Biblioteka


Kazanie



 

KAZANIE

 1. 1.  W roli, jaką pełni celebrans wobec grupy liturgicznej – duszpasterz wobec swoich wiernych – kazanie ma funkcję istotną. Stanowi ono element konstytutywny w akcji liturgicznej – tak od strony celebransa, jak i uczestników. Dodać należy, że w okresie po Soborze Watykańskim II obserwowaliśmy dowartościowanie kazania. Wprowadzono kazanie do prawie wszystkich obrzędów sakramentalnych, co jest zupełnym novum w stosunku do praktyki sakramentalnej sprzed Soboru.
 Na samym początku rodzi się pytanie, czy kazania to własne impresje księży, czy oficjalna nauka Kościoła? Odpowiedź na to daje praktyka Kościoła: tylko temu wolno nauczać, kto otrzymuje od hierarchii mandat – czyli pozwolenie a równocześnie nakaz. Chodzi tu o nauczanie wszelkiego rodzaju. A więc odnosi się to zarówno do kaznodziei jak do katechetów uczących dzieci, jak i do profesorów fakultetów teologicznych. Mandat ten otrzymuje chrześcijanin nie jednorazowo, ale okresowo. Otrzymuje go wtedy, gdy wykaże się dostateczną wiedzą teologiczną, sprawdzoną w czasie egzaminów jurysdykcyjnych, a w wypadku teologa-naukowca, gdy wykaże się swoimi publikacjami i wykładami jako ten, który trafnie interpretuje naukę Kościoła. Co więcej: wolno nauczać tylko na terenie tej diecezji, od ordynariusza której otrzymało się mandat. Innymi słowy – ordynariusz bierze odpowiedzialność za nauczającego.
 1. 2.  Zdawałoby się wobec tego, że znaleźliśmy odpowiedź na postawione pytanie: nauczający głosi oficjalną naukę Kościoła, to co „Kościół katolicki do wierzenia podaje”. W krańcowym wypadku możemy sobie wyobrazić jakoś tego rodzaju kazanie, lekcję nauki religii, czy też wykład uniwersytecki. Mielibyśmy tutaj do czynienia z ustosunkowaniem się do głoszonych prawd jako do przedmiotu, który jest przekazywany. Głoszona prawda jest wtedy „z zewnątrz” nauczającego: zobiektywizowana. Jest tylko referowaniem tego, co powszechnie wiadomo, do czego Kościół doszedł na aktualnym etapie rozwoju dogmatu, co osiągnięto po wielu badaniach, dociekaniach. Prelegent głosi to, co jest oficjalną nauką Kościoła, co można nazwać oficjalnym stanowiskiem Kościoła, zaznaczając, gdzie istnieją jeszcze pola niedopracowane, co jest jeszcze wątpliwe, jak zarysowują się fronty przeciwnych stanowisk, nad szczegółami których trwa dyskusja teologów, w jakich sprawach Kościół nie wyraził swego ostatecznego zdania. Ale to wszystko można przedstawiać, nawet nie wierząc. Można mówić o nauce Kościoła, nie odnosząc tego do siebie samego. Innymi słowy, wszystkie te prawdy są wtedy dla nauczającego obce: nie należą do jego osobowości, nie uruchomiły jego struktur egzystencjalnych a może nawet intelektualnych, i nie są ich wyrazem. Nawet nie w sensie nieuznawania Boga – choć w krańcowym wypadku i tak być może – ale po prostu na tej zasadzie, że nauczający nie łączy głoszonych prawd ze swoją egzystencją, a mówi o nich tylko z obowiązku, wykonując polecenie swoich władz. Czasem nawet otrzymuje pełny tekst kazania, który tylko przekazuje słuchaczom.
 Tego typu przemówienie nie jest jednak jeszcze prawdziwym kazaniem. To również nie jest prawdziwa katechizacja ani prawdziwy wykład. Nie wystarczy referować kierunki, stanowiska, problemy, dyskusje, które dotyczą tych zagadnień, jakie wykładowca przedstawia. Należy podać własną ocenę, własny sąd, własne zdanie. Ażeby nauczanie w Kościele było prawdziwym nauczaniem, wykładowca musi być przekonany o tym, co mówi, nie tylko uznawać to w sferze intelektualnej, ale wierzyć w to – musi być w nim uruchomiona struktura wiary w Chrystusa. Innymi słowy: dopiero wtedy, gdy ta prawda ogarnie całe jego człowieczeństwo – tak sferę intelektualną, jak uczuciową i wolitywną – mówi on to, w co wierzy, mówi o tym, co w nim samym żyje – jego nauczanie jest wyrazem struktury wiary w Chrystusa, która jest w nim rozbudowana. Treść tego, co mówi, nie jest już „z zewnątrz” niego, ale jest z nią złączony, ona jest nim samym, stanowi jego symbol, symbol jego osobowości. Powiedzmy wyraźniej: on usiłuje przekazać Boga, który w nim przez wiarę mieszka.
 W tym układzie inaczej przedstawia się sprawa mandatu: otrzymujący go nie jest kimś stojącym z zewnątrz Kościoła, kto dostaje od niego mandat: missio canonica, ale jest kimś, kto wierzy, czyli wchodzi w skład Kościoła i stanowi go. Chęć nauczania, przekazywania tego, co jest w nim, należy do istoty jego człowieczeństwa.
 Rozróżnienie gatunków literackich nauczania istnieje właśnie nie ze względu na udział elementu osobistego w tym, co się mówi, bo on musi występować zawsze, ale ze względu na formę przekazu. Jeżeli na jednym krańcu postawimy wykład uniwersytecki teologii chrześcijańskiej, który jest jakimś uprzedmiotowieniem wiary, a na drugim krańcu kazanie misyjne, które jest egzystencjalnym sposobem przekazu wiary, to dla obu form jest wspólne autentyczne przekonanie o tym, co mówi wykładowca lub kaznodzieja.

