Po śmierci Sejana
1. Piłat po śmierci Sejana
Jeszcze przed śniadaniem, jeszcze nie wyszedł ze swej izby, gdy pojawił się setnik, jak zwykle z mrocznym obliczem. Ale nie to było ważne. Pora była niezwykła. Pora jego pojawienia się.
– Co zaszło? Czy w Jerozolimie? W Antonii? Czy w Cezarei Nadmorskiej? W Rzymie? – Piłat zarzucił go nerwowymi pytaniami.
– Tak – dopiero przy tym słowie zareagował.
– Telegrafiści?
– Tak. Tej nocy była dobra widoczność. Stąd i wiadomość przyszła szybko – setnik spokojnie wyjaśniał, jakby to było ważne. A może rzeczywiście było ważne.
– Co tam się stało? – Piłat pytał spięty do najwyższego stopnia. Przez jego głowę przelatywały najrozmaitsze przypuszczenia. Wystrzelił najważniejsze: – Umarł Tyberiusz?
– Nie.
– A kto?
– Sejan zabity.
Piłatowi zakołysała się ziemia pod nogami, zawirowały mu czarne płaty przed oczami. Myślał, że upadnie. Oparł się ciężko o stół. Poczuł kompletną pustkę w głowie. Czarna dziura. Dopiero po chwili zaczęły napływać jakieś uczucia bardziej niż myśli. Najbliższy kolega, protektor, przyjaciel, na którym wszystko wisiało, zniknął i stąd to wrażenie, że leci w czarną pustkę, nieskończenie głęboką, gdzie nie ma żadnego światła ani możliwości zaczepienia się. Usiłował uratować się, ocalić ten punkt oparcia, fundament, na którym wszystko zbudował i budował dalej:
– To może pomyłka. Przekręcono po drodze treść przekazu – wpatrywał się uporczywie w twarz setnika, szukając potwierdzenia albo przynajmniej jakiegoś pocieszenia.
– Nie zdarza się – setnik zaprzeczył nieubłaganie.
– Kto go zabił? Wiesz? – spytał instynktownie, choć zdawało mu się to już nieważne.
– Tak.
– Kto?
Setnik nie odpowiadał.
– Kto?! – Piłat wykrzyknął z napływem jakiegoś podświadomego strachu.
– Senat – odpowiedział setnik z ociąganiem.
Piłat patrzył na niego z otwartymi do granic możliwości oczami. Widział jego kamienną twarz. Najpierw wyraźnie, a potem ze zdziwieniem spostrzegł, że się ta twarz zamazuje, rozpływa, kołysze, tańczy. Ostatkiem sił rzucił się na fotel i na nim zawisł. Nie zemdlał. Przynajmniej tak to ocenił. Gdy otworzył oczy, ujrzał setnika z kubkiem w ręce. Usiłował się uśmiechnąć do niego w dowód wdzięczności. Powoli zbierał ociężałe myśli. Mówił:
– A więc – wyłamywał z siebie uciążliwie poszczególne słowa. – Senat go skazał na śmierć. Czy jeszcze czegoś więcej się dowiedziałeś?
Setnik nie odpowiadał. Dopiero po chwili milczenia zaproponował, co mu się chyba nigdy nie zdarzyło:
– Może później opowiem resztę.
Ale Piłat zaprotestował:
– Nie. Przecież już nic gorszego nie potrafisz mi powiedzieć. – Nagle jakby oprzytomniał i, przyglądając się setnikowi podejrzliwie, zapytał: – Co ci jeszcze przekazali? No czemu nie mówisz? – wyszarpnął z siebie z wściekłością, żądając pełnej prawdy.
– Następcą Sejana został… – tu zatrzymał się.
Piłat przynaglił go:
– Kto?
– Macron.
Piłat opadł na blat stołu jak podcięty. Po chwili podniósł głowę i porażony patrzył na ciemną twarz setnika.
– Mój najgorszy wróg prefektem pretorianów – powiedział nieswoim głosem przez drewniane gardło.
Otworzyły się drzwi, weszła uśmiechnięta Claudia:
– Śniadanie na stole, a ty… – przerwała. – Coś się stało! – uśmiech zeszedł jej błyskawicznie z twarzy. – Co się stało? – powtórzyła, zbliżając się pośpiesznie.
Piłat nie drgnął. Odpowiedział setnik:
– Przyszła informacja sygnalizacyjna, że Sejan został skazany na śmierć przez senat, a jego stanowisko zajął Macron.
Widać było, jakie wrażenie zrobiła ta wiadomość na Claudii, ale i że stara się opanować. Nawet zmusiła się do uśmiechu. Prawie naturalnym głosem powiedziała:
– Najpierw zjemy śniadanie. A potem pomyślimy. No chodź, chodź, mój mężu i panie.
Ujęła Piłata pod ramię, dźwignęła ze stołka i poprowadziła do jadalni.
– Pozwolisz, mężu, że i setnika zaproszę na śniadanie. On nam na pewno odpowie, że już jadł, i to z pewnością prawda, bo on taki wczesny ptaszek. No może nie ptaszek, ale ptak, i to bardzo potężny ptak, ale usiądzie z nami, może się przynajmniej czegoś napije.
Paplała jak nie ona, a przy tym prowadziła, usadzała na swoim miejscu, podsuwała, krajała, oddalając niewolnice od tych funkcji.
Równocześnie starała się opanować chaos myśli, jaki ją nawiedził po usłyszeniu tej potwornej wiadomości z ust setnika. Już wiedziała, że załamał się dom, gmach, cała budowla, na której Piłat tak solidnie przygotowywał, wznosił, układał wszystko, co się nazywało karierą, stanowiskiem, pozycją w tej skomplikowanej a niezmiernie precyzyjnej hierarchii administracji i arystokracji. W tej ogromnej piramidzie, po której stopniach jej mąż piął się mozolnie od początku swojego świadomego życia, a której elementem stałym, niepodważalnym był Sejan – człowiek instytucja, człowiek legenda. Nie pojawiał się często w ich rozmowach, a przecież wiedziała, że w Piłacie jest wciąż obecny, że na niego wciąż liczy. I jest pewny, że kiedyś, już wcześniej niż później, zostanie wezwany do Rzymu i obejmie stanowisko blisko przy nim. Bo Sejan doczeka się wreszcie chwili, może nawet to już jest na dniach, kiedy w uznaniu zasług zostanie mianowany przez Tyberiusza trybunem ludu, a więc współrządcą imperium, a on, Piłat, jej mąż, otrzyma godne stanowisko.
– Stare przysłowie mówi – paplała bez przerwy – plenus venter non studet libenter. Ale przecież nasze śniadanko jest lekkie, po nim żołądki nasze nie będą pełne, zaledwie troszkę napełnione, a więc będziemy mogli w lekkości ducha studiować sytuację, która zaistniała, i znaleźć się w tej nowej rzeczywistości.
