, bo zostały wybrane i z nich został ustawiony stopień, wysoki, parometrowy, prowadzący w dół.
 – No i co, no i co? – pytał Janek.
 – Na początku, przy wejściu, masz szałas nieduży, no i potem to pole. Cacko. Wszystko możesz posiać, czego dusza zapragnie.
 – Ty myślisz, że w takiej sytuacji on może do nas dołączyć? – pytał Jakub.
 – Myślę, że on się nas boi.
 Znowu zapadła cisza. Szymek mówił dalej swoim staccato:
 – Myślę, że on ma dobrą pamięć. Pamięta, że mu obiecałem śmierć. Myślę, że trzeba mu to powiedzieć, iż nie chcemy zemsty i z naszej strony nic mu nie grozi. Ja bym poszedł, aby mu to powiedzieć.
 – No to czemuś nie poszedł? – spytał Janek.
 – Bez waszej zgody nie mógłbym tego zrobić.
 – Trzeba było spytać od razu – Andrzej go upomniał.
 – To było za wcześnie. Jeszcze teraz jest może za wcześnie. Rana się nie zabliźniła. Sami to czujecie.
 – No więc idź mu to powiedzieć – Piotr zamknął sprawę.
 – A jak z jego powrotem do nas? – Szymek podniósł głowę i popatrzył mu prosto w oczy.
 Piotr wytrzymał jego spojrzenie:
 – To drugie nie tylko ode mnie zależy, ale od nas wszystkich. Wszyscy muszą się na to zgodzić.
 – Ja go nie chcę – oświadczył Jakub. – Mam go dość. Zawsze chciał być najmądrzejszy. Wszystkim dokuczał. Buntował nas przeciw Jezusowi. Chciał zająć Jego miejsce. Teraz oddycham bez niego – skończył.
 Piotr rozejrzał się po reszcie.
 – Ale Jezus go wybrał i ustanowił apostołem i my nie mamy prawa go odrzucać – oświadczył Andrzej.
 – Mówcie – Piotr nalegał, gdy się cisza przeciągała.
 – Uważam – Tomasz zaczął ostrożnie, jak ślepy macający grunt przed sobą – żebyśmy sprawy nie przesądzali. Szymek niech idzie, powie mu, że nie mamy zamiaru się mścić. I niech się zorientuje, czy by nie chciał wrócić. Wtedy się zastanowimy. Postawimy swoje warunki i tak sprawa będzie jasna. Żeby potem nie było żadnych niespodzianek.

 3.  Ostatecznie poszedł z Tadkiem. Sam nie chciał iść. Dopytywał się go o to Piotr. Ale nie umiał mu nic konkretnego odpowiedzieć, poza ogólnym stwierdzeniem, że tak mu się zdaje, iż tak będzie lepiej, na wszelki wypadek. Jaki miałby być ten wypadek, nie umiał odpowiedzieć. Wobec tego poszli. Prowadził Szymek. Tadek, chociaż znał okolicę, oczywiście najlepiej pomiędzy Jerozolimą a Betlejem, bo to były ich tereny pasterskie, to jednak tam nie bywał. Owszem, coś mu się przypominało, przechodził tamtędy raz czy drugi, ale to wszystko. Zapamiętał tylko tarasowo położone płaszczyzny pszenicy. Było to już kawał za miastem. Tadkowi droga się dłużyła, nie mógł się doczekać celu podróży. Wobec tego trochę z nudów, trochę z ciekawości wypytywał Szymka:
 – Ale czy my go tam zastaniemy?
 – Zajdziemy tam już po robocie. On najmuje robotników. Pod wieczór ich zwalnia. Potem jeszcze jakiś czas zostaje w szopie. Na koniec wraca do domu.
 – To, jak widzę, znasz dokładnie rozkład jego zajęć.
 – Wtedy ta znajomość była potrzebna do innych celów – Szymek odpowiedział wymijająco.
 Wreszcie z daleka ukazały się platformy. Wyglądały jak gigantyczne schody.
 – Dawno tu nie byłem. Jeżeli w ogóle byłem. Nie przypuszczałem, że to takie wielkie. Wielkie i wysokie. Która jest jego?
 – On zajmuje tę górną i tę dolną platformę.
 – Szałas widzę na górnej.
 – Zgadza się. Tam idziemy, tą ścieżką ostro w górę.
 Na tarasach było pusto. Na jednym rosły winorośle, na drugim pszenica. I żywego ducha.
 – Nie wydaje mi się, żeby ktoś był w tym szałasie – powiedział Tadek półgłosem.
 Podeszli jeszcze bliżej. Już bez rozmów, prawie na palcach. Stanęli przed prowizorycznymi drzwiami. Szymek zastukał.
 – Kto tam? – dał się słyszeć zachrypnięty głos, niczym nieprzypominający pewnego siebie głosu Judasza.
 – Szukam Judasza. Jestem Szymek, jeden z Dwunastu.
 – No, przyszedłeś wreszcie! – usłyszeli okrzyk ulgi.
 – To ty jesteś Judasz? – Szymek wciąż nie dowierzał.
 – Ja jestem, ja, nie udawaj, że mnie nie poznajesz. Na takie numery nie dam się nabierać.
 Tak, to był głos Judasza. Tylko jakiś inny, jakby w gorączce, jakby głos chorego człowieka. Judasz mówił dalej szybko, stłumionym, nerwowym krzykiem:
 – Czekam na ciebie dzień za dniem. Jesteś sam czy w towarzystwie?
 – Przyszedłem z Tadkiem.
 – A, przyprowadziłeś sobie kumpla. Strach cię obleciał. Słusznie, że się boisz. Jestem przygotowany.
 – Wpuść nas, nie będziemy rozmawiać przez drzwi.