 2.  Ażeby wyjaśnić, czym jest kazanie, trzeba ukazać jego genezę. I tu musimy sięgnąć do pierwotnego chrześcijaństwa i spotkań eucharystycznych. Podczas tych obrzędów spontanicznie przemawiali ludzie, obdarzeni od Ducha Świętego darem głoszenia słowa. Wynikiem tej spontaniczności mówców były trudności organizacyjne. Czasem za wielu chętnych zgłaszało się do mówienia. Wiemy o tym z listów świętego Pawła. Wobec tego zaszła konieczność – aby uniknąć chaosu – uporządkowania tych wystąpień. Najprostszym sposobem było wyznaczenie, kto kiedy ma przemawiać. Miały te kazania charakter świadczenia słowem swojej wiary. Były podyktowane chęcią umocnienia swoją wiarą wiary współbraci. Powiedzmy wyraźniej: to, co ci ludzie mówili, nie było w żadnej mierze „nowym objawieniem”. To nie była żadna informacja o rzeczach obcych tym, którzy ich słuchali, to nie było mówienie o Panu Bogu, opisywanie Go i analizowanie jako jakiegoś przedmiotu stojącego „poza”. To, co oni mówili, wyrażało nie tylko ich strukturę wiary w Chrystusa – wyrażało strukturę wiary w Chrystusa całej społeczności. Ale ukazywało jakieś prawdy, które, choć społeczność o nich wiedziała, stały dotąd na dalekim planie, a które należało – ze względu na konkretną sytuację, jaka się wyłoniła, ze względu na stan, w jakim ta społeczność się znalazła – wydobyć na plan pierwszy i ukazać ich wagę egzystencjalną.
 I tak ustalona rola kazania w spotkaniach liturgicznych trwa do dzisiaj.

 3. 1.  Zajmiemy się z kolei w naszych rozważaniach tekstem kazaniowym. Kazanie jest czymś zupełnie innym niż teologia. Wykład teologiczny jest analizą intelektualną omawianej rzeczywistości. Rozpatruje ją w jej istocie. Nawet gdy ukazuje relacje do człowieka, to do człowieka w ogóle a nie do człowieka hic et nunc. A więc stara się ujmować zagadnienie obiektywnie, a nie chce być wezwaniem. Jeżeli jednak mimo wszystko jest wezwaniem – jeżeli jest w stanie angażować człowieka egzystencjalnie – to dlatego, że nic nie jest człowiekowi obce, że wszystko, co się wokół niego dzieje, rozpatrywane nawet najbardziej teoretycznie zawsze go w jakiś sposób dotyczy. Inaczej mówiąc, do rzeczywistości religijnej można także podejść jak do przedmiotu i starać się opisać ją tak, jak jakiś konkret istniejący „z zewnątrz”. Poprzez systematyczne rozbudowywanie takiego opisu za pomocą określonych pojęć w zwarty system powstaje teologia: nauka o Bogu. Takie mówienie o Bogu, o Bogu uprzedmiotowionym, może uruchamiać w słuchaczu strukturę egzystencjalną wiary. Aby jednak ta „wiadomość” o Bogu mogła spowodować zaistnienie struktury wiary chrześcijańskiej, musi być przetworzona przez słuchacza: musi on przedostać się ze sfery intelektualnej i informacyjnej do egzystencjalnej.
 3. 2.  Chociaż kazanie jest jakąś jednością zwartą, przy jego analizie musimy wyodrębnić dwie części składowe: tekst i sposób wygłoszenia, łącznie z akcentowaniem wyrazów, modulacją głosu, intonacją, wytrzymywaniem pauz, a także z gestykulacją i mimiką. Nawet najlepsze kazanie zapisane dosłownie tak, jak zostało wygłoszone, nie nadaje się w tej formie do odbioru poprzez czytanie. Podobnie jak złe wygłoszenie może spowodować, że najpiękniejszy nawet tekst kazaniowy stanie się nudny lub denerwujący. Wbrew pozorom kazania nie można umieszczać w tej samej kategorii co referat albo wykład, dlatego, że różni się od nich zdecydowanie właśnie przez swój egzystencjalny charakter – przez to, że jest adresowane do konkretnego słuchacza, chce go poruszyć, dotyka jego spraw najbardziej osobistych, ukazuje mu wartości ostateczne. Nie jakoby kazanie nie zawierało informacji, ale one są przekształcone przez egzystencjalne naświetlenie zupełnie nieinformacyjne.
 Jakimś absolutnym wzorem dla tego gatunku literackiego pozostają dla chrześcijaństwa teksty Jezusa: Jego kazanie na górze, Jego przypowieści, takie jak np. przypowieść o synu marnotrawnym, o miłosiernym Samarytaninie.
 3. 3.  Nie jest łatwo ustalić gatunek literacki kazania. Jest ono zupełnie specyficznym tworem. Od strony formy literackiej jest bliskie poezji, ale przez swoją jednorazowość – niepowtarzalność całkowicie od niej odmienne. Różni się od poezji także właśnie przez charakter wezwania, z jakim się zwraca do słuchacza, który znajduje się w świątyni. Bliskie improwizacji, choć nie jest czystą improwizacją, bo jest przygotowywane i opracowywane niejednokrotnie bardzo szczegółowo, nawet często na piśmie.