Zajmowała swoje miejsce przy stole, dzieliła chleb, podawała, wciskała go do bezwładnej dłoni swojego męża, a równocześnie stawiała sobie pytanie, na które nie miała odpowiedzi: Co się stało, dlaczego doszło do zabicia Sejana. Już dłużej nie mogła grać roli słodkiej idiotki. Już nie mogła jej przechodzić przez usta ta paplanina, za którą kryła swój niepokój i którą chciała zagadać przerażenie, jakie taiło się w oczach bezradnego jak dziecko jej męża.
– A teraz już poważnie. Jak myślicie, co się stało? Dlaczego do tego doszło?
Piłat w dalszym ciągu nie był w stanie rozmawiać. Zachowywał się jak dotknięty paraliżem. Mamlał w ustach chleb i zdawał się być tylko tym zainteresowany. Zwróciła się do setnika po imieniu, co dotąd chyba nie zdarzyło się jej ani razu:
– Corneliuszu, zaczynaj.
– Ludzie od dawna szeptali po kątach – zaczął setnik powoli, z namysłem – że Sejan za dużo sobie pozwala, zabiera na prawo i lewo, gdzie się tylko da, wytacza procesy, konfiskuje majątki. Bierze łapówki.
– Nigdyś nas o tym nie informował – Claudia mu przerwała.
– Nikt mnie o to nie pytał – setnik odpowiedział. – Zresztą po co było mówić, skoro to sami wiedzieliście. Wszyscy wiedzieli.
– Opowiadaj dalej – Claudia poprosiła.
– No cóż, chyba za wysoko mierzył: śniła mu się już nie tylko godność trybuna ludu, ale i samego cezara. Nie wiem, czy to prawda, ale takie pogłoski docierały do mnie. Był pewien, że ze swoimi pretorianami może dokonać zamachu stanu. Że mu się to należy, bo cezar siedzi na Capri i nic nie robi, a on haruje za niego, więc jest w prawie sięgnąć po godność cesarską. A przysłowie mówi: „Dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie”. My wszystkiego nie wiemy. Z czasem dowiemy się reszty.
Nie słyszała, żeby setnik wygłosił kiedykolwiek tak długie przemówienie. A ten przerwał nagle, jak nagle zaczął. Jakby czekał, że teraz Piłat będzie opowiadał. Ale on dalej siedział jak sparaliżowany, mamlając ten sam kęs chleba. Czekali tak chwilę, a gdy ta chwila się przeciągała, i gdy już setnik podniósł głowę, żeby coś powiedzieć, niespodziewanie Piłat wykrztusił ze siebie niewyraźnie i bardzo powoli:
– Teraz Tyberiusz zajmie się przyjaciółmi Sejana.
Nadsłuchiwali oboje pilnie tych słów, żeby wiedzieć, jaki kierunek myślowy należy podjąć. Claudia jakby czekała na takie właśnie sformułowanie. Zaczęła mówić:
– Masz rację. Tylko musimy się dowiedzieć, o co poszło. Dlaczego doszło do wyroku śmierci. Sejan przyjaciół miał bardzo wielu. Do nich należałam ja, należałeś ty. To jeszcze nic nie znaczy. Na moje rozeznanie, tam musiało chodzić o coś bardzo poważnego. Nie karze się śmiercią człowieka, który z woli cezara sprawuje rządy nad całym imperium. Wolno przypuszczać, że sprawa dotyczyła – tak jak to sądzi Corneliusz – największego przestępstwa, czyli próby zamachu stanu. Za to został skazany na śmierć. I kolejno zostaną ukarani wszyscy, którzy uczestniczyli w spisku. A, na ile się orientuję, ty z tym nic nie miałeś wspólnego.
Twarz Piłata ożywiła się i zaprotestował energicznie, wyraźnie formułując słowa:
– Nie, ja o niczym takim nie wiedziałem.
– No właśnie. Dlatego możemy spokojnie jeść śniadanie.
– Ale on mnie mianował – Piłat zaprotestował po raz drugi.
– On mianował połowę urzędników w imperium. To do niego należało i tym się nie ma co przejmować.
– Macron mnie nienawidzi – Piłat wciąż był niespokojny i nie dawał się uciszyć wywodami swojej żony.
– Tak, wiem. Ale sobie wyobrażam, że Tyberiusz, po tym doświadczeniu, zmieni metodę i albo sam zabierze się za rządy, albo wciągnie do roboty Caligulę. A Caliguli ani ty nie znasz, ani on ciebie. To młody chłopak. Ile on może mieć. Dziewiętnaście lat.
– Ale przyjaźni się z Agryppą. A ten mnie nienawidzi, bo marzy o zdobyciu tronu w Jerozolimie.
– Z tego by wynikał wniosek tylko jeden, że zmieniłaby się polityka Rzymu w stosunku do Żydów. Skończyłby się antysemityzm tyberiuszowo-sejański. Pożyjemy, zobaczymy – zakończyła sentencjonalnie rozmowę Claudia.
2. Jerozolima po śmierci Sejana
Wiadomość o śmierci Sejana – która miała miejsce 18 października – wstrząsnęła Jerozolimą, ale i całą Palestyną. Najpierw przeciekała wąskimi strużkami z pałaców Piłata, Annasza i Kajfasza. Jeszcze ludzie nie dowierzali. Gdy sami usłyszeli, bali się drugim przekazywać, żeby nie być oskarżonymi o antyrzymską propagandę. Ale z dnia na dzień, prawie z godziny na godzinę, gdy wiadomość ta była potwierdzana z rozmaitych źródeł, rosła radość, entuzjazm. Tym bardziej, że zbliżało się święto Chanuka: rocznica poświęcenia ołtarza w świątyni przez Judasza Machabeusza i jego braci. Chociaż to działo się przed prawie 200 laty, to przecież ta uroczystość napełniła się teraz nowymi treściami. Świątynia, zbezczeszczona przez pogan, została odbudowana i poświęcona. A dla najprostszego pastucha z Perei, rybaka czy wieśniaka z Galilei imię „Sejan” było symbolem antysemityzmu. Teraz więc wszyscy odetchnęli.
Jerozolima zaroiła się ludźmi. Choć jeszcze do święta Chanuka, a więc do 25 Kislew, było daleko, ludzie ściągali do świętego miasta z całego kraju, żeby złożyć Bogu Najwyższemu podziękowanie za śmierć wroga Żydów z ręki innego wroga, jakim był Tyberiusz. Znowu wypłynęło imię: Herod Wielki. Potępiany, przeklinany, a przecież podziwiany w dziełach architektury, które stworzył, które po sobie pozostawił, ale przede wszystkim podziwiany za to, że potrafił odbudować państwo izraelskie, równające się państwu króla Salomona, a którego to państwa następcy nie potrafili utrzymać.