 – O, nie, nie w domu. Wyjdź przed dom, tam jest plac na nasze zabawy.
 Trzasnęły drugie drzwi, po drugiej stronie domu.
 – Nie ma co, chodźmy na podwórko – powiedział Tadek.
 Obeszli dom i znaleźli się na obszernym podworcu, dochodzącym do skraju platformy.
 Judasz już tam na nich czekał – w rozkroku, nisko pochylony, z rozłożonymi ramionami. W prawej ręce trzymał sztylet.
 – No chodź, gnojku. Pokaż, co umiesz. Zaraz się przekonamy, kto jest lepszy, sykkaryjczycy czy zeloci. No chodź. Nie bój się, już robię ci plac.
 Judasz cofnął się, wciąż balansując nożem, do brzegu tarasu i bez przerwy mówił, kpił, drażnił, prowokował:
 – Śledziłeś mnie dniem i nocą. Podpatrywałeś mnie. A co, zdawało ci się, że cię nie zauważyłem? Widziałem cię za każdym razem. Aleś doszedł do słusznego wniosku, że sam mi nie dasz rady i kumpla sobie przyprowadziłeś. Z wami oboma sobie poradzę.
 Wreszcie Szymek, korzystając z przerwy w prowokacyjnych wyzwaniach Judasza, zaczął mówić:
 – Schowaj sztylet. Siądźmy jak ludzie i porozmawiajmy. Po to przyszliśmy.
 – Tak to sobie wymyśliłeś? Podstępem mnie chcesz brać. Myślałem, że stać cię na coś więcej. Myślałem, że jesteś prawdziwym mężczyzną i będziesz miał odwagę ze mną walczyć.
 – Juda, przyszliśmy, żeby ci powiedzieć, że ci przebaczamy. I ja, i my wszyscy.
 – O łaskawcy. Nie potrzebuję waszego przebaczenia.
 – Juda, uwierz, nie chcę twojej śmierci. Myśmy niewiele byli lepsi od ciebie. Wszyscyśmy pouciekali. Zostawiliśmy Go samego.
 – No widzicie go, nawrócony. Skory do wybaczania. Jak bym cię nie znał, to bym cię kupił. Ty i przebaczać.
 – Masz rację, taki byłem. Ale – wyjaśniał mu łagodnie, jak dziecku, jak wściekłemu psu – Jezus powiedział, że trzeba każdego kochać, bo Bóg każdego miłuje – Szymek zaczął się tłumaczyć – ja musiałem siebie zapytać, czy chcę być uczniem Jezusa, czy nie.
 – O ty dobrodzieju. Kto cię nauczył tej przemowy, tu obecny Tadek czy może ten sprytny staruch Tomasz? I ty myślisz, że ja w te bzdury uwierzę. Tak mnie chcesz podejść. I radzisz, żebym rzucił sztylet i uściskał cię jak brata. Już wszystkie twoje kombinacje wziąłem pod uwagę. Nie nabierzesz mnie na nic. – Przerzucił zręcznie sztylet z jednej ręki do drugiej.
 – Słuchaj – Tadek usiłował pośredniczyć – chcemy ci zaproponować powrót do naszego grona.
 – No to mnie zaskoczyłeś – Judasz zachichotał. – Rozsypujecie się i szukacie ratunku. Chcielibyście, żebym wam pomógł? Miałbym powrócić do tej bandy głupoli, galilejskich rybojadów. O nie. Nawet gdyby to była prawda, co mówisz, to i tak bym na to nie poszedł. Byliście coś warci, jak długo był Jezus. Bo tylko On się liczył. Teraz nie jesteście warci nawet jednego srebrnika. Zginiecie wszyscy. Wyłapią was po kolei i pozabijają. Co do jednego. Nic wam nie pomoże. Chcieliście się uratować bajeczką o Jezusie zmartwychwstałym. Oj głupole, głupole, wstyd mi za was. Mogliście coś mądrzejszego wymyślić.
 – Ale On naprawdę zmartwychwstał. Widzieliśmy Go wszyscy – Tadek zareagował.
 – Nie wszyscy, nie wszyscy – Judasz zachichotał. – Ja Go nie widziałem. Nie przyszedł do mnie.
 – Przyszedł do tych, którzy w Niego wierzą – Tadek go poprawił.
 – A wy w Niego wierzycie? – znowu Judasz wybuchnął nerwowym śmiechem. – Przecież wyście Go nie zrozumieli nic a nic.
 Szymek wciąż obserwował tańczącego przed nim Judasza. Widział rozgorączkowane czerwone oczy, spalone wargi, słyszał to, co mówi, i nie miał już wątpliwości, że Judasz to człowiek, który przekroczył próg normalności, że już nie da się z nim rozmawiać, że nie przekona go. Zrezygnował:
 – Zastanów się nad tym, co ci powiedziałem. Odchodzimy. Przyjdziemy za kilka dni po odpowiedź.
 – Nie! – wykrzyknął Judasz. – Nie odchodź. Ja mam dość tego czekania na ciebie. Walcz. Dziś albo nigdy, daję ci miejsce.
 Cofnął się znowu, ale to było już niebezpieczne. Szymek widział, że jeszcze krok i Judasz może runąć w dół.
 – Uważaj, bo spadniesz! – wykrzyknął.
 – Sprytny jesteś. Tylko to spryt nie dla mnie. Za stary wróbel jestem, żebym się dał nabrać na takie chwyty. Ja się odwrócę, żeby sprawdzić, a ty skoczysz na mnie. Nie, nie. Nic z tego. Robię ci miejsce. Chodź.
 Uczynił jeszcze jeden krok do tyłu i to był ten jeden krok za dużo. Potknął się o kamień, stracił równowagę i z krzykiem runął w przepaść.
