Mówcie: „Ojcze nasz”
Jak pokochać Boga? Jeżeli Go nie widać, nie słychać, jeżeli dotknąć Go nie potrafisz, jeżeli nawet nie jesteś w stanie Go sobie wyobrazić. A przecież to jest najważniejsze przykazanie, czyli warunek, bez którego nie możesz stać się prawdziwym człowiekiem – jak pokochać Boga?
A jak kochasz ludzi? Przecież kochasz ich za urok, który roztaczają, za pokój, wolność, jaką zachowują, za promienność, mądrość, ciepło, prawość, życzliwość – za odrobinę Boga, który jest w nich.
To już wiesz, kto to jest Bóg? Stwórca i Ojciec – Ten, z którego wszelkie dobro w ludziach pochodzi.
A kiedy kochasz Boga? Gdy zatęsknisz za Nim: za Jego pięknem, ciszą, za Jego światłem.
Wobec tego próbuj rano i wieczorem, w domu czy kościele, klęcząc czy nawet leżąc w łóżku, próbuj codziennie – tak się wyciszyć, żeby On spłynął na ciebie. Żeby pogłębiła się w tobie cisza, prawość, światło. Żeby rozbudowało się w tobie piękno, mądrość, wolność, miłosierdzie – On sam. Choćby na chwilę.
A potem, w ciągu dnia, staraj się Go nie utracić, ale podświadomie trzymaj się Go: zachowuj swój pokój, uczciwość, wspaniałomyślność, przebaczenie – żebyś Go utrzymał w sobie, żebyś wciąż z Nim trwał.
Jak uklęknąć do modlitwy? Jak podnieść oczy ku Niemu? Jak powiedzieć: „Boże”, „Ojcze” – skoro jesteśmy świadomi tylu zmarnowanych godzin, dni, tygodni, okazji, sytuacji, możliwości; tyle czasu, sił straconych na bezsensowne, błędne wędrówki życiowe? Skoro jesteśmy świadomi, ile w nas zła, które popełniamy, popełnialiśmy i popełniać będziemy – nie „może”, nie „przypuszczalnie”, nie „chyba”, ale na pewno. Skoro są tereny, których Bogu nie oddaliśmy, zawarowaliśmy sobie, nie puścimy Go tam, nie wyobrażamy sobie życia bez nich. Jak przychodzić do kościoła, skoro czujemy się tutaj obcy, bo jesteśmy odcięci od sakramentów świętych jakąś decyzją, która się stała i odstać się nie może.
A przecież Bóg jest Miłosierdziem. Bierze ciebie takim, jak jesteś, w twojej konkretnej sytuacji – nawet grzesznej. I tuli cię do serca jak najlepsza matka swoje ukochane, choć niesforne dziecko, trochę głupiutkie, trochę krnąbrne – liczy, że kiedyś zmądrzejesz. A teraz czeka na ciebie, kiedy przyjdziesz i powiesz: „Ojcze”.
Było wielu mędrców, założycieli religii, którzy mówili, że Bóg jest wszechmocny, jedyny, wszechobecny, że jest Duchem. Ale nikt nie powiedział, że Bóg jest Miłością. Mówiono, że Boga należy kochać z całego serca swego, ale nikt nie powiedział, że Bóg bezgranicznie kocha każdego człowieka: nie tylko bogatych, ale i biednych, władców, ale i poddanych, zdrowych, ale i chorych, Izraelitów, ale i pogan, sprawiedliwych, ale i grzeszników.
Uznano to za bluźnierstwo – że to jest niemożliwe, aby Bóg chodził za grzesznikami jak pasterz za owcą, która oddali się od stada, aby szukał grzesznika jak kobieta drachmy, która się jej zgubi, aby był jak ojciec, który syna marnotrawnego przygarnia z radością, gdy ten zechce wrócić. Że to Bogu uwłacza, aby troszczył się o każdego wróbla na dachu, o każdą trawę polną, która dzisiaj jest, a jutro będzie w piec wrzucona, o każdego człowieka – niewydarzony stwór tej ziemi.
My chrześcijanie jesteśmy jedynymi spośród ludzi, którzyśmy uwierzyli – którzy powinniśmy uwierzyć – że Bóg jest Miłością. Że On, który stworzył i stwarza kosmos, troszczy się o nas głupich i szmatławych, słabych i kruchych, a jeżeli czegoś od nas chce, to tego, byśmy Go choć trochę naśladowali.