Teraz powracał ten geniusz architektury, ale i polityki, w postaci swojego wnuka, Heroda Agryppy, który przez lata tkwił w Rzymie. Miano mu to za złe, przeklinano go, że zamiast nieść na swoich plecach ciężar dnia i upalenia: zamiast mieszkać w Judei czy nawet w Galilei, pędzi wesołe życie jako patrycjusz rzymski. Teraz nawet najbardziej zawzięci dotąd jego przeciwnicy przyznawali mu rację, podziwiali spryt i przemyślność, że zaprzyjaźnił się z cesarską rodziną, ze samym nawet następcą cesarskim, Gajusem zwanym Caligulą – Bucikiem. Dopiero jakby teraz przypominano sobie, że wcale nie prowadzi hulaszczego życia, ale skromne życie chasyda, że przestrzega wszystkich przepisów i nadawałby się na prawdziwego króla izraelskiego, o jakim marzą potomkowie Jakuba. I to może on jest prawdziwym mesjaszem, na którego wszyscy czekają, który odbuduje państwo izraelskie w granicach króla Salomona. A więc nie Mesjasz Jezus, który głosił nowe odczytanie Pism Świętych, a który został odrzucony przez Sanhedryn i zginął na krzyżu jak najgorszy zbrodniarz, skazany przez prokuratora rzymskiego, a potężny, wspaniały chasyd będzie prawdziwym królem prawdziwego królestwa. Przez kraj powiał świeży, ożywczy wiatr. Wiatr nadziei.
Wszystkie te sprawy były omawiane na zebraniu Sanhedrynu, które zostało zwołane zaraz po nadejściu wiadomości o śmierci Sejana. Było niezwykle burzliwe. Przy okazji padały też ostre słowa przeciwko Herodowi Antypasowi, który uzurpował sobie tytuł króla izraelskiego. Ostre słowa za jego rozrzutny tryb życia, za jego związanie się z Herodiadą, żoną swojego brata, ale najgorsze dotyczyły jego lekceważenia przepisów Prawa.
Na to wszystko zjechał z Tyberiady sam Antypas do Jerozolimy. Nazywało się to, że z powodu zbliżających się świąt Chanuka. Ale – po pierwsze – to było dużo za wcześnie, a po drugie – święto to zawsze dotąd wyraźnie lekceważył, niewątpliwie z powodów politycznych, i nigdy na nie nie przyjeżdżał z Tyberiady. Wszyscy zainteresowani pilnie obserwowali jego zachowanie się – z czym wystąpi, kogo zaprosi, do kogo się uda – co można by odczytać jako cel jego pojawienia się w Jerozolimie. Jedno odnotowano: na razie nic się nie działo, najwyżej to, że nie przyjechała z nim – chyba po raz pierwszy – zawsze nieodłączna Herodiada. Spodziewano się, że po paru dniach dojedzie. Ale na razie nie dojechała.
Tak więc święto Chanuka było obchodzone w tym roku jak nigdy dotąd. Na pozór nic się nie zmieniło. Przez osiem dni składano ofiary. Przed południem i wieczorem szła procesja z wodą od sadzawki Siloe aż po ołtarz ofiarny, by go pokropić, polać świętą wodą. Po zachodzie słońca po domach ludzie świecili święty świecznik menorę. Jedni, zgodnie z nauką Szamaja, zaczynali od ośmiu kaganków, aby kończyć na jednym. Inni, zgodnie z nauką rabina Hillela, zaczynali od jednego kaganka, żeby kończyć na ośmiu.
Ale to było w końcu nieważne. Tegoroczne święta miały inny charakter. Jak nigdy dotąd, miały charakter nie tyle religijny, ile czysto patriotyczny. Coraz na ścianach domów widzieć można było nasmarowaną węglem mapę Ziemi Świętej zjednoczonej, wraz z Judeą, Samarią, Galileą, Bataneą i Pereą. Coraz napotkać można było napisane słowo: „Agryppa I” – mówiące wszystko. Nawet którejś nocy wysmarowano to imię na samym pałacu Antypasa, co doprowadziło do wściekłości króla i do rozstawienia straży wokół budynku.
Niewiele to dało, bo w kolejną noc przemaszerował pod oknami Antypasa pochód młodzieży, wykrzykujący: „Agryppa”. Został rozgoniony przez żołnierzy wysłanych z pałacu, ale fakt pozostał faktem. Tym bardziej, że na drugą noc pochód przyniósł kukłę ze szmat podpisaną „Antypas” i spalił ją przed bramą. Nie było aresztowań, przesłuchiwań, wyroków. Przecież Antypas był gościem na terenie podlegającym władzy Piłata. A ten zdawał się tego incydentu nie zauważać.
Ósmego dnia, na zakończenie świąt Chanuka, czyli 2 Teweth, w procesji, która szła do ołtarza ofiarnego z wodą zaczerpniętą w sadzawce Siloe, po raz pierwszy w swojej karierze wziął udział Herod Antypas. Ale mu się to nie opłaciło. W którymś momencie grupa młodych ludzi zaczęła skandować: „Precz z mordercą Jana Chrzciciela”, „Niech żyje Agryppa”.
Dopiero po zakończeniu świąt Herod zaprosił do siebie Annasza i Kajfasza.
3. Antypas po śmierci Sejana
A Antypas, jak to było w jego zwyczaju, wyprawiał dzień w dzień uczty w swoim pałacu jerozolimskim. Ale już nie takie jak dawnymi czasy. Po prostu ludzie nie przychodzili. Pomimo zaproszeń. Wymawiali się brakiem czasu, obowiązkami, niedyspozycjami. Przychodzili tylko jego urzędnicy, którzy jak co roku zjeżdżali na święta z Tyberiady i innych miast Galilei i Perei. Ale to było mało. Wobec tego Antypas przystosował sal przyjęć do potrzeb i świętował – żeby zachować twarz – w mniejszym gronie. Zamiast Herodiady, która jeszcze nie zjechała ze stolicy, kanclerz był jego codziennym interlokutorem.
Gdy przybyła, wróciła na swoje miejsce. Zaskoczyła go spokojem, ciepłem, serdecznością. Jak również zaskoczyła go elegancją. Zawsze o to dbała, by być dobrze ubraną, uczesaną, ale teraz przewyższyła zwyczajność.
– Czy wystroiłaś się na mój pogrzeb? – Herod pozwolił sobie na gorzki żart.
Ale ta nie odpowiedziała na pytanie, tylko sama spytała:
– Czy nie lepiej, żebyśmy wrócili do Tyberiady?
– Jeszcze chcę się spotkać z najwyższymi kapłanami. Potem wracamy.
– Bo ja naprawdę nie myślałam, że wybrałeś Jerozolimę na miejsce śmierci.
– Zgadłaś. Nie mam zamiaru jeszcze umierać.
– A uważasz, że cezar taki niedoinformowany i nie wie o twoich kontaktach z Sejanem?
– Ostatnio nie kontaktowałem się z nim – Antypas kontrował.
– A magazyny broni nie wystarczą? – Herodiada była szczera aż do bólu.
– Nie ma na niej napisane, w jakim celu została zgromadzona. A zresztą, czy on o tym musi wiedzieć?
– Dziwię się, że to mówisz.
Antypas nie odpowiedział. Dopiero po chwili, jak gdyby celem rozładowania napiętej atmosfery, dodał:
– Czas pokaże, co cezar wie i jakie ma plany. A zresztą…
– Co zresztą?
– A zresztą może umrze. Przecież to już starszy pan. Pod osiemdziesiątkę.