 A więc kazanie – jeżeli chce przekazywać egzystencjalną strukturę wiary w Chrystusa, a nie „mówić o” rzeczywistości zbawczej – powinno powstawać na zasadzie utworu artystycznego. Dlatego można by powiedzieć, że ksiądz musi budować twory  s z t u k i   k a z a n i o w e j.  Stwierdzić należy, że ponieważ trudno wytrzymać ciężar, jakim jest taki przekaz rzeczywistości zbawczej, słyszymy na ambonach najczęściej omawianie zagadnień teologicznych, a jeszcze częściej pouczanie na temat szczegółowych zagadnień moralnych. Stąd też, praktycznie rzecz biorąc, pod słowem „kazanie” kryje się cała gama form. Zaczynając od przemówień, będących popularyzacją teologicznych rozwiązań, a więc „mówieniem o”, uprzedmiotawianiem rzeczywistości zbawczej, któremu tylko z trudem można przypisać rangę kazania, poprzez konferencje, poprzez kazania katechetyczne, homilie, aż po kazania w czasie dni skupienia, kazania rekolekcyjne, misyjne.
 Nie twierdzimy, jakoby tematów teologicznych czy zagadnień moralnych nie trzeba było w kazaniu poruszać, ale należy je ujmować w aspekcie egzystencjalnym: wskazywać, dlaczego są one ważne dla słuchacza. Ma to więc być akt religijny, a nie wykład etyki albo teologii dogmatycznej sam dla siebie. Jeżeli jednak kazanie ma pełnić swą funkcję: uruchamiać strukturę egzystencjalną wiary w Chrystusa, musi zawsze usiłować wznosić się do rangi sztuki.
 Jak z tego wynika, kazanie ma uruchamiać strukturę egzystencjalną wiary chrześcijańskiej, posługując się metodami takimi samymi jak dzieło sztuki. Sztuka – co omawialiśmy szeroko w rozdziale o obiektywizacjach – niezależnie od tego, czy chodzi o taką jej dziedzinę jak literatura, malarstwo, rzeźba czy muzyka, ma za cel uaktywnianie struktur egzystencjalnych tej rzeczywistości, którą artysta miał w sobie i którą odbiorca przejmuje. Jeżeli kazanie jest dziełem sztuki, to musi operować wszystkimi środkami artystycznymi, jakimi posługują się literaci przy pisaniu poezji, eseju, noweli czy powieści – a więc porównaniami, przenośniami, alegoriami itp. – oczywiście przy założeniu, że to nie jest dzieło sztuki świeckie, ale religijne, będzie ono więc nosiło specyficzne cechy utworu religijnego.
 Te wszystkie elementy uwydatnią się, gdy przeanalizujemy jedną z charakterystycznych dla nabożeństwa Eucharystycznego form kazania, jaką jest homilia.

 4. 1.  Aby pokazać na przykładzie homilii rolę, jaką ma do spełnienia kazanie w liturgii sakramentalnej, zacznijmy od pytania, co może być przedmiotem homilii.
 W Piśmie Świętym oprócz takich partii jak przypowieści, które mają charakter wyraźnie poetycki, istnieje wiele informacji – opisy faktów i postaci historycznych, jak np. zaparcie się Piotra, łotr na krzyżu, niewiasty przy drodze krzyżowej, jawnogrzesznica, uzdrowienie paralityka, burza na morzu, uzdrowienie uschłej ręki w szabat, zmartwychwstanie.
 Wraca więc spór szkoły aleksandryjskiej i antiocheńskiej: jak należy traktować fakty historyczne zawarte w Ewangelii? Czy wolno im nadawać głębszy sens? Innymi słowy: czy te wydarzenia i osoby są symbolem rzeczywistości chrześcijańskiej i czy z kolei mogą stać się symbolami czytelnika lub słuchaczy – czy mogą być więc podstawą do homilii. Odpowiedź brzmi zgodnie z naszą tezą: każda informacja, jak i rzecz czy instytucja, może stać się symbolem.
 4. 2.  Aby wyjaśnić taki odbiór tekstów Pisma Świętego, zestawmy je z tekstami świeckimi, które podają wiadomości bieżące. Nie są one przekazem rzeczywistości egzystencjalnej. Stanowią reportaż albo prostą relację. Ale przy czytaniu np. notatki o jakimś tragicznym wypadku może się zdarzyć, że człowieka coś skłoni do refleksji: naraz uświadomi on sobie, że jego sytuacja życiowa jest podobna do tej, o której się dowiaduje. Opisany fakt zabrzmi mu jak sygnał, ostrzeżenie czy napomnienie. Przy czytaniu tej relacji może odkryć w sobie zagrożenia na podobieństwo tych, które zalegały duszę człowieka, o jakim czytał, i poczuje się z nim związany, prawie że spokrewniony. Wypadek, któremu tamten uległ, urasta w jakiś sposób do jego własnego symbolu. Innymi słowy: fakty historyczne mogą mieć równocześnie wartość egzystencjalną.
 Popatrzmy od tej strony na Ewangelie. Ewangelie to przecież coś więcej niż notatki z życia. Osoba Jezusa niewątpliwie zgromadziła wokół siebie zastęp nieprzeciętnych ludzi i wyzwoliła w nich przeżycia niecodzienne i już chociażby z tego powodu Ewangelie stanowią dla każdego człowieka jakąś wstrząsającą historię ludzkich namiętności, w której mu nietrudno i swoje zobaczyć.
 Odbiorca może zwrócić uwagę na jakieś szczegóły, osoby, powiedzenia, zwroty, które na skutek konkretnej sytuacji życiowej, w jakiej się znajduje, zrobią na nim duże wrażenie i w jakimś momencie odkryje on, że rzeczywiście ludzie tak postępują jak Judasz, jak Maria Magdalena, jak łotr na krzyżu, jak Piłat, że w życiu Kościoła jest często tak, jak z łodzią apostołów podczas burzy. A może spostrzec jeszcze coś więcej – że tak jest w jego wypadku. Stwierdzi, że dopiero teraz mógł zobaczyć to, co właściwie zawsze w głębi duszy myślał, że konkretny tekst lepiej wyraża go, niż by to on sam potrafił zrobić. Czuje się podobny np. do Piłata albo dojdzie do przekonania, że jego wiara jest jak wiara niewiernego Tomasza, a on – jak ci apostołowie, którzy uciekli w czasie próby.
