Czekać na miłość.
Czekać na miłość. Gdy życie toczy się dzień za dniem normalnie. Ze zwyczajnym rannym wstawaniem. Ze zwyczajnym czyszczeniem zębów, śniadaniami, z komunikatami o pogodzie i stanie dróg i o tym, co w polityce. Z takim samym otwieraniem drzwi i zamykaniem. Z takimi samymi „dzień dobry”, „Jak się spało”, „dobrego dnia życzę”. Z takimi samymi posiłkami, z taką samą pracą.
Czekać na miłość. Przyglądać się ze zdziwieniem, ciekawością kolegom, koleżankom, którzy „chodzą ze sobą”. Wysłuchiwać ich zwierzeń, zachwytów i rozpaczy, ich radości i smutków. Radzić. Pocieszać. Współczuć, zazdrościć. Zwątpić, żeby kiedykolwiek coś takiego mogło się stać w twoim życiu. Wracać samotnie do domu. Na nikogo nie czekać.
Nikogo się nie spodziewać. Za nikim nie tęsknić. O nikim nie marzyć. Myśleć na wyrost o ułożeniu sobie samotnego życia.
Czekać na miłość. Bać się, że może przyjść. I zburzy już unormowane życie. Spokój, który ci już odpowiada. Wprowadzi zamieszanie. Wywoła jakąś katastrofalną lawinę. Być zadowolonym, że tak już zostanie. Nieoczekiwanie spotkać człowieka. Jak dar największy. Jak łaskę nie wiadomo za co otrzymaną. Jak cud nieoczekiwany. Człowieka nadzwyczajnego, choć przecież zwyczajny. Najmądrzejszego. Trudno ci nawet odpowiedzieć na pytanie, które sobie stawiasz: co ci się w nim podoba? To może ta jego wewnętrzna cisza. Ten jego pogodny spokój, że jest jak drzewo, przy którym chce się mieszkać. Przy którym śniadania i czytania książek, rozmowy nieskończone i przyjmowanie gości. Z którym można żyć i walczyć, „konie kraść” i chorować, przy którym nie bałbyś się umierać. I choć go już od chwili nie ma przy tobie, słyszysz wciąż jego głos, czujesz w dłoni ciepło jego dłoni. Nosisz go w sobie jak lustro.
Spotkać człowieka. Stwierdzić, że całe życie twoje uległo jakiejś metamorfozie. To, co było szare, staje się kolorowe. To, co było smutne, jest pełne słońca i radości. To, co było zwyczajne, staje się nadzwyczajne. I to, co było ciężkie, staje się lekkie. I już nie idziesz a biegniesz, i już nie kroczysz a unosisz się ponad ziemią. I wszyscy ludzie są dobrzy, i wszystkich kochasz. I życie nabiera takiego sensu, jak nigdy dotąd. Już miałeś wszystko poukładane, poustawiane. Wiedziałeś, co będziesz robił w najbliższym czasie swojego samotnego życia. Już tak budowałeś sobie swoje plany zawodowe, życiowe. Wiedziałeś, co jeszcze kupisz, co jak załatwisz. I nagle wszystko to wyleciało w powietrze. Były herbaty i kawy, spotkania i książki. Były wczasy i turystyka, zwiedzanie kraju i świata. I teraz ty, taki dotąd oszczędny, kupujesz najpiękniejsze prezenty. I ty, taki wyliczony, zużywasz ogromne ilości czasu, żeby spotkać, żeby zobaczyć, żeby choć krótko porozmawiać. I ty, taki racjonalny i opanowany, nie możesz zasnąć, bo wciąż marzysz. I ty nie dbający o ludzkie względy i opinie, chciałbyś, by ten człowiek, który tak nagle i niespodziewanie a tak potężnie zaistniał w twoim życiu, był przy tobie zawsze. Chcesz być razem. Wciąż, zawsze. Każda godzina bez niego jest stracona. Nawet gdy nie rozmawiać, to trwać w milczeniu, ale przy nim. Wciąż jeszcze sprawdzać, czy się nie mylisz. Przysłuchiwać się jego poglądom, jego opiniom na sprawy dla ciebie ważne, kluczowe. Przyglądać się jego życiu, jak organizuje dzień. Jego znajomym, przyjaciołom, z którymi kontaktuje się na co dzień – przecież oni go kształtują, przecież on ich ukształtował, choćby w części. Przypatrywać się jego rzeczom, jego domowi – przecież one go jakoś wyrażają, są nasycone jego osobowością. Wciąż jeszcze sprawdzać, ale na to, żeby z radością stwierdzać: Jesteś mój – ja jestem twoja. Nie pomyliłem się, to czego ty chcesz, to i ja chcę; to czym ty żyjesz, i ja tym żyję; to co dla mnie jest ważne i drogie, to i dla ciebie jest ważne i drogie. U ciebie to wszystko moje jest jeszcze bardziej bogate, piękne, doskonałe, mądre.