– Czy tak?
– Tak. Jeszcze ma kawałek do osiemdziesiątki.
– Ja ci się przyznam, że nie mam żadnych złudzeń – Herodiada była bezlitosna.
– To znaczy, że Tyberiusz będzie żył wiecznie?
– Gorzej. Że jego następcą będzie Caligula. A wtedy wszystkiego się dowie w odpowiednim czasie, w najdrobniejszych szczegółach, przez twego bratanka Agryppę, który czyha na twoje miejsce.
– Zobaczymy, czy zdąży. Zobaczymy, czy zdąży – powtórzył.
– Kto zdąży, Caligula czy Agryppa?
Ale odpowiedzi nie usłyszała. I nie próbowała powtarzać pytania, bo czuła, że odpowiedzi nie usłyszy. Niemniej, zapamiętała dobrze to zdanie.
Najwyżsi kapłani przyjęli zaproszenie na wieczerzę u Heroda Antypasa, nie wiedząc, o co chodzi. Mając w pamięci to, co przeżyli w czasie procesu Jezusa, mogli się spodziewać najgorszego. Ale zostali mile zaskoczeni. Przy centralnym stole znaleźli się tylko członkowie dworu królewskiego. Sala z niewielką liczbą gości, niemniej pełna gwaru, muzyków, śpiewaków, z zastawionymi obficie stołami, pełnymi wykwintnych potraw, obsługiwana przez sprawną służbę, pozostawała w cieniu. Herod Antypas czekający na nich był zupełnie niepodobny do tamtego z czasu procesu Jezusa. Pozbawiony tamtej napuszonej dobroduszności, nie zalał ich potokami swojego gadulstwa. Przywitał się z Annaszem i Kajfaszem pełen dystansu. Szybko zakończył omawianie jakichś bieżących spraw z poszczególnymi dostojnikami i urzędnikami i zwrócił się surowo do najwyższych kapłanów:
– Wasze świątobliwości, czy wy jeszcze macie coś do powiedzenia w świątyni?
Kajfasz, który zawsze pierwszy podrywał się do głosu, został tym pytaniem tak zaskoczony, że zaniemówił. Uratował sprawę Annasz:
– Skąd taka wątpliwość waszej wysokości?
– Nie domyślasz się?
– Nie, naprawdę nie wiem.
– Zawsze cię uważałem za inteligentnego. Czyżby to wiek? Bo innego powodu nie widzę.
– Mój zięć jest młodszy ode mnie, a wygląda na to, że i on się nie domyśla.
– Z tego wynika, że obaj nie bardzo orientujecie się, co się dzieje w świątyni. Albo też, że staliście się tak tolerancyjni, że zgadzacie się na to, by na jej terenie oficjalnie głoszone były nauki heretyckie.
– Zrozumiałem – teraz dopiero zaskrzeczał Kajfasz – że chodzi ci o uczniów Jezusa, którzy zbierają się na Dziedzińcu Pogan, a ściśle biorąc, w Krużganku Salomona. Nie mylę się?
– Nie, nie mylisz się, choć dość długo czekałem na to, aż się domyślisz. Ale, jak mówią, lepiej później niż wcale.
– Ale Dziedziniec Pogan, jak sama nazwa wskazuje – Kajfasz ciągnął dalej, jakby nie czuł, że w królu narasta gniew – jest dla wszystkich i każdy tam ma prawo mówić, co zechce.
Dotąd tylko dobrnął, bo w tym momencie Antypas zagrzmiał:
– Nie mają prawa! Nikt nie ma prawa! To jest świątynia Boga Najwyższego. I na to wybudował ją mój ojciec, Herod Wielki, aby w niej był wielbiony prawdziwy Bóg. I jeżelibym ja tolerował dłużej to, co się tam dzieje, to nie jestem jego synem, to nie jestem prawdziwym władcą izraelskim.
– Ale oni… – zaczął znowu Kajfasz.
Herod przerwał mu szorstko:
– Właśnie, powiedz, co oni głoszą w tym Krużganku Salomona? No co?
– Powtarzają, jak umieją, to, czego nauczał Jezus.
– Tyś powiedział! Nie ja powiedziałem. Tyś powiedział! To „jak umieją” możesz sobie schować do kieszeni. Oni tego nauczają, czego nauczał Jezus. A On za to został skazany na śmierć. Tak przez Sanhedryn, jak przez Piłata. Możeś już zapomniał – Herod wisiał nad Kajfaszem z rozczapierzonymi rękami, jak jastrząb nad kurczęciem. – No powiedz, za co został skazany na śmierć Jezus? Bo głosił, że poganie są równi Izraelitom. Że Bóg jednych i drugich tak samo kocha. Nie przypominasz sobie?
Antypas nie szedł dalej, tylko uparcie czekał na odpowiedź. Aż Kajfasz wreszcie skinął głową i powiedział:
– Tak.
– Głosił, że każdy człowiek jest kochany przez Boga. Król tak samo jak niewolnik. Bogaty tak samo jak nędzarz. Zdrowy tak samo jak chory. Święty tak samo jak grzesznik. Tak uczył?
Znowu Kajfasz musiał potwierdzić.
– Że ludzie za grzechy nie są karani przez Boga śmiercią, chorobą czy biedą. Że ludzie nie są wynagradzani za sprawiedliwe życie zdrowiem, bogactwem, pozycją w społeczeństwie. Czy tak?
– Tak.
Kajfasz był już chyba zmęczony tym przepytywaniem, bo wykonał ruch głową prawie mechanicznie.
– Że będziemy sądzeni tylko za dobre uczynki, a nie za to, czy składamy Bogu ofiary w świątyni.
Teraz Antypas nie musiał czekać, bo Kajfasz swoim „tak” prawie wszedł mu w słowo.
– Wystarczy?! – wołał Antypas. – Mógłbym mówić dalej. Że dla Niego jest najważniejszy nie święty naród wybrany, tylko człowiek grzeszny, chory, biedny, głodny, nagi. Nie szabat!
Annasz słuchał uważnie tego pokrzykiwania Heroda, a równocześnie kołatało mu w głowie pytanie, jak stara zapomniana melodia: „Skąd on zrobił się taki pobożny? Taki troskliwy o świątynię. On, który w procesie Jezusa nie zechciał palca przyłożyć do Jego wyroku”. Antypas teraz już krzyczał, z rękami wyciągniętymi do góry w geście zgorszenia i oburzenia:
– To Jezus powiedział wyraźnie: „Nie jest człowiek dla szabatu, ale szabat dla człowieka”. Mówił, że cytuje z jakiegoś Ozeasza. Ale i tak sens przekręcił dla własnych potrzeb! I ci Jego uczniowie to samo mówią, to samo robią. A co wy na to?!
Z tym okrzykiem Antypas przerwał. Dopiero po chwili zapytał Kajfasza:
– Powiedz, co ty na to! Potępiasz tę naukę?
– Potępiam – Kajfasz odpowiedział jak echo.
– Słusznie Jezus został skazany na śmierć, żeby Go święta ziemia nie nosiła?