 4. 3.  Niezależnie od stwierdzeń powyższych trzeba przypomnieć i to, że Ewangelie to nie kroniki, ale w większości fragmenty nauczania pierwszej gminy. Inaczej mówiąc: jeżeli ten, kto głosił kazanie pierwszej gminie – często będąc sam świadkiem słów Jezusowych – wybrał właśnie taki a nie inny fragment mowy Pana Jezusa, takie a nie inne zdarzenie przypomniał sobie i przytaczał w swoim kazaniu, to nie bez powodu, ale wprost przeciwnie, ze względu na konkretną potrzebę gminy: po prostu dlatego, że gmina znalazła się w jakiejś określonej sytuacji, której trzeba było zaradzić: trzeba było podnieść na duchu, upomnieć, odwieść od błędu, od grzechu. – To mogły być prześladowania albo ciężki grzech jakiegoś członka gminy, czy zachwianie się wiary w synostwo Boże Jezusa Chrystusa. – Konieczne było przytoczenie odpowiednich słów Jezusa lub faktów z Jego życia.
 Powiedzmy jeszcze więcej: nie istnieje historia „jako taka”. Nawet gdy mówimy o historii potraktowanej naukowo. Nie ma „obiektywnej historii”, ale jest człowiek, który z mnogości faktów, jakie zna, podnosi niektóre i komponuje w logicznie zbudowaną całość. Historię pisze konkretny historyk. I pisze ją według uwarunkowań epoki, w której żyje, w uzależnieniu od swojego światopoglądu, przekonań. Nawet w tym samym czasie inaczej napisze historię świata marksista, a inaczej tomista. Sposób przedstawiania faktów zależy od sposobu patrzenia na te fakty.
 Tak trzeba traktować i fakty historyczne zawarte w Piśmie Świętym. One także są przedstawione w określonym celu. Za nimi także stoi autor czy redaktor. Pismo Święte stanowi autentyczne dzieło, które jest skomponowane z określonych powodów. Do tych powodów musi autor homilii dotrzeć, odpowiedzieć sobie na pytanie, o co chodziło piszącemu, jaka jest główna myśl, jaki sens tego, co napisał. I to trzeba w homilii ukazać. A na to, żeby odpowiedzieć sobie na te pytania, nie wystarczy własna inwencja, ale potrzebna jest znajomość badań biblijnych. Trzeba zapoznać się z porządną naukową egzegezą, aby uchwycić myśl, jaką niosą szczegóły faktów historycznych, odebrać to, co te fakty symbolizują. Z kolei odbiorca żyje w jakiejś konkretnej sytuacji. Chociaż zmieniają się aspekty, ale problematyka w istocie swojej jest taka sama: człowiek jest wciąż taki sam i ta sama jest rzeczywistość Boża, którą chrześcijaństwo niesie. Na tej zasadzie Pismo Święte nie może ulec nigdy przedawnieniu. Jego interpretacja może więc też być zawsze aktualna, oczywiście jeżeli twórca homilii zna dobrze świat: to, czym ludzie żyją, co ich gnębi, co może im pomóc; i zależnie od tego zapotrzebowania będzie brał z Objawienia odpowiedzi, rozwiązania(28).
 4. 4.  Homilii grozi dwojakie niebezpieczeństwo. Może ona zostać potraktowana jako mniej lub więcej naukowa egzegeza. Zajmie się wtedy – jak powiedzieliśmy – wyjaśnianiem topografii, warunków mieszkalnych, ubiorów, wyliczaniem członków dynastii panujących, charakterystyką poszczególnych osób. I tak zniknie symbol. Stanie się znowu informacją, z której wyszedł. Kolejnym niebezpieczeństwem jest zbytnie uszczegółowienie symbolu. Innym – czułostkowość, mająca za cel „wywołać lepsze przeżycie” symbolu albo – jako następny etap – moralizatorstwo: wyciąganie wniosków życiowych z symbolu.
 4. 5.  Nasuwa się pytanie: Jeżeli symbole Pisma Świętego mają tak głęboki i wszechstronny sposób oddziaływania, po co wobec tego homilia?
 Odpowiedź można sformułować następująco: symbole ewangeliczne są za bardzo skondensowane, nasycone treściami i odbiorca po prostu nie potrafi ich udźwignąć; ponieważ symbol jest wielopłaszczyznowy, wieloznaczeniowy, dlatego może zostać skonkretyzowany w każdej psychice inaczej, zależnie od indywidualności człowieka. Równocześnie wartość, jaką stanowią poszczególne słowa, zdania lub poszczególne całości, jest tak wielka sama w sobie, jest tak ważna dla życia człowieka, że nie wolno mu iść dalej nie wyczerpawszy, na ile go tylko stać, bogactwa ich treści, nie wolno mu, kierując się tylko ciekawością, szukać nowych wrażeń, dopóki nie będzie jak najbardziej poważnie usiłował wprowadzić dotychczas poznanych prawd w życie. Ale taki stan bezradności wobec bogactwa symbolu może w konsekwencji spowodować obojętność wobec niego. Zadanie homilii polega więc na uszczegółowieniu symbolu ewangelicznego.
 Im symbol jest prostszy, tym jest wszechstronniejszy, a równocześnie tym głębszy. Każde zdanie homilii, wyjaśniające go, aktualizujące go, specyfikuje, zawęża, każde kolejne zdanie ujmuje go w jakieś ramy, a przynajmniej wskazuje jakiś kierunek. Określa go coraz bardziej, a w związku z tym ogranicza jego zasięg.