 W pierwszej chwili myśleli, że się nic nie stało, że nic się nie mogło stać. To nie było wcale tak wysoko: kilka metrów, trzy, może cztery. Faktycznie mogło się nic nie stać. A stało się wszystko. Judasz spadł nieszczęśliwie na kamienie. Rozbita czaszka i przełamany kręgosłup. Jeszcze żył, gdy zbiegli. Wycharczał coś, czego nie zrozumieli, i skonał.

 4.  Roztrzęsieni, rozgorączkowani przebiegli drogę powrotną do Betanii, sami nie wiedząc jak szybko. Dziedziniec był pełen ludzi. Apostołowie, prawie cała Siedemdziesiątka Dwójka uczniów.
 Gdy Piotr ich spostrzegł, podszedł z zapytaniem. Za nim ciągnęła reszta apostołów, ciekawa wyniku misji.
 – No i jak, Judasz ma ochotę wrócić?
 Ale nie odpowiadali. Dopiero wtedy zobaczył ich pobladłe twarze.
 – Stało się coś? – spytał zaniepokojony.
 – Zginął – Tadek powiedział.
 – Szymku, jak to było? – Piotr surowo polecił: – Mów.
 – Gdybym sam był – Szymek odpowiadał, zacinając się nerwowo – to byś mi chyba nie uwierzył. Szczęście od Boga, że poszedł ze mną Tadek.
 – On był jak oszalały. Zwariował z rozpaczy, że zdradził Jezusa – Tadek tłumaczył.
 – No i ze strachu, że go zabijemy – Szymek uzupełnił.
 – Szkoda. Bardzo szkoda, że wam się nie udało dogadać z nim – Andrzej wyglądał na najbardziej wstrząśniętego.
 – Nie było na to czasu. To wszystko tak się prędko rozegrało. Myśmy się nie ruszali z miejsca. Ręce mieliśmy opuszczone – Szymek się rozgadał, co mu się rzadko zdarzało, jakby nie mógł pomieścić w sobie tej tragedii, która nie tylko dokonała się na jego oczach, ale której był w jakimś stopniu uczestnikiem. – Mówiłem do niego, w chwilach gdy mnie dopuszczał do głosu, tonem spokojnym, przyjaznym, na ile mnie było stać, ale to i tak do niego nie trafiało.
 – Szymek go ostrzegał, żeby się nie cofał, bo spadnie, to nie wierzył – Tadek zaświadczył.
 – To był czysty przypadek. Ani ja, ani Tadek naprawdę w tym rąk nie maczaliśmy.
 – A miałeś takie przeczucie, żeś nie chciał iść sam – potwierdził Piotr. – I coście z jego ciałem zrobili? – spytał.
 – Pochowaliśmy na jego polu.
 Zapanowało milczenie. Jeszcze jeden rozdział ich życia zamknął się definitywnie.
 – Co robimy dalej? – zapytał po chwili Piotr.
 – Z czym? – spytał Janek, nie bardo wiedząc, o co mu chodzi.
 – Judasza nie ma i nie będzie. Zostało nas jedenastu. Brakuje jednego.
 – Co znaczy „brakuje”? – zapytał filozoficznie Tomasz. – Umarł. Po kolei i my będziemy umierali.
 – Mówcie wyraźniej, bo tu słabo słychać – dobiegł ich jakiś głos z głębi.
 Tomasz skierował wzrok w tamtą stronę i przekonał się, lekko zaskoczony, że wokół nich: obradującej Jedenastki narósł wieniec słuchaczy i że wszyscy są doskonale zorientowani, o co chodzi. Zwłaszcza „Sanhedryn”. A tym, kto się dopominał, był sam Kleofas.
 – Głośniej, głośniej – powtórzył. – Nas to też obchodzi, kto wejdzie na miejsce Judasza. Bo chyba się nie zdziwicie, jeżeli powiem, że nam się to miejsce należy.
 – Tak, tak – Kuba wziął stronę Piotra – Kleofas ma rację – równocześnie nasilił głos, żeby faktycznie mógł być słyszany przez wszystkich zainteresowanych: – Jezus nas mianował na dwunastu synów nowego Jakuba, nowego Izraela, którzy mają ogarnąć całą ludzkość.
 – No, ale Judasz umarł – bronił się Tomasz.
 – Nie, to nie tak. On nie zdradził tylko Jezusa, ale zdradził to, co Jezus głosił, to, w co on sam dotąd wierzył. I dlatego Piotr ma rację, tak stawiając pytanie.
 – Nie wiem, czy to można tak odczytać – niespodziewanie dla wszystkich zabrał głos wiecznie milczący Mateusz – ale przecież w Psalmie sto dziewiątym jest napisane:

 Niech dni jego będą nieliczne,
 a urząd jego niech przejmie kto inny
.

Nie wiem, czy to tutaj też pasuje, ale w Psalmie sześćdziesiątym dziewiątym jest takie zdanie:

 Niech ich mieszkanie stanie się pustkowiem,
 a w ich namiotach niech braknie mieszkańców.

To już mniej, ale też jakoś – urwał tak niespodziewanie, jak zaczął.
 – Ja też uważam – potwierdził Kuba – żebyśmy dobrali sobie dwunastego.
 Wybuchł wrzask. Dopiero Piotr musiał swoich podekscytowanych kolegów uspokajać:
 – Po kolei! Po kolei! – wołał.
 – Czyś ty zwariował! – wołał Jakub. – Nas wybrał Jezus!
 – No i bardzo dobrze. A teraz wybierzemy my.
 – A czymże my jesteśmy? Bandą obwiesiów!
