Służyć ludziom.
Służyć ludziom. Służyć ludziom w kontaktach codziennych, ale szczególnie przez pracę zawodową. Załatwiać sprawy na bieżąco, odpisywać na pilne listy od razu. Notować to, coś obiecał przynieść, odnieść, zadzwonić, co masz koniecznie załatwić, żeby nikt z tych ludzi nie poczuł się zlekceważony, nie myślał, żeś go chciał upokorzyć.
Szanować drugiego człowieka. Mieć dla każdego czas i dom otwarty. Ale nie dać się zadeptać. Nie dać się zagadać na śmierć. Bo jak spostrzegą, żeś ty taki do słuchania, bo jak się przekonają, że u ciebie dobre miejsce do posiedzenia, to już będą cię nachodzić bez końca. A wtedy uważaj, bo taka dobroć może być też formą egoizmu, bo wtedy może ci nie zależeć na tym, by ludziom pomóc, ale po prostu nie umiesz przerwać potoku wielomówstwa, nie śmiesz powiedzieć, że już nie masz czasu. A może tylko ci zależy na tym, abyś miał opinię dobrego człowieka, człowieka do którego ludzie mają zaufanie. Abyś ty sam miał satysfakcję, żeś taki dobry. Nie bronić się przed przyjmowaniem zaproszeń. Zachodzić do ludzi nawet bez zaproszenia, choćby tylko na to, ażeby utrzymać kontakt, aby pogłębić kontakt. Być przyjaznym dla wszystkich ludzi. Ale dbać szczególnie o dobrą atmosferę w miejscu pracy. Nie czekać na „dzień dobry”. Samemu zagadać, pozdrowić, przywitać się. Nie dopatrywać się w koleżankach, w kolegach swoich wrogów, przeciwników, rywali. Nawet gdyby takimi byli. Nawet gdy się przekonasz na własnej skórze, nawet gdy masz na to dowody, że ci szkodzą, że utrudniają ci pracę, że poza plecami twoimi mówią o tobie źle, że przypisują ci jakieś nieprawdopodobne sprawy, że interpretują złośliwie twoje przyjazne kroki. Wtedy zwłaszcza uważaj, abyś nie popadł w kompleksy, że wokół ciebie sami nieprzyjaciele, że jesteś przez nich tak osaczony jak przez pierścień zła. A krąg się tak zamknął, że już nie masz wyjścia i nie masz szans na jakiekolwiek działanie. Oswajać ich sobie. Spokojem, umiarem, serdecznością. Nie zamykać się w celi swojej pychy, uporu, samotności. Wyrastać wciąż ponad urazy, ponad doznane przykrości. Przebaczać szybko. Nie gniewać się w nieskończoność. Nigdy na zawsze. Nawet gdy twoja wielka krzywda. Docenić gest przeproszenia, pojednania, przyjąć wyciągniętą rękę, jeżeli się taka trafi, choć na to nie czekaj. Bo przecież sobie już gdzieś na początku powiedziałeś, że miłość jest najważniejsza, że służba ludziom jest najważniejsza.
Współżyć z ludźmi. Ale dbać o to szczególnie w miejscu pracy. Kierować ludźmi nie przez zwykły rozkaz, polecenie, ale przez zaangażowanie ich w sprawę, przez dopuszczenie ich do udziału, przez uświadomienie im wagi ich działalności, przez twoje zaangażowanie i zainteresowanie się ich trudem. Nie poprzez pyszałkowate narzucanie im swojej woli, nie przez autorytatywne, bezdyskusyjne rozkazy, ale przez wciąganie ich w problematykę. Nie przez wyznaczanie ludzi na stanowiska, ale przez uzasadnianie tego walorami, które mają, umiejętnościami, które posiadają.
Współżyć z ludźmi. Kierować ludźmi przez swoje zwierzenia, przez wyznawanie im swoich kłopotów i trudności, przez uświadomienie im ich odpowiedzialności, ich roli w tym wielkim dziele, które powstaje. Tworzyć grupę, społeczność, która się rozumie, która odczuwa się każdym drgnieniem. Uczyć się bez ustanku ludzi. Wczuwać się w każdego z nich, uwzględniać jego ambicje, marzenia. Uczyć się szacunku dla każdego, Tak jak i ty od innych tego oczekujesz. Szanować rozmówców. Nie mówić za dużo. Uważać na siebie w gorących dyskusjach, bo słów nie da się odwołać, wycofać, przekreślić, bo ciężkie słowa pozostają w pamięci na długo, na zawsze, bo potrafią zniszczyć przyjaźnie, podważyć zaufanie, ochłodzić kontakty, oddalić. Nie uważać, że to ostatnia rozmowa w twoim życiu i dlatego należy „swoje zostawić na wierzchu”.