 4. 6.  Homilia ma jeszcze jeden cel. Paradoksalnie mówiąc, jest ona potrzebna nie na to, ażeby usunąć jakiś brak wiadomości, ale wprost przeciwnie, ażeby zburzyć dotychczasową „wiedzę” odbiorcy i przywołać symbol do życia. Jest tak dlatego, że człowiek po pewnym czasie już „nie słyszy” tego, co zawiera perykopa. Zetknął się z nią wiele razy. I to nie tylko we fragmentach odczytywanych na ambonie, ale w tekstach liturgicznych, w literaturze religijnej, czy nawet w życiu świeckim. I to z najróżniejszym zabarwieniem. Tak pozytywnym, jak negatywnym. I dlatego, gdy znowu posłyszy dany fragment, mogą mu się nasunąć błędne skojarzenia albo może sobie powiedzieć całkiem po prostu, że on „o tym” już wszystko wie, co jest oczywiście nieporozumieniem, bo przecież nie o wiedzę tu chodzi. Istnieje jeszcze druga możliwość. Po usłyszeniu danego tekstu odżyją w słuchaczu przeżycia dawniejsze: dziecinne czy młodzieńcze. Z czasów, kiedy ten symbol przemówił, kiedy słuchacz go odkrył. To nie jest wprawdzie błędny odbiór symbolu, ale nie o taki chodzi. Chodzi o to, ażeby symbol został osadzony czasowo i przestrzennie w rzeczywistości danego człowieka. Ażeby stał się dla słuchacza jego własnym symbolem rzeczywistości nadprzyrodzonej.
 Nie należy więc w homilii widzieć jakiejś egzegezy popularnej. Homilia jest zatrzymaniem się nad treściami niesionymi przez tekst fragmentu Ewangelii. Jest jak gdyby głośnym rozmyślaniem nad tym, co znaczy dla aktualnego życia zarówno człowieka indywidualnego jak i społeczności ludzkiej treść Ewangelii. Ściślej mówiąc: jest kontemplowaniem symboli ewangelicznych, uczeniem odbierania symboliki zawartej w perykopie. Oczywiście, muszą do homilii należeć czasem również elementy informacyjne, wyjaśniające jakąś specyfikę biblijną, dane historyczne, ale ich funkcja podporządkowana jest celowi istotnemu, którym jest, aby symbol zawarty w Piśmie Świętym, symbol wyrażający strukturę religijną wiary w Chrystusa, wywołał w słuchaczu homilii strukturę wiary i stał się równocześnie jej wyrazem.
 4. 7.  Kolejnym warunkiem, aby homilia spełniła swoje zadanie, jest to, że powinna ona skupić się wyłącznie na jednym symbolu. Nie wolno jej chcieć powiedzieć wszystkiego naraz. Nie wolno jej rozbijać się na szereg, choćby najbardziej logicznie związanych z sobą zagadnień, ale ma zająć się jednym detalem, skupić na nim maksimum uwagi, naświetlić go wszechstronnie, pokazać go jako bardzo ważny. Dlatego wszystkie inne prawdy, chociażby obiektywnie biorąc przewyższały ważnością ten aspekt, o który chodzi w homilii, mają być potraktowane jako pomocnicze: jako tło, lub też nie powinny być w ogóle wymienione, a tylko w jakiś sposób założone. Inaczej homilia nie tylko utrudni możliwość oddziaływania omawianego symbolu, przez ograniczenie czasu poświęconego mu,, ale, wskazując na inne, zmęczy psychikę słuchacza, pozostawiając niesmak i zdezorientowanie. Oczywiście nie należy wyobrażać sobie symboli Pisma Świętego na kształt odrębnych utworów sztuki, które żyją samodzielnym życiem. Wprost przeciwnie, ich zestaw stanowi zamknięty kompleks, przekazujący bardzo określoną, chrześcijańską rzeczywistość nadprzyrodzoną, której centrum jest męka, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Poszczególne symbole należy interpretować z pomocą innych, a nie traktować ich jako zamknięte w sobie całości. Nie wolno homilii zburzyć harmonii, jaką symbol stanowi z całością prawd, przez przerysowywanie i fałszywe podkreślanie. Nie może ona nadużywać symbolu do swoich pomysłów. Wszystkie ilustracje, ukonkretnienia symbolu muszą być absolutnie utrzymane w jego tonacji, nastroju, w jego wachlarzu obrazów, pojęć.
 Spośród wszystkich form nauczania kościelnego homilia stanowi element najbardziej logicznie osadzony w obrzędzie liturgicznym, ponieważ pomaga kontemplować symbolikę ewangeliczną, która przecież jest podstawą symboli liturgicznych. Homilia pomaga więc odbierać same symbole liturgiczne – pomaga w sposób najistotniejszy uczestniczyć w obrzędach liturgii: w tajemnicach męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa.
 Należy stwierdzić, że pomiędzy Pismem Świętym a liturgią istnieje związek współczesności: powstawały równocześnie i wzajemnie są uwarunkowane. Pismo Święte, przynajmniej w wielkiej części, stanowi zapis liturgicznych tekstów, tak jak liturgia jest realizacją w obrzędach prawd zawartych w tekście Pisma Świętego. Na tej zasadzie homilia jest najlepszym przygotowaniem do aktu liturgicznego, a liturgiczny akt dopomaga do przyjęcia homilii.

 5. 1.  Aby zrozumieć funkcję kazania, przyjrzyjmy się z kolei jego słuchaczom. Słuchacze przemówień liturgicznych są fachowcami w różnych dziedzinach wiedzy. Zajmują rozmaite stanowiska społeczne i zawodowe. Mają już ukształtowany swój światopogląd. Doszli do jakiejś swojej filozofii życiowej. Zdołali wypracować określony styl współżycia z innymi ludźmi. Ustalili zasady postępowania na podstawie długoletniego doświadczenia. Mają rozmaite aktualne kłopoty, troski, radości. Chociaż na pewno są tymi, którzy szukają prawdy, to jednak decydując się słuchać kazania, mają wobec niego opory. I to nie tylko dlatego, aby obawiali się, że kaznodzieja będzie mówił długo, źle czy nudnie. Wtedy nie czuliby bojaźni, lecz niechęć. A jeżeli jest w nich jakiś lęk, to właśnie z powodu tej ewentualności, że kazanie będzie dobre. Bo w takim wypadku nie będzie informacją o czymś, czego nie wiedzą lub co wiedzą niedokładnie, ale postawieniem ich przed egzystencjalnymi prawdami, wobec których muszą zająć jakieś stanowisko.
