7. Klub ważny jak dom
A co po szkole? Gdy domu nie ma. A gdy szkoła nie jest taka, jak być powinna? A gdy dziecko nie trafiło na żadnego nauczyciela i patrzy na nich wszystkich jak na obcych ludzi? Co nam zostaje w odwodzie jeszcze?
To wszystko z nudów, wysoki sądzie,
To wszystko z nudów.
Gdy sąd nad pustą szklanką usiądzie,
Wysoki sądzie, nie ma cudów.
Co pozostaje takiemu chłopcu, w którym nikt nie rozbudził żadnego zainteresowania, bo ojciec czy matka – jeżeli w ogóle byli – zwracali się do niego z jedynym pytaniem: „Byłeś pytany? Znowu dostałeś jedynkę?”. I na tym się kończyło.
Wobec tego co pozostaje? Zagarnąć jakiś „szmal”, upić się i narozrabiać. Komuś dać w mordę, pobić się, napaść. No i „trawka”, a potem „twarde” narkotyki.
Jaki jest ratunek dla młodzieży? Niestety, ratunek kompletnie zaniedbany. Jako przykład można dać krakowski klub „U Siemachy”. Albo parafię Świętej Jadwigi Królowej, też w Krakowie. „U Siemachy” życie tętni. Ciasno, trudno się wepchać do środka. Właściwie nie wiadomo, dlaczego młodzi ludzie tak się tam garną. Ani luksusów, ani wygody – ale jest duch wspólnoty. Inaczej – choć podobnie – jest zorganizowane życie w parafii Świętej Jadwigi, która niestety jest wyjątkiem od reguły. Popołudniami i wieczorami nasze parafie są ciemne. Nic się nie dzieje. Są jak wymarłe. A każda parafia powinna tętnić życiem. Przed wojną były KSMM, KSMŻ. Teraz niby są te organizacje, ale w szczątkowej formie, nieporównywalne w żadnym wymiarze z tym, co było wtedy. Wtedy w każdej parafii – miejskiej i wiejskiej – była tak zwana „salka”. I tam się wszystko działo: chór, orkiestra, teatr i kursy, kursy, kursy – szycia, gotowania, gospodarstwa domowego, mechanizacji rolnictwa, koronkarstwa, przygotowanie do małżeństwa. Kuria była ośrodkiem dowodzenia. Wyjeżdżali w teren instruktorzy-fachowcy, specjaliści, rozsyłano broszury, które pomagały organizować spotkania.
Najpierw Hitler, potem rząd komunistyczny zlikwidowali, zrównali z ziemią wszystkie organizacje katolickie. Przestały istnieć. Teraz już wolno. Nawet zachęcają. Ale myśmy odwykli. Myśmy już niezwyczajni. Już teraz nikt tego nie umie. A nawet tu nie o umienie chodzi, ale chodzi o ducha społecznikowskiego. Już nie ma poczucia potrzeby istnienia takiego życia parafialnego.
Młodzi księża nie wiedzą, że mogło być inaczej. Nie wiedzą, o co chodzi. Za długa przerwa – od 1939 roku do 1989 – 50 lat. Dlatego też panuje na parafii martwota, głuchota, pustka.
Potrzeba ludzi. Potrzeba talentów. O tym trzeba mówić w wyższych szkołach pedagogicznych i w seminariach duchownych. Potrzeba takiego geniusza, jakim był ks. Franciszek Blachnicki, który wymyślił oazy. To nie chodzi o to, żeby powtarzać model KSMM-u czy oazy, czy skautingu. Teraz na pewno trzeba to i9naczej robić. Potrzeba innej formuły, innego klucza. Niemniej, na pewno potrzeba społeczników, talentów. I gdy taki się pojawi – czy to w sutannie, czy nie w sutannie – powinno się w niego inwestować, dawać mu szansę. Gdy się zobaczy takiego księdza, który wsadzi plecak na grzbiet i powie: „Idziemy” – choćby ze swoją młodzieżą szkolną, i choćby to była mała grupa, 15 osób, i gdy znajdzie takich, którzy za nim pójdą, to właśnie o takiego chodzi. To musi być człowiek natchniony, przezroczysty, promieniejący. Musi być kochany, musi być uwielbiany. Pójdą w góry, na jeziora – w Polskę. Na rowerach, na kajakach, na motorach, do Sandomierza, do Warszawy i do Gdańska, na Targi Poznańskie. Do teatru, kina, do filharmonii. Trzeba takiego, który będzie umiał grać w ping-ponga, w „nogę”, jeździć na nartach. Dzisiaj parafia wiejska bez boiska sportowego – to ja sobie tego nie wyobrażam. A są takie. „Komu z księży chce się dzisiaj uganiać za piłką z chłopakami?” – ktoś powie. A są tacy księża i powinno ich być jak najwięcej.
A na koniec, jeszcze potrzeba nawiązania bardziej ścisłego kontaktu pomiędzy szkołą a kościołem. Nie chodzi mi tu o kontakty oficjalne, choćby z okazji początku czy końca roku szkolnego – choć takie też są potrzebne – ale chodzi zwłaszcza o kontakty na co dzień. Jeszcze tu i ówdzie księża boczą się na szkołę, a szkoła boczy się na księży. Jeszcze wciąż bywa w szkołach, że ksiądz albo siostra zakonna są obcym elementem w gronie nauczycielskim. A teraz potrzeba, żebyśmy się zbliżyli jeszcze bardziej do siebie i dzielili się uwagami, jakie tematy powinno się poruszać na katechizacji, jakie tematy powinno się poruszać na godzinach wychowawczych. Abyśmy powiedzieli sobie: „Mamy wspólny cel: wychowanie naszych dzieci i naszej młodzieży. Czy ksiądz, czy nauczyciel, idziemy razem i musimy nawzajem się wspierać i sobie pomagać. Chodzi o ratunek dla Polski”. Bo jeżeli nie uchwycimy młodzieży, nie przylgniemy do niej, a ona do nas, to zginiemy.