Odpoczywać.
TWÓJ ODPOCZYNEK
Odpoczywać. Otępiałą głowę położyć na ręce. Zamknąć oczy. Nie myśleć, nie czuć. W głowie mieć zamiast mózgu kamień, który już niczemu nie służy, a na pewno nie myśleniu. Odczuwać swędzenie po całym ciele, jakbyś się nie mył latami, swędzenie pod włosami, swędzenie oczu, które łzawią, przecierać je, jakbyś miał je porażone.
Odpoczywać. Wydychiwać zmęczenie. Jeszcze się podrywasz do pracy. – Jeszcze cię podrywają do pracy. Ale sam widzisz, że nie dajesz rady. Denerwujesz się, wybuchasz, mówisz podniesionym głosem, nie znosisz sprzeciwu, nie stać cię na wczucie się, o co twojemu rozmówcy chodzi. Już nie odpowiadasz precyzyjnie, gubisz się. Jesteś chaotyczny, łapiesz się sam na błędach, rozmówcy łapią cię na błędach. Jeszcze sam sobie nie zdajesz sprawy, że już dalej nie potrafisz, choć dochodzi do ciebie, że ci głos drży, że drżą ci ręce, że ledwie stoisz na nogach, że reagujesz histerycznie, że jesteś napięty jak struna. Marzysz o tym, aby napić się herbaty, kawy, oranżady czy wody mineralnej.
Odpocząć. Zanim się załamiesz, zanim popełnisz jakieś głupstwo. Zanim ci będzie obojętne, co mówisz, co słyszysz i jaką podejmujesz decyzję. Przerwać na czas. Przyprowadzić się do stanu używalności. Powrócić do normy. Iść na spacer. Wyjść, żeby przejść się choćby na chwilę. Odetchnąć świeżym powietrzem. Otworzyć okno. Przeprosić, wyjść.
Przerwać pracę. Usiąść. Oprzeć głowę o ścianę i zamknąć oczy. Odpocząć. Choćby na moment. Nie na moment, na chwilę. Odpocząć. Nie rozmawiać. Nie musieć rozmawiać. Nie musieć myśleć, załatwiać, odpowiadać, podawać, odbierać, przynosić, odnosić, przykręcać, odkręcać, regulować. Nie musieć uważać. Co robisz, co mówisz, gdzie idziesz, gdzie jedziesz. Na znaki ostrzegawcze, na szybkość, na wyprzedzanie, na wyprzedzającego cię, na kierunkowskazy, na zakręty, na stan nawierzchni, na oblodzenie, na mokrość, na stojący samochód na poboczu, na przelatującego zająca. Zjechać na parking. Oprzeć głowę o zagłówek, zamknąć oczy i słyszeć tylko pobliski szum autostrady. Wyjść z samochodu na nogach z waty, dziwiąc się, że jeszcze potrafisz chodzić, że jeszcze pod stopami jest twarda ziemia, a nie tylko pedały i podłoga samochodu.
Odpocząć na czas. Zanim doprowadzisz do katastrofy. Zanim ci będzie obojętne czy żyjesz, czy umarłeś. Zmusić się do tego, aby pobiec w zielony las choćby na pięć minut. Zmusić się do tego, aby zrobić parę przysiadów. Odpocząć. Choć ci się zdaje, że ty jesteś wciąż ten sam ty. Nie jesteś w stanie uwierzyć, że to nieprawda, że ty nie jesteś ten sam, że jesteś strzępem siebie samego, że nie stanowisz nawet 50 procent swojej wartości, myślenia, działania. Uwierzyć w to, że się męczysz. Zgodzić się z tym faktem, że możesz być zmęczony – nie tylko fizycznie, bo to łatwiej poznać, ale właśnie psychicznie. Poznać granice swoich możliwości, poza które nie wyjdziesz. Nie przeciągać ponad miarę. Nauczyć się odpoczywać. Znaleźć dla siebie sposoby. Wypróbować, jak potrafisz najszybciej, najłatwiej powrócić do formy. Przecież nawet Pan Jezus nakazywał to swoim uczniom. Odpoczywać na przerwie na posiłek, na herbatę przedpołudniową, na posiłek południowy. Żeby to nie była fikcja, która cię jeszcze bardziej zmęczy, żeby ta mała przerwa nie była wykorzystana na załatwianie tysiąca rzeczy, m. in. bardzo ważnych i pilnych telefonów.