 Z tego wynika, że słuchanie kazania to nie jest bezczuciowy odbiór, ale czyn ludzki. Słuchacz rozumie, że to do niego się odnosi, że to jest jakieś wołanie, jakieś wezwanie do niego. I w tej sytuacji nie może pozostać bierny, nie usłyszeć. Nie może tłumaczyć się, że nie wie, o co chodzi. Musi zająć stanowisko wobec tego, co słyszy, ocenić to, zestawić ze swoją sytuacją życiową, zdecydować się, wybrać.
 Słuchacze dowiadują się z kazania – czasem ze zdumieniem – że ktoś na sprawy życiowe, które ich dotyczą, patrzy tak jak oni sami, tylko tego, co słyszą, nigdy nie potrafili sobie dostatecznie uświadomić, nigdy nie byli w stanie tak dobrze wyrazić ani tak logicznie uzasadnić. Albo przeciwnie: stwierdzają, że kaznodzieja patrzy zupełnie inaczej niż oni sami, niż tylu innych – głęboko, sensownie. Stwierdzają, że prawda ta nie jest tylko efektowna, lecz głęboko osadzona w Objawieniu, że ma zaplecze, widnokręgi, że bardzo mocno tkwi w życiu. To nie jest ze strony słuchacza bezmyślny zachwyt. Słuchacz musi zestawić to, czego dowiaduje się, ze swoimi osobistymi przekonaniami. Albo zaakceptuje z pełną satysfakcją i radością, jako potwierdzenie dotychczasowego życia, to, co przekazuje kazanie, albo uświadomi sobie, że jego postępowanie odbiega od zasad, które podaje kaznodzieja. I wtedy może dojść do uruchomienia struktury egzystencjalnej wiary w Chrystusa. Chociaż konkretna decyzja niekoniecznie zapadnie natychmiast – jeszcze w czasie trwania kazania czy zaraz po nim – albo nawet nie zapadnie wcale, to usłyszana prawda zostanie. I będzie róść. Chyba, że zwyciężą ją inne sprawy.
 5. 2.  Ale jedno kazanie nie zadawala. Słuchacze chcą wiedzieć, jak są rozwiązywane inne zagadnienia. Chcą ogarnąć wizję, którą ma kaznodzieja. Chcą ją przyjąć, a przynajmniej skonfrontować ze swoją. Kaznodzieja im jakoś odpowiada. Jest w jakiś sposób ich przedłużeniem. Czują się mu bliscy. Czują jakieś pokrewieństwo duchowe. On dopowiada to, czego sobie sami nie potrafili powiedzieć, bo nie mieli na to czasu albo odwagi, albo umiejętności. (Umiejętności nie tylko intelektualnych, ale w wymiarach całego ich człowieczeństwa.) W tym znaczeniu przez niego stają się lepsi, on pomaga im być głębszymi, prostszymi. Dlatego jest zupełnie normalne, że wokół poszczególnych księży grupują się kręgi ludzi.
 Reasumując: kazanie, a zwłaszcza homilia, jest dla słuchacza przyjęciem Słowa Bożego podobnym do tego, które ma miejsce w wypadku obrzędów liturgicznych z Eucharystią na czele. Równocześnie należy dodać, że w rozbudowywaniu struktury wiary w Chrystusa u uczestników nabożeństw kościelnych kazanie i obrzędy liturgiczne nawzajem sobie służą i uzupełniają się.

 6. 1.  Kaznodziejstwo jest wyrazem struktury wiary chrześcijańskiej nie tylko społeczności, ale również kaznodziei, który tę społeczność reprezentuje.
 Zacznijmy od stwierdzenia, że nauczanie prawd objawionych jest czynnością sprzyjającą rozwojowi osobowości chrześcijanina w szczególny sposób. Dopóki nie trzeba mówić na temat wiary, zdaje się człowiekowi, że ma dostatecznie wyraźnie sprecyzowane poglądy religijne, dostatecznie głębokie przeżycia religijne. Tak jest jednak tylko do chwili, kiedy musi nauczać. Wtedy dopiero stwierdza, ile ma braków. I to nie braków w sensie wiadomości na temat poszczególnych zagadnień czy nawet całych kompleksów zagadnień – choć i to także – ale przede wszystkim widzi, jak jest jeszcze niedojrzały w swoich przekonaniach, jak bardzo te sformułowania, które zaczyna budować, są tylko niezręcznym powtarzaniem tego, czego kiedyś uczył się, co gdzieś usłyszał albo wyczytał. Przy odrobinie nawet samokontroli mówca spostrzega, że posługuje się gotowymi formułami. To nie dotyczy wyłącznie ich warstwy słownej. Całe zaplecze pojęciowe jest nie jego. Dopiero wtedy, kiedy trzeba mówić, okazuje się, na jak wielu polach wiara nie zrosła się jeszcze z jego osobowością: nie zdołał jej w siebie wchłonąć, przetworzyć na swoje własne przekonania – przekaz, który otrzymał od Kościoła, nie uruchomił w nim w dostatecznej mierze struktury wiary w Chrystusa.