– Słusznie.
Antypas znowu ryknął:
– To dlaczego tolerujesz to wszystko, co teraz powtarzają Jego uczniowie?! Gdzie twoja konsekwencja, jak możesz tak postępować? Ty, najwyższy kapłan Izraela! Dlaczego milczysz? Czy cię szatan opętał? Czyś przystąpił do Jezusa? Czy może tylko zgłupiałeś. Bo przecież oni już nie tylko powtarzają. Oni dodali jeszcze jedno głupstwo. Oni twierdzą, że On zmartwychwstał, że w niebo wstąpił.
Kajfasz niespodziewanie odwrzasnął:
– O to wszystko spytaj mojego teścia, Annasza! Bo to jest jego gra. Jego sposób załatwienia wyznawców Chrystusa.
– Wobec tego mów, Annaszu. Dlaczego milczysz tak długo?
Annasz, choć początkowo przyduszony tą burzą wrzasku, teraz już opanowany, zwrócił się do Antypasa:
– A co byś ty, królu, radził? – spokojnie odpowiedział. – Jak powinniśmy postępować wobec nich?
Kontra była trafna. Antypas poczuł się zaskoczony. Ale nie dał się wybić z uderzenia.
– Ja nie jestem od porad. O poradę spytaj mojego kanclerza. On to umie. Ja widzę tylko zło i ostrzegam.
– Bo jeżeli chcesz, to ich uwięzimy. I przyprowadzimy ci ich pod sąd – Annasz przejął inicjatywę.
– Ja w Jerozolimie nie mam nic do gadania. Tu rządzi Piłat – Antypas się zaczął wykręcać. – Jak chcecie, to przyprowadźcie mi ich do Tyberiady w Galilei albo do Macherontu w Perei.
– No, ale Piłat może ci zlecić władzę wydawania wyroków śmierci, tak jak to się stało w procesie Jezusa, z czego ty wtedy nie skorzystałeś. Wobec czego, żeby nie było niespodzianek, już się teraz pytam: Skażesz ich na śmierć? – Annasz przyciskał Antypasa do muru.
– Gdy przyniesiecie dostateczne dowody winy, to oczywiście – Antypas nadrabiał teraz siłą głosu.
– A czy ty wiesz, ile będziesz miał do krzyżowania? – Annasz nie ustępował. – Możemy pobieżnie zacząć liczyć. Dwunastu apostołów, siedemdziesięciu dwóch uczniów i parę tysięcy takich, którzy zostali przez nich ochrzczeni.
Herod niespodziewanie skapitulował:
– Co radzisz?
– Moja metoda, o której zięć wspomniał, polega na tym: Udawać, żeśmy o nich zapomnieli. Niech im się zdaje, że przestaliśmy się nimi interesować. Po jakimś czasie zostaną wchłonięci przez prawowitych Żydów.
– Ale my nie mamy czasu na taką zabawę czy taktykę, jak wolisz – dopiero teraz Antypas się zdradził, o co mu chodzi. – Przychodzi Agryppa. Zrozumiałeś? Mam ci jeszcze coś wyjaśnić? Chcesz, to proszę. Widzisz, co się dzieje w Rzymie? Sejan zabity, do głosu dochodzi Caligula. A jego przyjacielem jest mój siostrzeniec i mój wróg, Agryppa. Mamy wszystkie powody, aby przypuszczać, że po najdłuższym życiu Tyberiusza cezarem zostanie Caligula. I wtedy Agryppa otrzyma od niego Judeę i Samarię. I wtedy nam wszystko zwali na łeb. Bo przecież to chasyd. A więc szaleniec, wariat, fanatyk. Już nie wchodzę w tej chwili w to, czy on wierzy, czy nie wierzy. Ale całą winę za uczniów Jezusa zwali przed narodem żydowskim na nas.
– Wobec tego co radzisz? – teraz Annasz spytał tym samym pytaniem.
– Stara szkoła głosi: Trzeba się przyczaić. Cierpliwie czekać na okazję. Wcześniej czy później wyłożą się. I wtedy uderzyć. Na razie to, co miałem do powiedzenia, powiedziałem. Czekam na wasze postępowanie. Myślę, że się rozumiemy.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy – odpowiedział Kajfasz, który miał swoje zdanie na temat metody Annasza.
– Byle nie doprowadzić do zamieszek – Antypas ostrzegł. – Tego nie chcemy. Trzeba załatwić wszystko możliwie po cichu.
Zdawało się, że wizyta dobiegła końca, że przedmiot rozmów został dostatecznie omówiony. Przyjęcie się skończyło. Wstali od stołów. Już Annasz i Kajfasz zaczęli się żegnać, gdy Antypas zwrócił się do nich:
– Ja jeszcze miałbym jedną sprawę do omówienia z wami, ale już tylko w cztery oczy. Pożegnamy moich ludzi i zostaniemy przy stole sami. Służba sprzątnie nakrycie, przyniesie jakieś wino, ser, owoce.
I tak się stało. Przygotowanie stołu trwało króciutko. Zasiedli znowu, Annasz z Kajfaszem – już tylko w towarzystwie Antypasa – zaskoczeni, zdziwieni. Zupełnie nieoczekiwanie Antypas zmienił temat, ale i ton rozmowy. W sposób konfidencjonalny zaczął się im zwierzać:
– Wy mówicie o mnie: „żarłok i opój, nic tylko czas spędza na ucztach i przyjęciach”. Czy naprawdę uważacie mnie za idiotę? Czy nie pomyśleliście nigdy, nie przyszło wam do głowy przypuszczenie, że to gra, że mnie zależy na tym, by tak o mnie Rzymianie myśleli, że to moja polityka, że chcę uspokoić cezara.
Już minął pierwszy szok, jakim zareagowali na te wyznania czynione przez Antypasa. „Tylko po co on nam teraz to mówi – myślał Annasz intensywnie. – Tyle lat traktował nas z pogardą i z nienawiścią. O co mu chodzi? Co on knuje? Co on chce od nas uzyskać?” Słuchał go pilnie, starając się złapać ten ton, to jedno słowo, które go zdradzi, odsłoni. Aż nareszcie doczekał się. Usłyszał. Nawet nie ton, nawet nie słowo, ale cały wywód.
– Ludzie zaczynają mówić: Agryppa to mesjasz, to prawdziwy mesjasz. A do tego to chasyd. To ja ci powiem, jaki on chasyd. On taki chasyd, jak ja faraon egipski, taka sama błazenada jego, jak i moja. Nie chciałbym, żebyście mieli się o tym osobiście przekonać, jaki on jest naprawdę. On naprawdę jest poganin. Ciałem i duszą oddany Rzymowi. Dawniej mówiliście: On sobie siedzi w Rzymie, bawi się z patrycjuszami rzymskimi i nic go nie obchodzi, jak my się tu męczymy. I wy wtedy dobrze mówiliście. Teraz wy mówicie: Jak to dobrze, że on został w Rzymie, zaprzyjaźnił się z rodziną cesarską, z Caligulą, który dojdzie po Tyberiuszu do władzy, to może odbuduje królestwo Izraela, tak jak tego oczekuje cały naród. I źle mówicie. Bo ja wam powiem: Może nawet tak się stanie, jak tego wyczekujecie, tylko to nie będzie to, za czym tęsknicie: nie wolny Izrael, ale kolonia rzymska. Ani się nie spostrzeżecie, jak będziecie systematycznie wynaradawiani. Przyjdą rzymscy urzędnicy, kupcy, rzemieślnicy.