A ty wciąż nie dowierzasz. A ty podejrzewasz, że kryje się tu jakiś podstęp, nieszczerość, a nawet oszustwo; że pod cienką warstwą lukru, zwaną miłością Bożą, czai się żelazna Boża sprawiedliwość, że On wypatruje pilnie, śledzi wnikliwie najmniejsze twoje potknięcie, najdrobniejszego przewinienia nie przepuści, nie daruje, ale zemści się co do grosza. A Jezus – Słowo Boże – po swoim zmartwychwstaniu nazwał apostołów braćmi, choć w czasie męki pouciekali, a do Piotra, który się Go wyparł, powiedział: „Paś owce moje”.
Jakże my nie umiemy kochać. Jakże nie umiemy przebaczać.
Kiedy zabudujemy łąki, zalejemy asfaltem góry – wtedy umrzemy. I w miarę jak betonujemy i asfaltujemy, zatracamy swoje człowieczeństwo. Bo z ziemi wyszliśmy i jak długo ziemi się trzymamy, tak długo jesteśmy normalni.
Więc słuchaj ziemi. Zwłaszcza w czasie wakacji, urlopu. Ale nie tylko wtedy. Wciąż słuchaj lasów, pól, gór, gwiazd, morza, wiatru, deszczu, śniegu, chmur, zimna i ciepła, błękitu i zieleni. Słuchaj nocy i dnia. Roślin i zwierząt. Nie bój się tej mowy, nie uciekaj przed nią do ludzi i rzeczy. Naucz się tej mowy. Abyś poczuł, że należysz do świata, że powinieneś stanowić z nim jedno.
Po co Bóg zesłał swojego Syna na ziemię? Przecież ludzie wierzyli w Niego. Intuicją zrozumieli, sercem odczuli. Odkąd człowiek zaistniał na ziemi, wierzył w Boga. Wobec tego po co? Aby powiedział słowem i życiem swoim, że Bóg jest Miłością i człowiek ma kochać Boga i bliźniego. I że tak trzeba budować Królestwo Boże na ziemi.
Czy przyszedł na darmo?
Z perspektywy dwóch tysięcy lat możemy powiedzieć, że obecność Jezusa Chrystusa i Jego nauka zaważyły istotnie na historii Europy, a przez nią na historii świata. To, co się w tej chwili na naszych oczach dzieje, to nic innego jak budowanie Królestwa Bożego na ziemi. I dla przykładu: ludzkość wszystko robi, żeby ratować kraje od klęski głodu. Interweniuje na rozmaity sposób, aby ustały bratobójcze wojny. Organizuje przeróżne akcje, by dźwigać kraje Trzeciego Świata. Zabiega, żeby człowiek szanował człowieka – niezależnie od koloru skóry, od religii, od ideologii, którą wyznaje.
Można nawet powiedzieć, że znaczenie Chrystusa i Jego Ewangelii się potęguje. Nawet, gdy Jego imię nie jest wymieniane. Nawet gdy ci, którzy walczą o pokój, deklarują się jako niewierzący w Niego.
Jesteśmy stworzeniami wychylonymi „ku”. Jesteśmy istotami skierowanymi „do”. Potrzebujemy akceptacji, zatwierdzenia, uznania. Wtedy potrafimy wykonywać nawet przez całe życie najbardziej katorżniczą pracę, wydzierać z siebie wszystko, co w nas najlepsze. Wtedy trud nie trudzi, ból nie boli. Wtedy możemy iść przeciwko całemu światu, przeskakiwać przepaści, przenosić góry, przemierzać przestrzenie – jeżeli tylko wiemy, że ktoś nas kocha i przyjmuje nasze osiągnięcia z podziwem i radością.
Jesteś stworzeniem wychylonym ku Bogu, jesteś istotą skierowaną do Niego. Czasem spotkasz człowieka, który powinien być dla ciebie cząstką Boga, Jego odblaskiem – człowieka, który cię pokocha, którego ty pokochasz. Rzecz w tym, byś się na człowieku nie zatrzymał. Byś się do niego nie ograniczył.