 6. 2.  Już same te stwierdzenia – wyłaniające się podczas przygotowywania kazania czy wykładu – są ważne. Ale przecież stanowią tylko początek. Rozstrzygnięcie dopiero się dokona. Bo może być tak, że człowiek przestraszony tym stanem, nie wierząc we własne siły, nie odważy się popatrzeć prawdzie w oczy, nie odważy się wejść na trudną drogę szukania własnego zdania, dopracowywania, przemyśliwania do końca problemów religijnych. Albo po prostu nie będzie się mu chciało podejmować tego wysiłku wpatrywania się w siebie, zapytywania siebie, mobilizowania się do odpowiedzi, ciągłego stawiania sobie pytań typu: „A co ja sam na ten temat myślę, a jak ja to naprawdę odczuwam, a jak ja sam powinienem postąpić jako prawdziwy wyznawca Chrystusa”. Jak widzimy, to nie są pytania czysto intelektualne. To są pytania w pełni egzystencjalne, które domagają się odpowiedzi wprawdzie teologicznych, ale jak najbardziej praktycznych. Odpowiedzi, które muszą mieć w zapleczu świadectwo życia. Muszą wynikać z przekonań, ale nie abstrakcyjnych, tylko sprawdzonych w życiu.
 I dlatego właśnie nauczanie jest dziedziną, w której tak wyraźnie dokonuje się rozwój osobowy człowieka. Ten akt zapytywania się siebie o sprawy najbardziej Boże, a więc najbardziej ludzkie, to nie są intelektualne analizy, ale to jest akt obejmujący całego człowieka. Usiłowanie dawania odpowiedzi na to pytanie nie jest sprawą erudycji ani nawet umiejętności precyzyjnego, logicznego myślenia, nie tylko uzupełnia wiedzę, doskonali zdolność rozumowania, ale jest aktem człowieczym ogarniającym całą osobowość.
 W praktyce nigdy nie można mówić dopiero wtedy, gdy stwierdzi się, że jest się do tego wystarczająco przygotowanym. Takich sytuacji nie ma. Trzeba mówić już. I niezależnie od tego, czy to „już” znaczy: już za dwa dni, już za tydzień czy już za cztery miesiące, zawsze okaże się na końcu tego okresu, że czasu było za mało, że to, z czym trzeba iść, nie przypomina nawet w najmniejszej mierze rzeczy skończonej.
 6. 3.  Ale tak jest przed głoszeniem. Po wygłoszeniu, gdy człowiek ma za sobą ten gwałtowny, pełen największego napięcia psychicznego okres, w którym starał się zobaczyć prawdę tak głęboko, jak go tylko było stać, gdy starał się sprecyzować swoje ujęcia w sposób jak najbardziej ostry, wtedy zaczyna siebie podziwiać. Cieszy go fakt, że potrafił się zdobyć na takie spojrzenie, na takie sformułowanie. A z drugiej strony traktuje to osiągnięcie jako zdobycz, którą trzeba zachować i – ponieważ kosztowała wiele wysiłku – niejednokrotnie wykorzystać. Tymczasem słuszne jest nie zadowolenie, które człowiek ma po głoszeniu, ale to poczucie niedosytu, które posiadał przed wygłoszeniem, słuszna jest ta jego niepewność, świadomość, jak wiele nie wie, ile wątpliwości gromadzi się przy każdym zdaniu. I właściwą drogą jest dalsza praca. Z tym zastrzeżeniem, że znowu się okaże, iż czasu będzie za mało, że trzeba będzie oddać czy wygłosić rzecz, co do której sam autor ma najwięcej wątpliwości.
 Jak z tego wynika, człowiekowi nie wolno nigdy pokazywać swoich przemyśleń jak dyplomów, nagród, orderów, starych fotografii, na których świetnie wygląda, mówiąc równocześnie – przynajmniej w głębi duszy – „patrzcie, jaki ja jestem wspaniały, patrzcie, na co mnie stać, ile potrafię”. Jest to na pozór drobny, ale w rzeczywistości istotny fałsz. Wolno najwyżej powiedzieć: „Patrzcie, jaki  b y ł e m  wspaniały, patrzcie, na co mnie  b y ł o  stać”. A to jest zupełnie co innego i dla tych, którzy słuchają, i dla mówiącego. Każda rozmowa, dyskusja, spotkanie, każde nauczanie musi być jego hic et nunc, wypływającym z aktualnego stanu jego osoby. Nie jakobyśmy uważali, że nie ma podmiotu ludzkiego, że człowiek „teraz” jest kimś innym aniżeli przed chwilą. Twierdzimy tylko, że człowiek jest w ciągłym rozwoju, że istnieje w nim możliwość zmiany. I ta zmiana dokonuje się tym żywiej, tym bardziej istotnie, im więcej jest okresów w jego życiu, w których jest twórczy, obecny: w których bardzo ostro, precyzyjnie myśli i bardzo zdecydowanie wybiera. Dlatego nie można mówić nigdy o jakiejś pełnej osobowości albo pełnej dojrzałości osobowej. Rozwój trwa i powinien trwać, jak długo człowiek żyje.
 6. 4.  Mówiliśmy poprzednio o tym, że są rozmaite stopnie natężenia obecności człowieka. Tak jest również w wypadku mowy ludzkiej. Inaczej mówiący jest obecny, gdy opowiada o pogodzie, a inaczej – w innym natężeniu, gdy zabiera głos w ważnej dyskusji.