Annasz i Kajfasz nie odpowiadali. Chociaż on liczył na jakąś ich reakcję. Wobec tego nie było wyjścia, tylko trzeba było temat pociągnąć dalej:
– Herod Wielki, mój ojciec, był przez niektórych z was, kapłanów, uważany za zdrajcę narodu żydowskiego. Jak historia pokazała, to było oszczerstwo. Bo naprawdę, był wiernym synem naszego narodu.
Zauważył, że Annasz popatrzył wymownie na Kajfasza. Ale nie zareagował. I mówił dalej:
– Tylko Agryppa to nie Herod Wielki, mój ojciec. Choć się wciąż do niego przyznaje i wciąż podkreśla, że jest jego wnukiem. A naprawdę to on jest zdrajcą.
„Po co on nam to wszystko mówi” – ta myśl narastała w Annaszu. „Chyba czeka na zajęcie stanowiska przez nas w tej sprawie”. Ale był zbyt doświadczonym graczem, by dać się wciągnąć na tę płytką mieliznę. Ponieważ jednak Antypas przerwał, czekając na jego odpowiedź, zaczął ostrożnie, uważając, żeby nie powiedzieć ani jednego słowa za dużo:
– Nam trudno wyrokować o człowieku, którego dobrze nie znamy.
– Ale ja go znam i wiem, co mówię – Antypas mu przerwał. – I nie mogę dopuścić, żeby tu przyszedł. Bo wtedy będzie za późno na wszystko. Ale nawet nie to jest najważniejsze… – Antypas zawiesił głos.
– A co jest najważniejsze?
– Powtarzam: to chasyd. A przynajmniej on gra takiego. Jeżeli tak, to będzie popierał faryzeuszów, a zagrozi wam, kapłanom. Mało z tego. Przyjdzie to najgorsze, co się tylko może stać… – znowu zawiesił głos.
– A co przyjdzie? – Kajfasz nie wytrzymał.
– Agryppa stara się o Judeę i Samarię, ale wtedy jest niebezpieczeństwo, że postawią mu warunek… – Antypas ponownie urwał.
– Jaki? – Kajfasz wyszarpnął z siebie pytanie.
– Wstawić do świątyni posąg ubóstwionego cezara.
– Ooo! – wyrwało się z gardeł obu najwyższych kapłanów.
– A wtedy nie wiem, co zrobi Agryppa. Ale istnieje możliwość, że on na to się zgodzi.
– To dojdzie do powstania! – wykrzyknął Kajfasz.
– Ja to wiem i uważam, że temu wszystkiemu trzeba zapobiec.
– Co chcesz zrobić? – Annasz spróbował postawić kolejny maleńki kroczek.
– Ja już zrobiłem – Antypas powiedział, uśmiechając się tajemniczo. – Tylko to dużo kosztuje. Dlatego chciałem, żebyście w kosztach uczestniczyli.
„No i wyszło szydło z worka” – Annasz prawie że powiedział to na głos.
– A możesz powiedzieć, coś ty konkretnie zrobił? – Kajfasz nie wytrzymał dłużej swojego milczenia.
– Mogę powiedzieć tylko tyle, że potrafiłem wkręcić swojego człowieka na jego dwór. Wystarczy?
– Wystarczy – Kajfasz odpowiedział. – Tylko powiedz, ile mamy zapłacić.
– Nie za dużo jak na wasze możliwości, ale dużo jak na moje.
– Tylko nie damy ani grosza w ciemno.
– I bardzo słusznie. Dopiero gdy dotrą do was wiadomości o tym, co się stało w Rzymie z Agryppą, wtedy zgłoszę się po pieniądze.
4. Apostołowie po śmierci Sejana
O tym, co się stało w Rzymie, opowiadali sobie podczas kolejnych spotkań po Łamaniu Chleba zebrani wokół apostołów bracia. Prawie każdy przynosił jakieś spostrzeżenia, informacje, uwagi czy plotki. Choć to wszystko traktowali, jakby się działo poza nimi. Przynajmniej nie był to nurt najwyższych zainteresowań. Najważniejszym była radość, że dostąpili daru zobaczenia prawdy, i troska, by podzielić się nią z drugimi.
Wszystko byłoby nadal swojsko i rodzinnie, aż się pojawił Szczepan. Bo jakiś czas go nie było. Chodził gdzieś jak ten kot, mający swoje niezależne ścieżki. Przyszedł i zaszalał, stawiając wszystkich na równe nogi.
– Bo wy sobie tu siedzicie, jak u Pana Boga za piecem, a świat się pali.
– Komu się pali, temu się pali – Tomasz odpowiedział filozoficznie, najwyraźniej dotknięty, że to już nie on jest tym, który sieje sensacje. – Na szczęście u nas się nie pali. I bardzo dobrze. – Jednak nie potrafił powstrzymać swojej ciekawości i dołączył pytanie: – A co się niby ma palić?
– Zorza poranna! – wykrzyknął Szczepan. – Gwiazda nadziei! Odszedł Sejan, który tak nasz naród żydowski prześladował. Przychodzi do władzy Caligula, który nam sprzyja. I wreszcie teraz wypłyniemy na szerokie wody. Boże, jaka szkoda, że Jezus nie doczekał tych czasów. Ale On to czuł, On to przeczuwał, że przyjdą takie czasy, gdy nakazywał: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”. Teraz właśnie nastał ten czas. Teraz jest nasza wielka szansa.
– Życzę tobie i nam, żebyś się nie mylił – Tomasz nie podzielał entuzjazmu.
– A gdzież miałaby być moja pomyłka?
– W osobie Agryppy. Mówisz tak, jakbyś tego nie widział.
– Wiem, wiem, ale liczę na jego inteligencję. On grał już niejedną rolę. Ale jestem przekonany, że gdy zostanie królem, zrezygnuje z tej komedii chasyda i upodobni się do swego dziadka, Heroda Wielkiego, aby zyskać w pełni zaufanie Rzymian.
– Gdy już jesteśmy przy Agryppie – zaczął powoli Andrzej – coraz więcej ludzi widzi w nim obiecanego mesjasza. Tymczasem nasi ludzie, jak wiecie, ściągają do Jerozolimy, bo mówią, że chcą tutaj powitać zmartwychwstałego Jezusa, który przyjdzie z nieba, aby odbudować królestwo mesjańskie. I rośnie problem. Niejeden. Po pierwsze, nasza ziemia za mała, żeby się pomieściło dwóch mesjaszów – Andrzej uśmiechnął się do siebie i do ludzi. – Dojdzie więc do rozdziału. A po drugie, że coraz więcej ściąga ludzi do Jerozolimy.