Chociaż wiesz dobrze, że już tyle razy zbłądziłeś, pogubiły ci się ścieżki, już nie jest tak, jak powinno być. Chociaż ci się zdaje, że straciłeś z Nim kontakt, bo odszedłeś od Jego woli – On zawsze był i jest przy tobie. I nigdy Go nie stracisz. Towarzyszy ci w kolejnym etapie twojego życia, chwili, sekundzie, jak najtroskliwszy Przyjaciel. Nawet w chwilach twojego upadku, grzechu, błędu.
Przed ważnymi decyzjami pytasz ludzi, co zrobić, jak wybrać, jak zdecydować. I tak też trzeba. Ale gdy już wysłuchasz wszystkich opinii, na koniec zostań sam na sam z Bogiem. Wsłuchaj się w Jego głos. W Nim szukaj odpowiedzi. Tym dłużej, im ważniejsza sprawa dla ciebie.
Wszyscy dla Niego żyjemy. Wszyscy do Niego idziemy. Czy chcemy, czy nie chcemy. Czy o tym myślimy, czy nie myślimy. Czy pamiętamy, czy nie pamiętamy. Czy robimy to świadomie, czyśmy zupełnie o tym zapomnieli. Czy Go akceptujemy, czy Mu zaprzeczamy swoim myśleniem. Czy Go wielbimy, czy Go obrażamy swoim życiem.
To wynika z naszego człowieczeństwa, które On zbudował.
Czego ty najchętniej słuchasz? Jaka tematyka cię naprawdę interesuje? Jakie sprawy są dla ciebie szczególnie ważne? O czym ty rozmawiasz?
Cokolwiek byś na to odpowiedział, to przecież wciąż czekasz na słowo, które by w tobie rozbłysło jak gwiazda w ciemności. Na słowo, które pomoże ci zrozumieć twoje sprawy człowiecze i poprowadzi cię ku Temu, który zdaje się być gdzieś za horyzontem, a jest w głębi twojego serca.
Żeby kochać, najpierw trzeba szanować. Żeby mieć miłość do drugiego człowieka, najpierw trzeba mieć dla niego szacunek. A na to trzeba uznać jego godność: że nosi w sobie jakieś wartości. Że stanowi jakieś dobro.
A jak nie możesz dostrzec żadnego dobra? Tylko fałsz, obłudę, lenistwo, oszustwo. A jeżeli nie widzisz nic dobrego w człowieku – tylko podłość, zarozumialstwo, chciwość, drapieżność. A jeżeli nic nie widzisz w człowieku?
To zawsze pozostaje jeszcze jedno. Że jest stworzeniem Boga, że jest kochany przez Niego.
Najpierw stałeś pod górą Synaj i słuchałeś, jak wśród gromów i błyskawic Bóg przemawiał do ciebie o tym, że masz Go miłować. Trzeba, żebyś dziś wyszedł na górę błogosławieństw i słuchał, co Jezus mówi o Bogu: że ciebie kocha.
Tym bardziej dlatego, że wciąż walą się na ciebie jakieś nieszczęścia. Ktoś bliski choruje. Ktoś bliski umiera. W domu nieporozumienia. W pracy kłopoty z ludźmi i niepewność. W świecie napięcia, zamieszki, wojny. W kraju trudna sytuacja ekonomiczna, polityczna. Budzisz się po nocach zrywany strasznymi snami. Źli ludzie „szyją ci buty” poza plecami. Plotki, oszczerstwa obłażą cię. Czujesz się coraz bardziej zagrożony. Zdaje ci się, że podnosi się fala zła, że coraz mniej przyjaźni, serdeczności, ciepła, że coraz bardziej osacza cię chciwość, interesowność, zachłanność, zawiść, zazdrość. Coraz więcej zezwierzęcenia.
Dlatego trzeba, żebyś coraz częściej wychodził na górę błogosławieństw i słuchał Jezusa, który naucza, że jesteś wciąż w rękach Ojca. Jak dwa wróble, które z dachu nie spadną bez Jego woli. Jak trawa polna, którą przyodziewa, choć ona dzisiaj jest, a jutro będzie w piec wrzucona.