 To stwierdzenie ogólne obowiązuje i w wypadku nauczania. Człowiek jest poprzez nie w rozmaitym stopniu, w rozmaitym natężeniu obecny dla swoich słuchaczy: w zależności od tego, jak bardzo mu chodzi o przekazanie słuchaczom danej prawdy. Ażeby natężenie jego obecności osiągnęło stopień najwyższy, musi on być absolutnie przekonany, że prawda, którą chce przekazać, jest bardzo ważna. Ważna nie tylko sama w sobie, ale ważna dla niego, a także ważna dla nich. Musi być przekonany o tym, że bez zrozumienia jej słuchacze jego nie potrafią żyć, a przynajmniej żyć w pełni – tak jak on nie umiał – że on to musi im powiedzieć, żeby oni tę prawdę przyjęli, żeby się nią zachwycili, żeby się do niej przekonali, żeby w nią uwierzyli. Dla mówcy jest ważne nie tylko uprzytomnienie sobie obiektywnej wagi głoszonej prawdy, ale jej znaczenia dla słuchaczy; powiedzmy jeszcze wyraźniej: musi głoszącemu zależeć na swoich słuchaczach. Musi ich kochać: ogarniać ich swoją troską, bać się, aby nie popadli w jakieś nieszczęście, cieszyć się, gdy potrafią otworzyć się na dobro, na piękno: czuć się za nich odpowiedzialny. Oni muszą stać się przedłużeniem jego samego, jego „drugim ja”.
 Z kolei: aby człowiek mógł mówić aktualne kazania czy wykłady, musi wiedzieć, jaki jest słuchacz. Znać jego życie. Wiedzieć, jakie pola jego duszy trzeba jeszcze rozbudować. Jakie są jego zainteresowania, trudności, problemy. Czym on żyje, co go cieszy, co go pasjonuje, co jest dla niego najboleśniejsze, nie do rozwiązania, z czym sobie nie może poradzić. W tym celu kaznodzieja musi orientować się w problemach ekonomicznych świata i swojego kraju, w postępie technicznym, w konfliktach politycznych na świecie, w problematyce społecznej, we wszystkich węzłowych dziedzinach życia.
 Wielką pomocą w zrozumieniu współczesnego świata jest znajomość sztuki. Sztuki, która jest wyrazicielką swojej epoki, a równocześnie nadaje jej kierunek, kształtuje ją. Dlatego kaznodzieja musi poznawać świat sztuki. Poznawać nie intelektualnie, jak przedmiot stojący z zewnątrz, ale brać całą swoją osobowością, nasycać się nim, tą atmosferą, tym kolorytem, który on stanowi – w jakiś sposób do tego świata należeć. Oczywiście nie bezkrytycznie, lecz zachowując swoje przekonania.
 Tylko wtedy, kiedy człowiek bardzo się zaangażuje w prawdę objawioną, a z drugiej strony w społeczność, w której żyje, gdy stanie się w jakiejś mierze symbolem swojego świata, czasu, środowiska, może powiedzieć dobre kazanie.
 Taka sytuacja zakłada ciągły rozwój u kaznodziei.
 6. 5.  Kaznodzieja żyje, a więc doświadcza, stawia sobie pytania i usiłuje na nie odpowiedzieć w świetle wiary. I ten jego proces dojrzewania chrześcijańskiego znajduje swój wyraz w kazaniu: przekazuje go swoim słuchaczom, z którymi łączą go często więzy przyjaźni. Oni to odbierają, oni wraz z nim dojrzewają. W ten sposób słuchacze traktują kazanie nie tylko jako przekaz, ale tak kaznodzieję jak jego kazanie coraz bardziej uważają za swój symbol.
 Oczywiście kaznodzieja z czasem wyrabia sobie swoisty styl, na który się składają poszczególne kazania lub ich serie. Ale styl nie jest powtarzaniem. Każde nowe kazanie musi być zaskoczeniem, nową propozycją, nowym rozwiązaniem, widzeniem, chociaż wciąż w jakimś konsekwentnym powiązaniu z poprzednimi składa się na logicznie rozwijającą się całość. Jest to sytuacja podobna jak w wypadku twórców świeckich. Mają oni swój styl, można ich dzieła rozpoznać, ale każde następne, chociaż stworzone w tej samej konwencji, jest równocześnie jakimś nowym objawieniem, nowym widzeniem, nowym aspektem, stanowi zaskoczenie dla odbiorców.
 Artysta przestaje mieć wpływ na swoich odbiorców, gdy jego następne dzieło nie jest krokiem naprzód. Wtedy ci, którzy czerpali z jego twórczości, odejdą do nowych źródeł doznań.
 Na tej samej zasadzie kaznodzieja przestaje mieć wpływ na swoich słuchaczy – gdy stanie w swoim rozwoju. Los jego jest gorszy niż artysty, który utrwala swoje dzieła na papierze, płótnie czy w kamieniu. Tamten znajdzie zawsze grono ludzi podziwiających tę twórczość, podczas gdy wokół kaznodziei powstaje coraz większa pustka.
 I nie można mieć pretensji do tych, którzy odchodzą. Oni chcą i muszą żyć dalej. Muszą nadążać za zmieniającą się rzeczywistością, za zmieniającą się ich osobowością i starać się ją kształtować na wzór Chrystusa. W tym celu potrzebują inspiracji również od kaznodziei – od tego, kto im na bieżącą godzinę będzie pomagał stawać się podobnymi do Jezusa.

*
*      *

 Na tym kończymy nasze rozważania na temat Eucharystii. Zależało nam, po pierwsze, na ukazaniu prawdy, że Eucharystia jest rzeczywistą obecnością Ciała i Krwi Chrystusa. Po drugie, że tajemnica ta staje się dla jej uczestników skuteczna, gdy i oni są dla niej obecni. Stąd też tak szerokie potraktowanie przez nas problematyki tego sakramentu w warstwie historycznej, jak i obszerne omówienie roli poszczególnych uczestników grupy eucharystycznej, sprawującej tę pamiątkę męki, śmierci i zmartwychwstania Pańskiego.

PRZYPISY:

 28) Por.: „Jako część samej liturgii zaleca się bardzo homilię, w której w ciągu roku liturgicznego na podstawie tekstów świętych wykłada się tajemnice wiary i zasady życia chrześcijańskiego”. KL 52.