Spotkać człowieka, który spojrzał na ciebie z sympatią – boisz się powiedzieć: z miłością, który cię polubił – boisz się jeszcze powiedzieć: pokochał. Na początku zdawało ci się, że to niemożliwe, że to twoje złudzenie, że wmawiasz sobie to, czego pragniesz. Ale teraz już wiesz na pewno. Nie mylisz się. To wysłuchujesz w jego głosie. Wyczuwasz w spojrzeniu. W tej delikatności, z jaką się do ciebie odnosi. W tym onieśmieleniu, którego nie potrafił nawet ukryć przed tobą. W tym zachwycie, który od czasu do czasu spostrzegasz. Ale wciąż trwa w tobie zdziwienie, że ktoś cię potrafił polubić. Boisz się wciąż użyć słowa „pokochać”, bo nie chcesz jeszcze w to uwierzyć, bo boisz się zapeszyć. Ciebie? Ani w tobie piękności – znasz dobrze swoje braki. Ani mądrości, ani głębi. A przecież ten człowiek wpatruje się w ciebie z podziwem. Słucha twego głosu. Czeka na każde spojrzenie, na najmniejszy gest przyjazny. Wciąż żyć w tej niepewności: jak to możliwe, żeby taki cudowny człowiek mógł cię polubić. Jeżeli już, to na jak długo? Na jedną chwilę, na parę chwil. Bo wcześniej czy później zobaczy cię w prawdzie, rozczaruje się i odejdzie. Zdziwi się, że mógł choć chwilę zatrzymać się przy tobie, że go tak coś potrafiło zaślepić, że wziął szkiełko za brylant, blaszkę za złoto.
Ale z narastającym zdumieniem stwierdzasz, że czas płynie, a ten człowiek najpiękniejszy nie odchodzi, trwa przy tobie. Ale nawet wyczekuje spotkania z tobą. Nie mylisz się. Jest wtedy, gdy wychodzisz z domu. Pyta się o twój wolny czas, wolną chwilę. Dzwoni proponując książkę, kino, spacer, towarzyszenie przy zakupach, przy załatwianiach. Ma czas, jakby nic nie robił, tylko był do twojej dyspozycji, jakby czekał na twoje prośby, jakby był wdzięczny za każde polecenie, z jakim się do niego zwrócisz. Przynosi ci jakieś drobiazgi, najwyraźniej aby ci sprawić przyjemność. Nie powiedział jeszcze, że cię lubi. Nie padło dotąd ani jedno słowo na ten temat. A przecież już wiesz. Nie tylko ty. Już nawet twoi najbliżsi zagadnęli cię o niego.
Patrzysz na siebie innymi oczami. A więc może nie jest tak całkiem źle, jak myślałeś. Może jest w tobie coś dobrego, czegoś dotąd prawie nie widział, zupełnie nie doceniał, nie brałeś poważnie. Nagle stajesz się za siebie odpowiedzialny. Za to czym jesteś, coś otrzymał, czemu nie przypisywałeś jakiejś wartości. Tylko za siebie? I za człowieka, który cię pokochał. Żeby się na tobie nie zawiódł. Żebyś się stał godny jego miłości.
Tak to jakoś chyba przeżywała swoją miłość Najświętsza Maria. Tak to jakoś przeżywał swoją miłość św. Józef. Tak to jakoś przebiega każda ludzka miłość.