 – O nie, nie. My jesteśmy drugim Chrystusem. Przecież Jezus, gdy odchodził do nieba, tak to określił.
 – Ogłaszam wszem i wobec: mój kolega, imiennik zresztą, Kuba, zwariował. Odbiło mu – oświadczał na wpół wściekły, na wpół rozbawiony Jakub.
 – Ja bym tak nie powiedział – Andrzej znowu zajął pozycję pośrednika. – Kuba ma jakąś rację. Kimże jest Jezus? Synem Bożym – odpowiedział sam sobie. – Ale ważne jest nie tylko kim był, ale co głosił. Jeżeli więc będziemy głosili to, co On, będziemy z Nim jakoś identyczni, bo będziemy z Nim jednego ducha. Zgadzacie się z tym?
 – Nauczać tak, ale nie wyznaczać dwunastego apostoła – upierał się Jakub.
 – A czemu nie. Tylko musi być do nas podobny.
 – To w przyszłości, gdy znowu ktoś z naszej Dwunastki umrze, też będziemy dobierać? – Tomasz nie rezygnował.
 – A dlaczego by nie. Przecież na nas świat się nie kończy.
 – Bo ja wiem. A raczej tak, na pewno: Na nas świat się kończy. Gdy my odejdziemy, odejdą prawdziwi świadkowie Jezusa: ci, którzy byli Jego uczniami od samego początku.
 – I tutaj trafiłeś w dziesiątkę – oświadczył Piotr. – Na nasze miejsca będą wybierać następców, ale co innego, jeżeli chcemy wybrać następcę Judasza.
 – A mianowicie? – zaśmiał się Jakub.
 – To musi być człowiek, który był z nami przy Jezusie od chrztu Janowego bez przerwy, aż do końca, to musi być prawdziwy świadek wszystkiego, co Jezus mówił i czynił.
 – Takich wielu nie znajdziesz – Bartłomiej od razu ustosunkował się praktycznie do zagadnienia. – Jeden, jak mi się zdaje, który był bez przerwy – mówił teraz powoli, namyślając się – ale i tak Jezus go nie wybrał, czemu w gruncie rzeczy ja się dziwiłem, bo jest i był człowiekiem bardzo prawym. Najlepszy dowód, że po wyborze nas przez Jezusa nie odszedł, ale nadal z nami chodził.
 – O kim myślisz? Powiedz wreszcie, a nie cedź słów przez zęby – zdenerwował się Piotr. – Józef?
 – Tak – potwierdził Bartek – myślę o Józefie.
 – Ja się spodziewałem – Kuba zgłaszał swoją propozycję – że powiesz: Maciej. Tego obserwuję i jestem nic zachwycony. Sprawdził się za każdym razem.
 Teraz już ktoś z grupy „Sanhedrynu”, podenerwowany do ostateczności, zaczął wołać:
 – Przecież my tu nic nie słyszymy! Nie wiemy, o czym  mówicie! Piotrze! Od czego ty tam jesteś! Zajmij się tym. Przecież Jezus nazwał cię opoką!
 Poskutkowało.
 – Jak tylko tu skończymy, zaraz wam przedstawię sprawę. No to mamy już dwóch – Piotr zakonkludował. – Czy ktoś proponuje jeszcze innego kandydata? – rozglądał się pomiędzy siedzącymi. – Nie widzę nikogo.
 – Ale jest ich dwóch – Filip zobaczył problem. – A my potrzebujemy jednego. I co teraz.
 – No trudno, trzeba będzie rzucać losy. Poprosimy Boga w gorącej modlitwie, żeby wskazał nam, kogo sobie życzy.
 – A to nie zabobon? Wolno to tak od Pana Boga żądać? – Filip zapytał niepewnie.
 – Tak nasi ojcowie zawsze robili w sytuacjach trudnych do rozstrzygnięcia.
 – Ale Pan Jezus nigdy tak nie postępował.
 – Może dlatego, że nie miał tego typu trudności.
 – To jak nie chcecie przez rzucanie losów – Piotr szukał drogi ugodowej – to możemy głosować.
 – Nie, nie! – Jakub wykrzyknął.- Nie zwracajcie uwagi na Filipa. On, jak zwykle, szuka dziury w całym. Niech rzucają losy.
 Wreszcie Piotr dźwignął się, rozejrzał się po ludziach wpatrzonych w niego z oczekiwaniem i zaczął mówić swoim tubalnym głosem:
 – Bracia, musiało się wypełnić słowo o Judaszu, które Duch Święty zapowiedział przez usta Dawida. On to wskazał drogę tym, którzy pojmali Jezusa. Bo on zaliczał się do nas i miał udział w naszym posługiwaniu.
 Janek nie wytrzymał i powiedział teatralnym szeptem tak, że go wielu mogło dokładnie usłyszeć:
 – Po co on przypomina sprawy, które wszyscy dobrze znają.
 – Uspokój się  – upomniał go brat. – I nie przeszkadzaj słuchać innym.
 Piotr chyba dosłyszał te szepty, bo przeszedł do konkretów:
 – Judasz za pieniądze, niegodziwie zdobyte, nabył ziemię.
 Ale nie mógł mówić dalej, bo ze wszystkich stron wybuchły okrzyki zdziwienia:
 – Przecież się powiesił.
 – Gdzie kupił tę ziemię?
 – Niemożliwe!
 – Skąd ty to wiesz?
 Piotr przeczekał tę burzę pytań i mówił dalej:
 – Niestety, umarł tragicznie. Spadł w przepaść…
 Znowu wybuchły okrzyki pełne protestu:
 – Nieprawda, co dopiero widziałem go na polu przy robocie! O czym ty mówisz. Chyba pomyliłeś go z kimś innym.