Odpocząć po pracy. Wracać spokojnie do domu, dziwiąc się, że jeszcze świat istnieje, że drzewa zielone, że ptaki śpiewają, że samochody jeżdżą. Że ty jeszcze żyjesz, że potrafiłeś przeżyć to mordercze tempo. Wracać do domu jak wraca do portu statek po rejsie, jak żołnierz po wojnie, jak więzień wypuszczony z więzienia. Wchodzić w domowe sprawy, gdzie słyszysz, co zaszło w tzw. międzyczasie, wysłuchiwać jakichś bardzo ważnych spraw domowych, które w porównaniu z tym, co ty miałeś przez cały dzień, są dziecinną igraszką. Ale słuchasz, bo wiesz, że nie mógłbyś inaczej, odpowiadasz, zajmujesz stanowisko. Powoli jesteś wciągany w te sprawy. Bierzesz tusz, przebierasz się. Czujesz się, jakbyś skórę starą, zużytą, śmierdzącą zmęczeniem ściągnął ze siebie. Siadasz przy stole, nie wierząc sobie, że istnieje jeszcze coś takiego jak stół czysto zaścielony i talerze porozkładane, a na środku kwiatek w wazonie i świeczka, dziwiąc się, że ktoś ma na takie rzeczy czas i ochotę. Jesz z domownikami swój posiłek. Jeszcze ci ręka lekko drży, gdy podnosisz łyżkę do ust.
Odpocząć w domu. Wziąć gazetę, żeby zobaczyć, co słychać na świecie, a właściwie na to, żeby jeszcze bardziej uspokoić rozedrgane myśli, rozpędzone rachowaniem, pisaniem, odpowiadaniem, układaniem, kontrolowaniem, żeby popatrzeć na jakieś kiepskie zdjęcia, wielkie tytuły mówiące o tym, że ktoś uciekł, a kogoś złapali, że ktoś zabił i kogoś zabili, że gdzieś zamach stanu, a gdzieś powrót rządów demokratycznych, że coś znowu poszło do góry, że twoja drużyna wygrała albo przegrała. Jeszcze może ci się uda wyjść na spacer pod pozorem, że trzeba porobić jakieś małe zakupy albo trzeba coś załatwić. Odpocząć w dniach weekendu. Wyspać się wreszcie aż do oporu. I nie spieszyć się aż do skurczu gardła ze strachu, że się spóźnisz. Ani przy jedzeniu, ani przy jechaniu, ani przy rozmawianiu. Nie spieszyć się przy niczym. Zachować ten spowolniony rytm, który jest istotą odpoczynku, niezależnie od tego, czym wypełnisz ten weekend. Może zostaniesz w domu, bo lubisz dom i chcesz w nim trochę pomieszkać, tym bardziej, że zawsze w domu jest coś do zrobienia, co czeka na ciebie przez cały tydzień. Może popracujesz w ogródku albo na działce. To bardzo dobre zajęcie, zwłaszcza gdy twoja praca zawodowa zmusza cię do siedzenia, do przebywania w zamkniętych pomieszczeniach. Może wyjedziesz, aby odwiedzić twoich krewnych, odrobić zaniedbane wizyty. Wszystko jedno, co będziesz robił w czasie weekendu – nie spiesz się. Po prostu nie spiesz się, niezależnie czy wyjedziesz, czy zostaniesz. Niezależnie od tego czy nad morze, czy w góry, czy na wieś, czy zostaniesz w domu, bo są jakieś prace. Nie spiesz się. Inaczej nie odpoczniesz.
Aż pod koniec weekendu zatęsknisz za swą „budą”. Za swą robotą, którą pozostawiłeś niedokończoną. Za ludźmi, z którymi masz jeszcze tyle do pozałatwiania. Przekonasz się po raz tysięczny, jak ważna jest w twoim życiu twoja praca zawodowa, jak się z nią związałeś na twoje być albo nie być. Jak chcesz ją wypełniać jak najlepiej. Jak sobie siebie bez niej nie wyobrażasz.