– To wiemy. I ja osobiście – przerwał mu Maciej – próbuję ludziom tłumaczyć, po tej linii, jak to rozumie Szczepan. Ale oni wiedzą swoje.
– Mów, o co ci chodzi – Kleofas zwrócił się do Andrzeja.
– Rośnie liczba ludzi, którzy są bez środków do życia. Bo liczyli, jak mówią, na to, że Jezus lada moment przyjdzie. Najbiedniejsze są, oczywiście, kobiety z dziećmi. Wdowy, mówiąc krótko. Oczywiście, jak wiecie, dwoją się i troją Magdalena, Marta i oczywiście Maryja, Matka Jezusa, z pomocą innych kobiet. Ale to już przerasta ich możliwości. Sami widzicie, jak wygląda dzisiaj Betania. To jedno wielkie przytulisko. Nie ma wolnego kąta. Nawet i dla nas. Wszystkie zebrania robimy teraz w ogrodzie. Zresztą, żeby tylko tu było tak ciasno. Nasi ludzie są wszędzie, po całej Jerozolimie. I wciąż ich przybywa. Nie chcą wracać. Wszyscy powtarzają to jedno: Marana tha – Przyjdź, Panie Jezu.
– Ale przecież macie chyba dość pieniędzy na takie cele. Przychodzą ludzie i oddają wam, czasem nawet duże sumy.
– To wciąż ta sama sprawa – tłumaczył Andrzej: – Sprzedają majątki, bo myślą, że Jezus już we drzwiach.
– Dobrze – przerwał mu niecierpliwie Kleofas. – Ale pieniędzy jest dość.
– A więc nie dość. I musimy dobrze liczyć, żeby wszystkim potrzebującym starczyło.
– No to skoro jesteśmy w tym temacie, chcę powiedzieć, że ja mam taki problem – zaczął Kleofas – o który mnie ludzie molestują i który wcześniej czy później musi być załatwiony. Chodzi o wspieranie wdów. Skarżą się nasze siostry hellenistki, że są krzywdzone. Że otrzymują mniej, a więcej otrzymują siostry Izraelitki.
– Na ile się orientuję – Andrzej zaoponował – pieniądze rozdzielane są równo. Ale i sprawiedliwie. To znaczy, gdy się zdarzy w którejś rodzinie choroba albo ktoś umrze, albo wyskoczy sprawa mieszkania i tak dalej, wtedy trzeba wspierać dodatkowo takie rodziny.
– Mario – zwrócił się Andrzej nieoczekiwanie do Matki Jezusa – Ty tkwisz w tej robocie po same uszy. Powiedz, jak jest naprawdę z tą sprawą.
– Nie ja jedna. Jest nas wiele, zwłaszcza Marta i Magdalena. A jak już się do mnie zwracasz, to ci powiem, że sprawa, moim zdaniem, jest bardziej złożona niż się to na pozór wydaje. Nasze palestyńskie kobiety są mniej wymagające, obchodzą się byle czym. Poza tym, są na swojej ziemi i radzić sobie potrafią. Hellenistki przeciwnie, one są bardziej wymagające. Poza tym, tutaj wyobcowane. A więc to sprawa nie tyle pieniędzy, ale serca, czasu, który im trzeba poświęcić. A do takiej pracy potrzeba więcej ludzi.
W miarę jak Maria tę sprawę rozwijała, Piotr najwyraźniej niepokoił się, czy był z czegoś niezadowolony. Wreszcie Andrzej, który to obserwował, przerwał swój wywód, mówiąc:
– Mów, bo widzę, że coś jest nie tak.
Ten potwierdził:
– Mnie od dawna ciąży ta sprawa. I dobrze, że Kleofas ją podniósł. Zwłaszcza gdy tak dochodzą do nas wiadomości o tym, co się dzieje w świecie, widzę, że najwyższy czas, aby ją rozwiązać. Bo tak praktycznie rzecz biorąc, my, apostołowie, już nie mamy na to czasu. Owszem, to była nasza inicjatywa. Należało zająć się kobietami i ich rodzinami, które cierpiały biedę a nawet nędzę. Ale my – apostołowie mamy odpowiedzialność przede wszystkim za słowo i nie możemy zajmować się tylko rozdzielaniem i zbieraniem pieniędzy.
– I bardzo dobrze – oświadczył Andrzej. – Ja nawet wiem, komu by tę sprawę należało powierzyć.
– O kim myślisz? – pytał Piotr.
– Oczywiście Szczepanowi – włączył się Kleofas. – Roznosi go energia, będzie ją mógł spożytkować na dobre cele. Niech sobie dobierze paru kolegów, najlepiej hellenistów, bo przecież hellenistki narzekały, to niech helleniści im pomogą.
– Nooo, ja bym się tak nie rozpędzał – Tomaszowi to wyraźnie się nie podobało. – Pieniądze to są zawsze pieniądze. Ja bym tu był ostrożny. Jeżeli helleniści, to i Żydzi. Na wszelki wypadek.
– Zostaw, wstydziłbyś się – Janek go upomniał.
– Do kogo jak do kogo, ale do Szczepana można mieć pełne zaufanie – potwierdził Maciej.
– Czy ja nie mam zaufania? Ale zawsze: strzeżonego Pan Bóg strzeże.
– To temat nie na dzisiaj – upomniał się Andrzej – ale na dłuższe gadanie. Już późno. Chodźmy spać. Każdą ważną sprawę trzeba przespać. Już wiemy, o co chodzi i nad czym trzeba się zastanowić.
– Tylko na następny raz, gdy będziemy rozmawiali na tematy ubogich, poprośmy do nas Józefa z Arymatei – wtrącił niespodziewanie Piotr.
– Chcesz od niego wyciągnąć trochę pieniędzy? – zażartował Kleofas.
– Co ty takie rzeczy. Przecież wiesz, że on daje pełnymi garściami, a jego posiadłość przy Golgocie wygląda gorzej niż nasza Betania: istne obozowisko pielgrzymów z całego świata. Brakło miejsca w domu, to nastawiał w ogrodzie namiotów jeden koło drugiego.
– Wiem, wiem, byłem tam nieraz. Ale powiedz, na co ci Józef? – Kleofas chciał, jak zwykle, wiedzieć dokładnie.
– Mądra głowa zawsze się przyda, gdy są kłopoty.
No i tak to się stało. Tylko, gdy już wstawali od ogniska, odezwał się Kleofas:
– Szczepan, tylko radziłbym tobie tak nie podskakiwać.
– Bo co? – ten się zaciekawił.
– Bo wybierają się chłopcy ręcznie z tobą porozmawiać.
– E tam, ręcznie to nie ze mną. Ja już z tego wyrosłem, odkąd uwierzyłem w Jezusa. Jak ich spotkasz, to im powiedz, że możemy chętnie porozmawiać, ale na głowę. Jesteśmy kulturalnymi ludźmi. Wystarczy chyba wymienić swoje poglądy. Miejsce i czas do ustalenia. Jestem do dyspozycji. A nie wiesz przypadkiem dokładniej, którzy to tacy gorliwi do rozmowy?