 Ale i tym razem Piotr nie dał się wciągnąć w dyskusję. Szedł jak taran:
 – Napisano w Księdze Psalmów:

 Niech opustoszeje dom jego
 i niech nikt w nim nie mieszka!
 A urząd jego niech inny obejmie.

Trzeba więc, aby jeden z tych, którzy towarzyszyli nam przez cały czas, kiedy Pan Jezus przebywał z nami, począwszy od chrztu Janowego aż do dnia, w którym został wzięty do nieba, stał się z nami świadkiem Jego zmartwychwstania.
 – A po co tak? – jakiś okrzyk przerwał tę mowę Piotrową – Judasz był od chrztu Janowego i co z tego.
 To był Kleofas. Nie poprzestał na tym stwierdzeniu, ale szedł dalej:
 – Najważniejsze jest, żeby był mądrym, uczciwym człowiekiem, takim według Ewangelii.
 Ale i tym razem Piotr nie odstąpił od swoich zamiarów:
 – Znaleźliśmy dwóch: Józefa zwanego Barsabą, o przydomku Justus i Macieja. Są obaj jednymi z was: z Sanhedrynu. Jeżeli macie jeszcze kogoś takiego jak ci, to mi podajcie ich imiona.
 Piotr przerwał, rozglądając się po zebranych. Rozszumiały się szepty, rozmowy przeprowadzane półgłosem, ale nic z tego nie wynikło. Piotr znowu zaczął mówić:
 – Proszę, wstańcie.
 Z grona siedzących wyrosły dwie postacie – Maciej i Józef.
 – Zapytuję was publicznie – Piotr zaczął mówić namaszczonym głosem – czy jesteście gotowi po wyborze wejść do naszego grona apostołów?
 Zapytani przytaknęli.
 – Czy zdajecie sobie z tego sprawę, jak ważna i odpowiedzialna jest ta funkcja głoszenia prawdy, że Bóg jest miłością?
 – Tak – odpowiedzieli.
 – Czy wiecie, że narażacie się w ten sposób na prześladowanie, a nawet na samą śmierć?
 Znowu potwierdzili.
 Piotr zwrócił się do zgromadzonych:
 – Chyba wszyscy ich znacie. Czy nikt nie ma zastrzeżeń, czegoś przeciwko nim?
 – Nie, nikt – Kleofas wypowiedział się za resztę. – Równe chłopaki. Mogą być. Na pewno lepsi od Judasza – zażartował.
 – No to zanim rzucą losy – Piotr zwrócił się do zgromadzonych – pomódlmy się do Boga.
 Wzniósł ręce do góry, za nim podnieśli i wszyscy, a on, słowami pełnymi namaszczenia, zaczął powoli mówić:
 – Ty, Panie, znasz serca wszystkich, wskaż z tych dwóch jednego, którego wybrałeś, by zajął miejsce w tym posługiwaniu i w apostolstwie, któremu sprzeniewierzył się Judasz.
 Gdy skończył, zwrócił się do najbliżej stojących:
 – Kto ma kości przy sobie?
 Prawie każdy miał, również Józef i Maciej, ale od nich nie wziął. Wyciągnął rękę do Kleofasa. Wziął kości w dłoń, przyglądnął im się uważnie.
 – Mogą być – zdecydował. – A teraz rzucajcie. Który pierwszy?
 – Według alfabetu Józef – Janek musiał wsadzić swoje trzy grosze.
 – Dobrze. Zaczynaj, Józefie.
 Ten wziął kości w obie dłonie. Potrząsnął, aż zagrzechotały, podniósł oczy do góry ze słowami:
 – Niech się stanie Twoja wola, Panie – i rzucił na ziemię.
 Policzyli.
 – Dobrze – ocenił Piotr. – A teraz ty, Maćku.
 Ten powtórzył czynność, dodając jak Józek:
 – Niech się dzieje wola Boża – i rzucił na ziemię.
 Wpatrywali się w kości, licząc.
 – Maciek, Maciek, Maciek – odezwały się głosy.
 Piotr podniósł nad nim ręce:
 – Pan Bóg ciebie wybrał na swojego apostoła. Na dwunastego z synów nowego Jakuba, nowego Izraela – Piotr wymówił to z godnością i uroczyście położył na jego głowę dłonie.
 Teraz już okrzyki i oklaski ogarnęły cały zebrany tłumek, a kolejni apostołowie podchodzili do Macieja, obejmując go i całując. Tylko Szymek, zacinając się, wydusił z siebie:
 – Łatwo ci nie będzie. Wiesz o tym?
 – Wiem – potwierdził Maciej.

 5.  W drzwiach czekał na niego Piłat wraz z Claudią:
 – Jakże się cieszymy, Łazarzu, żeś wreszcie do nas zawitał – mówił Piłat, ściskając go serdecznie.
 – Stęskniliśmy się za tobą – włączyła się Claudia. – Nie było cię u nas tyle czasu. Nikt już do nas nie zachodzi z waszego grona. Józefa z Arymatei nie było tu już wieki całe. To samo z Nikodemem.
 – Wejdź, prosimy. Usiądziemy, porozmawiamy. Mam dobre wino, które ty lubisz.
 Gdy już usiedli, po chwili Piłat przerwał wstępne gadanie o tym, co w polityce, na dworze cesarskim i zapytał:
 – My sobie gadu-gadu, a ty może z jakąś pilną sprawą. Czy coś konkretnego cię do mnie sprowadza?
 – Nic pilnego, niemniej, sprawa dla mnie jest bardzo osobista.
 – Mów, proszę. Wszystko, co tylko potrafię, spełnię jak najserdeczniej. Czy obecność mojej żony nie będzie ci przeszkadzała?
