TWOJA MIŁOŚĆ
Czekać, oczekiwać.
TWOJA MIŁOŚĆ
Czekać, oczekiwać. Na kogoś, na coś. Na kogoś. Że przyjdzie. Ten ukochany, jedyny, najpiękniejszy, najmądrzejszy. Przy którym warto żyć, przy którym nie strach umierać, przy którym nie czuje się trudu życia, przy którym nieważna jest śmierć. Przez kogo życie jest życiem, z kim można umierać. Czekać aż przyjdzie, uśmiechnie się i będzie opowiadał, co jest jeszcze do zrobienia, snuł plany. Kogo można słuchać bez końca. Z kim chce się pracować do ostatniego tchu. I gdy przystąpi do pracy, do działania, a z dobroci swojej i z przyjaźni dla ciebie wciągnie cię w swoją robotę, to wtedy nie są ważne odległości, bariery paragrafów, telefonów, telegramów, listów, rozmów, załatwień, niepowodzeń. Nie jest ważne czy to noc, czy dzień, czy już po obiedzie, czy przed, czy go wcale nie było. Nadsłuchiwać dzwonka u drzwi, kroków na schodach, podjechania samochodu przed dom. Czekać na telefon, na list, na telegram, na jakikolwiek znak życia. Powiedzieć wreszcie sobie, że nie doceniałeś tamtych dni szczęścia, jakby musiały trwać zawsze. Jakby tej przyjaźni nikt i nic nie mogło zniszczyć, nawet ty sam. Czekać, nie rezygnować mimo milczenia, przedłużającej się ciszy. Zapomniał, obraził się, zraził się? Czym? Co mogło go oddalić. W czym była moja wina. Czekać jeszcze? Mimo zmęczenia, zniechęcenia. Znalazł sobie kogoś lepszego, godniejszego, milszego, mądrzejszego. A więc machnąć ręką, zrezygnować? A czy się to tak da. Tyle było wspaniałych dni, tygodni i miesięcy, nawet już lat. Czyż to może stać się nieważne. Czy można to podeptać albo chociażby zapomnieć. Czy tak można nagle zamilknąć, gdy się tyle powiedziało. Czy tak można nagle przestać rozmawiać, gdy się tyle setek godzin przerozmawiało. Czy tak godzi się przestać nagle przychodzić, gdy się tyle razy tu przychodziło. Gdy się razem tyle tysięcy kroków przeszło. Czy wolno przestać pisać po tylu listach szalonych, gorących, które jeszcze nie wystygły. Czy to wszystko było nieprawdą, cudownym snem. Czy to tamto jest jeszcze rzeczywistością, a to co jest teraz, to koszmarny sen, z którego chcesz się jak najprędzej obudzić, bo już nie wytrzymujesz. Bo jesteś na skraju szaleństwa, rozpaczy, samobójstwa.
Czekać. Jak długo można tak czekać. Wstawać rano, myć się, ubierać, iść do pracy, spotykać się z ludźmi. Żyć nadal. Po co. Czy można dalej żyć w takim czekaniu, które prowadzi do obłędu. Przypominać sobie po raz nieskończony ostatnie rozmowy. Analizować ostatnie sytuacje. Zadawać sobie pytanie, gdzie był błąd. Co zaważyło, co było powodem. Domyślać się, co mogło zranić, dotknąć, zaboleć, skrzywdzić. Na czym polegała twoja wina. Dopiero teraz widzieć jasno, że można było uniknąć starć, nieporozumień, powiedzenia tego jednego słowa za dużo. Teraz sobie wyrzucasz, jaki byłeś małostkowy, głupio ambitny, nieustępliwy, jak chciałeś postawić na swoim, jak uważałeś, że musisz go nauczyć rozumu, wychować, „niech sobie nie myśli, że zawsze ma rację”. Sam nie wiesz, czy nie należałoby teraz wyjaśnić, coś miał wtedy na myśli. Na czym polega nieporozumienie. A może nawet przy okazji przeprosić. Przeprosić choćby za milczenie.
Czekać. Odważyć się na telefon, chociaż to przecież on pierwszy powinien zadzwonić. Podnieść słuchawkę i powiedzieć po prostu: „Hej! Co u ciebie słychać? Czemu tak długo się nie odzywasz?”