Współżyć z ludźmi. Nie zabijać słowem, nie upokarzać, nie poniżać, nigdy nie wyśmiewać. Nie udowadniać, że twój dyskutant jest nic nie wart, że jest głupi. Dać mu zawsze szansę, nawet gdyby nie miał racji. Dostrzec, pochwalić, uznać racje przeciwnika, nawet gdyby były tak nikłe, że niedostrzegalne. Nie odpłacać pięknym za nadobne wtedy, kiedy zostaniesz zaatakowany nie faire, gdy przeciwnik z nieopanowania czy z głupoty zechce cię zniszczyć i nie tylko wykazać ci podstawowe braki, luki w wiadomościach, brak logiki, ale wyśmieje cię, ale jest ironiczny, złośliwy, ale posłuży się chwytami czysto osobistymi, wywlekając jakieś prywatne sprawy, tajemnice twoje, jemu skądś, albo nawet od ciebie, znane. Od samego początku, wciąż, bez przerwy zdawać sobie sprawę, że każdy człowiek, jak ty, ma poczucie swojej odrębności, jedyności i stąd chce być spostrzegany, doceniany, uznawany, szanowany. Jest bardzo wrażliwy, gdy coś jest inaczej, czuje się wtedy zagrożony, staje się agresywny, wrogi, a przynajmniej zazdrosny.
Służyć ludziom. Współżyć z ludźmi. Pomagać ludziom żyć. Ale brać poważnie pod uwagę zazdrość w kontaktach twoich z ludźmi, szczególnie w twoim miejscu pracy. Zazdrość, którą wywołuje twoja oryginalność patrzenia na zagadnienia, osiągnięcia, twoje powodzenie, sukcesy, dobre kontakty z ważnymi ludźmi, szacunek i uznanie. Wysokie drzewa czesze wiatr. Wiedzieć, że zazdrościć ci będą ludzie wszystkiego. Żeś aktywny, pracowity, że masz własne koncepcje, wizje, pomysły, choć nad nimi siedzisz dniami i nocami, aby je rozbudowywać. Nie podarują ci twojej wolności, swobody myślenia, odwagi w wypowiadaniu swoich poglądów. Koledzy i koleżanki widzący twoje prace i osiągnięcia traktują cię jako rywala, który im zagraża. Zresztą zazdroszczą ci wszystkiego. Jeżeli jesteś oszczędny, nazwą cię sknerą, zapytując między sobą, gdzie on te pieniądze podziewa. Jeżeli jesteś wspaniałomyślny, nazwą cię rozrzutnikiem, zapytując między sobą: skąd on te pieniądze bierze. Liczyć się z ludzką zazdrością. Liczyć się z tym, że i ty zazdrościsz. Zazdrościsz innym rozmachu życiowego, kontaktów zagranicznych, szerszego myślenia, lepiej zorganizowanego życia, sympatii ludzi ważnych, zazdrościsz ich poświęcenia, zaangażowania. Zazdrościsz tym, co na wyższym od ciebie stanowisku, chociaż nie mądrzejsi od ciebie, choć po takich samych studiach jak ty, tym którzy są bardziej wpływowi niż ty. W końcu i tym, o których musisz powiedzieć, że są mądrzejsi niż ty.
Służyć ludziom. Powiedzieć sobie wyraźnie, że punkt ciężkości twojej służby ludziom znajduje się w domu i w pracy zawodowej, albo – jeżeli wolisz – w pracy zawodowej i w domu. O te dwie sprawy dbać najbardziej, pilnować ich zapamiętale. Być świadomym, że na tych dwóch przestrzeniach rozstrzyga się twoje życie, odpowiedzialność twoja przed ludźmi, przed sobą i przed Bogiem. Skoncentrować się na dobrej organizacji twojej pracy zawodowej. Na maksymalnym wykorzystaniu czasu – poganiany nie pieniędzmi ani ambicjami, ani nie strachem przed szefem, ale radością twórczą, radością służenia tym, którzy czekają na twoje ręce. Wyróść nad wszystkie zazdrości, nad wszystkie obawy, że ci będą zazdrościć. O wartości człowieka – o twojej wartości nie decydują talenty, które otrzymałeś, ale decyduje praca. Praca twórcza, dynamiczna, praca w której jest miejsce i na odpoczynek, i na świętowanie, ale praca. A po drugie – mieć czas dla domu. Nie traktować go jak hotel robotniczy ani dom noclegowy. Mieć czas dla ludzi, którzy stanowią twoją rodzinę. Tyle, aby nikt nie uważał, że jest pokrzywdzony przez ciebie, że się nim nie interesujesz, gdy on nie jest w stanie poradzić sobie i potrzebuje twojej pomocy.