 – Wprost przeciwnie, ponieważ, jak wiem, interesowała się osobą Jezusa, a to właśnie o Niego mi chodzi.
 Piłat stężał. Poczuł się całkowicie zaskoczony. Nie spodziewał się takiego pytania i nie spodziewał się, że ktoś, nawet gdy to jest Łazarz, odważy się do niego zwrócić w tej kwestii. Przeciwnie Claudia – jakoś wewnętrznie zadrżała z przejęcia, rozszerzyły się jej oczy, na policzkach pojawiła się różowość, patrzyła z przejęciem to na Łazarza, to na swojego męża, czekając rozwoju sytuacji.
 Łazarz jakby wiedział, jakby domyślał się tych wszystkich oporów, jakie powstaną w Piłacie, mimo to z charakterystycznym dla siebie, ujmującym wdziękiem mówił dalej:
 – Nie chciałbym, jak się domyślasz, niczego kwestionować: co się stało, to się nie odstanie. Ale, jak wiesz, Jezus był – nawet nie był, jest – moim przyjacielem i wszystko, co Jego dotyczy, jest mi najdroższe. Najważniejsze były, oczywiście, ostatnie godziny Jego życia. Do nich należą chwile spędzone na przesłuchaniu u ciebie. Otóż, chciałbym cię prosić, żebyś mi opowiedział o tym, jak przebiegały te rozmowy. Powiedz mi to, co możesz powiedzieć, a co uważasz za objęte tajemnicą, to oczywiście nie.
A Piłat już otrząsnął się z oburzenia, że Łazarz ośmielił się o takie rzeczy pytać. Dochodził do równowagi, powtarzając sobie: „Ma prawo, wolno mu. A mnie wolno odpowiedzieć tyle, ile uznam za stosowne. Już i tak mu się należy takie potraktowanie za tylko to chociażby, że przyszedł. Inni nie przyszli”. Łazarz jakby wyczuwał rozterki, jakie Piłat przeżywał, usiłował mu pomóc kolejnymi pytaniami:
– Jak chcesz, to przynajmniej opowiedz, jak Go odebrałeś, co było charakterystyczne w tych waszych rozmowach czy raczej w twoim przesłuchaniu Go, co cię uderzyło, co szczególnie zapamiętałeś.
– Chciałem Go uratować – zaczął Piłat.
Ale Łazarz przerwał mu, bojąc się tego:
– Dlaczego, skąd się wziął choćby napis, jaki kazałeś zawiesić Mu nad głową: „Król Żydowski”. On nigdy nie twierdził, że jest królem żydowskim.
– Otóż najwyżsi kapłani takie oskarżenie mi podali.
– Postawiłeś Mu taki zarzut?
– Oczywiście.
– A mogę spytać, co On odpowiedział?
– „Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, żebym nie był wydany Żydom. Ale teraz królestwo moje nie jest stąd”. Czy cytuję dokładnie, trudno mi powiedzieć, ale jakoś to było tak. Potem jeszcze raz Go spytałem: „To Ty jesteś król?”
– Po co tyś się Go o to samo jeszcze raz spytał, to już tego nie rozumiem, przecież wyjaśnił ci, że On zupełnie o czym innym mówi.
Tu Łazarz spostrzegł, że zmienia się twarz Piłata, wyostrza się jak pysk wściekłego psa, poczuł, że dał się ponieść, że powiedział jedno zdanie za dużo, przerwał:
– Przepraszam, zagalopowałem się, nie to jest tematem naszej rozmowy.
Całe szczęście, że Łazarz się połapał z tym zagalopowaniem, bo Piłat był o krok od brutalnego przerwania tego dialogu. Ale teraz, już udobruchany, dodał:
– A On odrzekł: „Tyś powiedział! Jam się na to narodził i na to przyszedłem na świat, aby świadectwo dać prawdzie”.
– Jesteś tego ostatniego zdania pewny? – Łazarz spytał z przejęciem.
– Tak, jestem absolutnie pewny.
– No to się bardzo cieszę i dziękuję ci. To dla mnie zupełnie rewelacyjne stwierdzenie.
– Pozwól, że cię spytam, mój mężu – powiedziała Claudia – gdy już weszliśmy w ten problem, możesz mi powiedzieć, za coś ty Go skazał na śmierć? Przecież On mówił, że Jego królestwo nie jest z tego świata. Czy możesz mi to wyjaśnić, bo nie rozumiem?
Teraz Piłat już nie wytrzymał. Zerwał się na równe nogi z twarzą bladą jak ściana, ze ściśniętymi ustami. Nie powiedział ani słowa i wyszedł z pomieszczenia.
Łazarz i Claudia przez chwilę milczeli, zaskoczeni tym, co zaszło. Pierwszy opamiętał się Łazarz:
– To moja wina. Bardzo cię przepraszam, że doszło do tego incydentu – tłumaczył się.
– Nie masz za co przepraszać. To mnie jest bardzo przykro, że tak się zachował mój mąż. Nie miał powodu, żeby się obrażać. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i wszystko możemy sobie powiedzieć. Napijmy się wina, to nam dobrze zrobi.
Sięgnęła po swój kielich, Łazarz po swój. I w tej chwili wszedł Piłat. Już jak inny człowiek. Z uśmiechem, na luzie powiedział:
– Przepraszam was, że się uniosłem. Nie powinienem. Należy się wam wyjaśnienie. Jezus został skazany na śmierć, bo był anarchistą. Ta sprawa z królem żydowskim to w rzeczywistości sprawa akcydentalna. On głosił nauki, które zagrażały porządkowi społecznemu. Choćby te, że wszyscy są równi: władca i niewolnik, że nie państwo jest najwyższym dobrem, ale człowiek, że państwo ma służyć człowiekowi i tak dalej. Jeżeli, Łazarzu, jeszcze coś cię interesuje, pytaj mnie spokojnie. Odpowiem.