Tylko powiedzieć to tak naturalnie, zwyczajnie, żeby głos nie zadrżał, żeby gardło nie było ściśnięte w suchą rurę, żeby nie odczuł łez w oczach. Odważyć się na list. Chociaż to przecież on powinien napisać. A więc na kartkę z pozdrowieniami. Taką całkiem zwyczajną. Że tu wszystko dobrze, że u ciebie bez zmian, że go serdecznie pozdrawiasz. Ot, taką kartkę, jaką się pisze z przyzwyczajenia, z nudów, kiedy się daje znak życia. Tylko żeby pismo było zwyczajne, żeby ręka nie zadrżała, żeby nie spadła kropla łzy. I podpisać się po prostu: „Pozdrawiam Cię”, albo: „Ciao”, „Cześć”.
Czekać. Zrobić wszystko, co ci podyktuje twoja pomysłowość, na co pozwoli twoja godność. I wciąż modlić się. Przecież Jezus wyraźnie nam to poleca: proście a otrzymacie, szukajcie a znajdziecie, pukajcie a będzie wam otworzone. Jeżeli prosić będziecie Ojca waszego, wszystko otrzymacie. Szukać, aby odnaleźć twoją zgubę, utracony skarb.
Pukać, aby otworzyło się jego serce. Czekać. Spotkać go przypadkiem – nie przypadkiem na waszych wspólnych drogach, na waszych wspólnych miejscach. Był w towarzystwie. Spostrzegł cię, powiedział „dzień dobry” czy „cześć”. Nie pamiętasz, tak byłeś przejęty, tak nieprzytomnie wzruszony. Ale nie zatrzymał się. Nie zatrzymałeś się i ty, choć tak chciałeś, choć nogi ci odmawiały posłuszeństwa, by iść dalej. Ale wiedziałeś, że ci nie wolno, że to by było poniżej twojej godności. Ale choć już upłynęło parę dni, nie wiesz, czy nie powinieneś się jednak zatrzymać, podejść, wyciągnąć rękę, powiedzieć „Co słychać u ciebie? Dawno cię nie widziałem. Chorowałeś? Wyjechałeś?” A może jeszcze coś więcej? „Stęskniłem się za tobą. Doczekać się nie mogę, kiedy do mnie wpadniesz”. A może jeszcze coś więcej: „Może cię czymś uraziłem. Jeżeli tak, to przepraszam”. Albo jeszcze wyraźniej: „Ostatnio nie zachowywałem się wobec ciebie całkiem korekt. Źle się czułem, miałem zły okres. Przepraszam cię. Nie miej mi tego już za złe”. Aż tak. A może nawet nie czekać na następny przypadek, na następne przypadkowe spotkanie, ale po prostu to właśnie powiedzieć przez telefon, przez list, albo podejść i wprost to powiedzieć. Poradzić się. Siąść spokojnie z człowiekiem, do którego masz zaufanie, opowiedzieć wszystko, jak było, od początku do końca. Wysłuchać jego opinii. Może coś wymyśli on. Może ty wymyślisz w czasie rozmowy.
Czekanie Matki Najświętszej. Jest zdanie w Ewangelii: „A Józef, będąc mężem sprawiedliwym, postanowił oddalić Maryję”. Czy Ona powiedziała mu, co się stało. Może opowiedziała wszystko po kolei, począwszy od pozdrowienia anioła, jakie usłyszała, a skończywszy na Jej przyzwoleniu i poczęciu. Może powiedziała, a on nie uwierzył. Po prostu nie uwierzył. Czy mógł uwierzyć? Czy można by było mieć mu to za złe? Ale może nie powiedziała mu o tym. Z góry wiedząc, że nie ma co wyjaśniać. Że nie ma żadnych szans na to, by Jej uwierzył. Czy ktokolwiek na świecie mógłby w to uwierzyć. Na pewno go kochała tak, jak tylko człowiek może kochać drugiego człowieka. Zależało jej bardzo na jego miłości. Jak na niczym innym na świecie. Na pewno robiła wszystko, co tylko mogła, aby tego człowieka nie stracić. Wszystko, co wskazywał rozum, na co Jej pozwalała Jej godność osobista. Zaufała Bogu bezgranicznie. I czekała.