– To ci z paczki Szawła z Tarsu. Ze synagogi Libertynów.
– Toś mnie zaskoczył. Myślałem, że jakiś młody narybek saduceuszów, aż tu słyszę, że się nie podobam libertynom.
– Nie tylko – uzupełnił Kleofas. – I Cyrenejczykom, i Aleksandryjczykom. Tam przychodzą również ludzie z Cylicji i Azji. Zaglądam do nich czasem, to się orientuję.
– Tak, zgadza się. Ja tam niektórych znam. To wpadnę tam kiedy przy okazji.
– Stary, ja wiem, żeś jest chojrak, ale ci tego nie radzę. Nawet nie próbuj.
– A dlaczegóż to?
– Bo stamtąd nie wyjdziesz, tylko cię wyniosą nogami do przodu.
– Myślisz, że jest aż tak źle?
– Myślę, że jest gorzej.
5. Agryppa po śmierci Sejana
Agryppa spodziewał się Caliguli na drugi dzień po zamachu na Sejana. Ale czekał na próżno. Nie tylko dzień, ale wiele dni następnych. Ten jakby o nim zapomniał. Płynęły tygodnie i nic się nie działo. Owszem, działo się bardzo dużo, nawet niewyobrażalnie dużo. Leciały głowy spiskowców albo ci – nie czekając na sąd – podcinali sobie żyły, zażywali truciznę. Kto mógł, wyjeżdżał, czyli znikał. Ale to nie ustrzegło takich przed konfiskatą majątku i wyrokiem zaocznym śmierci. Oprócz tych znikali i ci, których sądy skazywały na banicję. Najczęściej do Galii. Nawet pojawił się dowcip pod tytułem: Gdzie można znaleźć eleganckie towarzystwo.
Ale to wszystko Agryppa obserwował prawie obojętnie. Jego interesowało tylko to jedno: kiedy Caligula pojawi się u niego. Był szarpany rozmaitymi pomysłami. Żeby iść do niego na Palatyn z wizytą. Ale po co? Co mu powie? Przychodziło mu do głowy i to, że może Caligula obraził się na niego, że może ktoś doniósł coś – jakąś plotkę, posądzenie, oczernienie.
Wreszcie Caligula przyszedł. Jak gdyby nigdy nic. Jakby nie czuł tego, że Agryppa patrzy na niego prawie niedowierzająco.
A on, siedząc na tarasie, opowiadał mu to, co się działo w świątyni Apollona. Opowiadał chaotycznie, bezładnie, to wykrzykując, to ściszając głos. Gdy skończył, Agryppa postawił pytanie:
– I co dalej?
– Co się głupio pytasz, co dalej. Sam wiesz, co dalej. Co będzie i co już się zaczęło. Nastąpił kolejny akt, który można nazwać: zemsta. Gdy się przyjaźnisz z jakimiś wspólnikami Sejana, to powiedz im ode mnie: Radziłbym wszystkim spiskowcom truciznę albo otwarcie sobie żył, po co im umierać w cierpieniach i mękach.
Agryppa poczuł się zagrożony i zareagował ostro:
– Dlaczego mi takie rzeczy mówisz? Przecież wiesz, że Sejan mnie nienawidził, nie miałem więc również żadnych kontaktów z jego wspólnikami.
Ale Caligula jakby tego nie usłyszał. Zapytał:
– A kto cię interesuje? Czy masz kogoś konkretnego na myśli, że tak pytasz, co dalej?
– Tak. Poncjusza Piłata. To człowiek Sejana. I dzięki niemu otrzymał stanowisko namiestnika Judei i Samarii.
– Chyba tak – Caligula zlekceważył sprawę. – Ale to już kilka dobrych lat minęło, gdy opuścił Rzym. A poza tym to płotka. Sejan nie wciągnął go w żadną większą aferę. Jakbyśmy się chcieli wszystkimi takimi przejmować… Szkoda czasu na to. Nie ma powodu, aby miał być zdjęty czy nawet stracony. Chyba że tobie na nim zależy. W takim razie polecę legatowi Syrii, żeby bardziej patrzył na palce Piłatowi i gdy ten przekroczy swoje uprawnienia, zdjął go z urzędu czy nawet wytoczył proces. No widzisz, bo chciałbym, abyś był władcą całej Palestyny. Przynajmniej w granicach z czasów twojego dziadka, Heroda Wielkiego.
– A Herod Antypas? Przecież on sprawuje władzę nad Galileą i Pereą.
– Nie cierpię tego drania. A i cezar od dawna stracił do niego zaufanie. Niestety, na razie nie ma przeciwko niemu dostatecznych zarzutów. To już twoja głowa i moja pomoc, żebyś otrzymał wszystko. Znając cię, wiem, że na pewno mu nie podarujesz.
– Może na mnie patrzysz jak na fanatyka. Trudno. Taki jestem. Wierzę, że Bóg ojców naszych dał nam tę ziemię i przyrzekł na górze Synaj nami się opiekować, jeżeli będziemy wierni Jego Przymierzu. Przez grzechy nasze utraciliśmy władzę nad tym krajem. Ale chyba przychodzi czas zmiłowania Bożego i staniemy się znowu jej gospodarzami. Właśnie Bóg dał nam ciebie, żeby ziściły się nasze marzenia.
– Co cię tak wzięło? Co mi takie pobożne dyrdymały opowiadasz? Skąd u ciebie dziś taki pobożny ton? – Caligula się zaśmiał i wracał na ziemię. – Jak będzie, to zobaczymy. To jest marzenie przyszłości. Po pierwsze, nie wiadomo, czy ja będę cezarem po najdłuższym życiu Tyberiusza. Ale pomarzyć można. Niektórzy nawet mówią, że gdy się o czymś intensywnie marzy, to marzenia się spełniają.
– Gdy się intensywnie o coś modli – poprawił go Agryppa.
– To może wychodzi na jedno. Ale na mnie już czas. Zasiedziałem się u ciebie.
– Konie czekają – odpowiedział Agryppa. – Jeżeli pozwolisz, będę ci towarzyszył. Każda chwila spędzona z tobą to dar.
Jeszcze gdy wsiadali do pojazdu, powiedział do Caliguli, jakby chciał zakończyć tamtą rozmowę:
– Oby już nadszedł dzień, w którym ten starzec zejdzie do grobu, ustanawiając ciebie władcą świata. Wnuk jego nie będzie nam stał na przeszkodzie, gdyż go zgładzisz. Cały zaś świat cieszyć się będzie szczęściem, a ja osobliwie.
Nie wiedział wtedy, że powiedział o jedno zdanie za dużo.
– Takich rzeczy nie wolno mówić – upomniał go Caligula, nie wiedząc, że to zdanie miało go uratować.
– Przecież jesteśmy między swoimi.
– Chcesz powiedzieć, że woźnica to twój zaufany? I że jest najwierniejszym sługą pod słońcem?
– Dokładnie tak. Ręczę za niego swoją głową.
– Ja bym za nikogo nie ręczył. A na pewno nigdy swoją głową.