Łazarz wolał nie ryzykować. Zmienił przedmiot rozmowy. Skierował ją na temat polityki cesarza Tyberiusza i jego prefekta Sejana, wiedząc, że to niezmiennie interesuje namiestnika. Ale okazało się niespodziewanie, że Piłat sam, z własnej woli, powrócił do procesu Jezusa. Po którymś kielichu wina, nieproszony, już tylko o tym opowiadał:
– Wiesz, co było dla mnie największym zaskoczeniem w spotkaniu z Jezusem? Mówię tak, bo przecież nigdy wcześniej z Nim się nie kontaktowałem. Otóż to, że On ze mną rozmawiał jak równy z równym. Rozumiesz? Jak arystokrata – Piłat przerwał, wyczekując, aby ta informacja dotarła do Łazarza.
– Słucham cię pilnie – Łazarz go zapewnił.
Dopiero wtedy ten podjął swój monolog:
– On, który wiedział, że Jego życie spoczywa w moich rękach. Żadnej uniżoności, usprawiedliwiania się, zwalania na innych czy oskarżania innych. Nic z tych rzeczy.
Chociaż Piłat tego nie zauważał albo nie chciał zauważać, Claudia przysłuchiwała się tym jego relacjom z najwyższym napięciem. Obserwował to Łazarz i w którymś momencie pomyślał: „Czy Piłat mówi to dla mnie, czy dla niej?” Ale nie potrafił dać sobie odpowiedzi na to pytanie. A Piłat kontynuował:
– Już nie mówię o skamlaniu czy proszeniu o litość, o przebaczenie, o uwolnienie, o darowanie win, nie mówię o przyrzekaniu, że nigdy więcej, że zmieni postępowanie.
– A czy pamiętasz jakiś szczegół? – Łazarz chciał znać konkrety.
– Pamiętam doskonale. W którymś momencie zapytałem Go: „Skąd Ty jesteś?” To było wtedy, kiedy Sanhedryn mi oświadczył, że według Prawa musi umrzeć, bo się czynił Synem Bożym. A gdy On milczał, nie odpowiadając mi ani słowem, upomniałem Go, mówiąc: „Nie chcesz rozmawiać ze mną? Czy nie wiesz, że mam władzę uwolnić Ciebie i mam władzę Ciebie ukrzyżować?” Przyznam się – Piłat się lekko uśmiechnął – chciałem Go nastraszyć. I nie uwierzysz, co On mi odpowiedział.
– Jestem bardzo ciekawy – Łazarz prowokował do zwierzeń, choć to nie było potrzebne. Piłat tak był rozgadany, że nie wymagał zachęty.
– On mi oświadczył: „Nie miałbyś żadnej władzy nade mną, gdyby ci nie była dana z góry”. A to było już po biczowaniu, które z najtwardszych ludzi robi szmatę. Na to zresztą jest. Na to Go kazałem ubiczować, żeby Go doprowadzić do porządku, gdy mi powiedział, że jest królem, choć nie z tego świata. I wyobraź sobie, nie pomogło.
Łazarz, który teraz z rosnącą grozą wysłuchiwał tej tragicznej relacji, najchętniej poderwałby się i odszedł, bo czuł, że już dłużej tego nie wytrzyma i może się zachować nieodpowiednio. Ale przecież opanował się. Tym bardziej, że namiestnik go zapytał:
– A powiedz mi tak całkiem uczciwie, tak jak ja mówiłem ci uczciwie. Jak to z tym pojawianiem się u was Jezusa, jak wy to nazywacie, zmartwychwstałego? Jest choćby krztyna prawdy w tym, co ludzie opowiadają i co do mnie wciąż dochodzi? – Piłat odstawił kielich, jakby nie chciał, by mu ten przeszkadzał w przyjęciu ważnej dla niego wiadomości. Przysunął się do Łazarza, wpatrywał się w jego oczy, żeby z nich wyczytać całą prawdę.
Łazarz, choć czuł jego napięcie, choć zdawał sobie sprawę, że jest to dla Piłata ważny moment, nie spuścił oczu, wytrzymał jego natarczywość i odpowiedział w sposób zupełnie naturalny:
– Tak, Jezus przychodził do nas. To miało miejsce wiele razy.
– Nie mów mi: „przychodził do nas”. Powiedz mi, czy ty osobiście Go widziałeś.
– Tak, i to wiele razy.
– Rozmawiałeś z Nim, tak jak ze mną teraz rozmawiasz?
– Tak – Łazarz odpowiedział spokojnie, wciąż wytrzymując świdrujący wzrok namiestnika, podejrzliwy i bezczelny, niedowierzający i ciekawy.
– Kto by się na was wyznał – Piłat wreszcie machnął ręką zrezygnowany. Ale przecież znowu się poderwał i zaatakował: – Toć sami mówicie, że znika! – wykrzyknął. – Przeszedł przez zamknięte drzwi. No powiedz!
– Tak, to prawda.
– A więc to jest inaczej niż z tobą. Z twoim zmartwychwstaniem. Bo, jak ludzie mówią, tyś podobno także umarł, a On cię wskrzesił z martwych i żyjesz. I żyjesz, a nie znikasz. A nie przechodzisz przez zamknięte drzwi.
– Tak, masz rację. Ale z Nim jest całkiem inaczej.
– Skończmy z tym – Piłat zadecydował. – Ja tego nie rozumiem.
Claudia włączyła się:
– Ja ci, Łazarzu, niezmiernie dziękuję za to wszystko, co powiedziałeś. Jak również dziękuję ci za to, o co zapytałeś i czego dowiedzieliśmy się od mojego męża.
Piłat jakby tego nie słyszał.
– Mam jeszcze jedno pytanie – zmienił temat. – Dokonano morderstwa na naszym człowieku. Na agencie, który pracował dla nas, jak i dla Świątyni. Niejakim Judaszu. To ten, który pomógł nam ustalić miejsce pobytu Jezusa. Mam informację, że zamordowano go z zemsty, właśnie za to. Wykonawcami byli jego koledzy, niejaki Szymon i Tadeusz. Czy wiesz coś na ten temat?
– Tak. I mogę ci oświadczyć, tak jak tylko potrafię odpowiedzialnie: to nie był mord, ale wypadek. Zresztą, musisz przyznać, zemsta wśród uczniów Jezusa jest pojęciem obcym. Jak wiesz, Jezus uczył, że Bóg jest miłością i należy kochać wszystkich, nawet grzeszników i nieprzyjaciół.
– Tak – zaśmiał się Piłat. – Ale jesteśmy ludźmi i rozmaicie bywa z realizacją nauki, która pochodzi od Boga.
– Nie, nie – Łazarz pozostawał przy swoim. – Znam ten wypadek bardzo szczegółowo. Jeżeli chcesz, mogę ci to opisać.
– Wiesz, że uważam cię za mojego przyjaciela. To, coś powiedział, wystarcza mi i nie będę prowadził w tym względzie żadnego dochodzenia. Sprawę umarzam. Jeszcze jedno. Czy to prawda, że On odszedł od was? Że opuścił Jerozolimę, Judeę czy nawet Palestynę? Pytam, bo jako namiestnik cesarza jestem odpowiedzialny za to, co się tu dzieje. A sam przyznać musisz, że w ostatnim czasie wokół Jego osoby działo się mnóstwo.
– Z tym, że obiecał powrócić – dodała Claudia. – Po jakim czasie, nie wiem, nikt mi nie umiał tego sprecyzować.
– Bóg Go zabrał do nieba – odpowiedział krótko Łazarz.
– No, słyszałem takie sformułowanie – roześmiał się Piłat – ale nie spodziewałem się, że usłyszę je z twoich ust również. Bo chyba sam przyznasz, że jest to jakieś dziwne stwierdzenie. Jak dotąd, nie zdarzyło się to żadnemu człowiekowi na ziemi.
– Powiedziałeś to najlepiej, jak tylko można było powiedzieć – Łazarz stwierdził z uznaniem. – Jeszcze żadnemu człowiekowi nie zdarzyło się to na ziemi. Bo też był Człowiekiem, jakiego dotąd nie było nigdy na ziemi. Był najpiękniejszym, najświętszym, najmądrzejszym, jakiego sobie można tylko wyobrazić. Mówię nie dlatego, że byłem Jego przyjacielem, ale dlatego byłem Jego przyjacielem, że On był taki.
– Ktoś mi powiedział – przerwała wywód Łazarza Claudia – że za wcześnie się urodził. I ludzie nie dorośli do tego, żeby Go zrozumieć.
– Myślę, że to nie ta sprawa – zaprzeczył Łazarz. – Zginąłby zawsze. Nawet gdyby się pojawił za tysiąc lat. Niemniej, On ma i mieć będzie zawsze rację. Jeżeli świat będzie istniał, to tylko pod warunkiem, że będzie usiłował wprowadzić w życie Jego prawdy.
– Jakie? O których myślisz? – Piłat się upomniał.
– Że ludzie są równi. I że powinni się kochać jak bracia, bo są synami jednego Boga, który nas stworzył z miłości. Jeżeli tego nie zrozumiemy, będziemy się mordować bez końca, posługując się coraz lepszymi metodami.
– Ale co z tym zabraniem Go do nieba?
– Bardzo proste: wypełnił swoje zadanie i po prostu został wzięty przez Boga do nieba.
– Ale podobno ma wrócić?
– Może się mylę – Łazarz odparł – ale myślę, że On będzie wracał w miarę, gdy coraz więcej ludzi w Niego uwierzy: w prawdę, którą nam przekazał. W miarę jak będzie coraz więcej tych „drugich Jezusów”: ludzi, w których mieszkał będzie Bóg-Miłość, jak mieszkał w Nim – przerwał. – To chyba tyle na dzisiaj. Już będę szedł – powiedział. – I tak zbyt długo się u was zasiedziałem.
– Nie mów tak, bo wiesz, że jesteś naszym najmilszym gościem. Każda wizyta sprawia nam radość – oświadczyła Claudia. – Nie zapominaj o nas. – Potem nachyliła się ku swojemu mężowi i powiedziała półgłosem: – Jeszcze miałeś coś powiedzieć Łazarzowi.
– Aha – zaczął Piłat. – Moi ludzie donoszą mi, że Sanhedryn, a przynajmniej najwyżsi kapłani, planują zamach na ciebie.
– Nie pytam się za co – Łazarz powiedział – bo się domyślam.
– Ale mnie chyba możesz to zdradzić – Piłat zaproponował.
– Po pierwsze, za to, że się opiekuję Dwunastką Jezusa. Czy nie mylę się?
– Tak – uśmiechnął się Piłat. – Domyślasz się słusznie. Za to, że dajesz im do dyspozycji swoją posiadłość w Betanii, swój dom w Jerozolimie zwany Wieczernikiem. Krótko mówiąc, za to, że byłeś i jesteś przyjacielem Jezusa. Ale to tylko po pierwsze. Bo po drugie, za to, że umarłeś, a żyjesz. Bo jak mówisz, Jezus cię wskrzesił. A więc jesteś, krótko mówiąc, chodzącą reklamą Jezusa i Jego Ewangelii.