Choć na co dzień nie czujesz Jego obecności, bo prawdziwa miłość się nie narzuca. Ale bywa, że nagle ci się oczy otworzą. Że się jakoś potkniesz o Jego miłość, że objawi ci się jak Mojżeszowi w krzaku ognistym i zobaczysz, jak bardzo jesteś w Jego rękach.
Do twoich podstawowych obowiązków – jak i każdego człowieka – należy, abyś sobie zdał sprawę z tego, jaka przepaść istnieje pomiędzy tobą a Bogiem, a zarazem: jaka bliskość istnieje pomiędzy tobą a Bogiem.
Nawet gdybyś bardzo chciał – nie potrafisz. Nawet gdybyś wszystko dał, i tak będzie za mało. Bo tylko tyle możesz dać, ile sam stanowisz. A możliwości twoje są ograniczone. Boga nikomu nie zastąpisz. Ostatecznie każdy człowiek na Niego czeka.
Nie żądaj od ludzi za dużo. Nie spodziewaj się czegoś, na co ich nie stać. I w nich ujawni się, wcześniej czy później, próg ich możliwości. I w nich jest w końcu strach o siebie, troska o uratowanie tego, co mają. Boga nikt ci nie zastąpi. Ostatecznie zawsze na Niego czekasz.
W twojej religijności ciągle pełno ciebie. Bo prosisz o coś, czego bardzo potrzebujesz, albo dziękujesz za to, co od Boga otrzymałeś, albo przepraszasz za to, co złe w twoim życiu. W twojej religijności ciągle pełno ciebie – aż powstaje podejrzenie czy to religijność, czy to załatwianie swoich spraw.
A przecież czas najwyższy, żebyś podniósł głowę od siebie i zobaczył Boga samego. By już nie tylko prosić, dziękować, przepraszać, ale by stanąć przed Jego wielkością, wspaniałością z pokorą i uwielbieniem.
Nie tylko Jezus przyjął chrzest. Tyś też przyjął. Nie tylko na Jezusa zstąpił Duch Święty. Również na ciebie. Ma być twoim przewodnikiem, doradcą, pocieszycielem. Ale musisz Mu dać szansę, dopuścić Go do głosu. Musisz dać szansę sobie, żebyś mógł Go usłyszeć. Nie pozwól się zagadać. Nie może więc w twoim domu przez cały dzień „iść” telewizor, radio, video, gramofon czy magnetofon. Nie możesz traktować gazety jak Pismo Święte. Naucz się milczeć, zachowaj w sobie strefę ciszy. Aby uczynki twoje były jasne, nie ciemne. Abyś się kierował mądrością, a nie głupotą. Abyś czynił dobro, a nie zło.
Jesteśmy ochrzczeni w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. W imię Stworzyciela, Zbawiciela i Uświęciciela. Jesteśmy ochrzczeni, naznaczeni, wybraliśmy na całe życie – wybrali w naszym imieniu nasi rodzice i jak tylko było ich na to stać, uczyli nas żyć na świecie Ojca, według nauki Syna, w Duchu Świętym.
Z biegiem lat ty zacząłeś przejmować kształtowanie samego siebie. Udało ci się, udaje ci się? Obcujesz z Ojcem, który cię stworzył i nieustannie stwarza ciebie i świat otaczający. Uważasz Jego Syna za swojego Mistrza. Masz w sobie Ich Ducha – ducha miłości, wolności, sprawiedliwości i pokoju. Jesteś chrześcijaninem?
Ty nie masz stawać się drugim świętym Franciszkiem, drugą świętą Klarą czy nawet drugim Chrystusem, ale sobą: tym jedynym, niepowtarzalnym synem Bożym, którego przed wiekami Bóg wymyślił. Na tej drodze pomaga ci Jezus – Wcielone Słowo Ojca. I dlatego wędrujesz rok za rokiem przez Jego życie od Adwentu do Zesłania Ducha Świętego, abyś miał odwagę i siłę wydobyć z siebie to dobro, które zasiał w tobie Bóg.
To, co nam towarzyszy na co dzień, co nas straszy po nocach, co nam się śni w najstraszniejszych snach – to nasza śmierć.
Ale przecież do nieba idziemy, nie do śmierci. Tylko jak myśleć o niebie. Jak określić to, co przekracza możliwości naszego myślenia. Jak stworzyć analogię choćby najdalszą. Jak znaleźć słowo najświętsze i najbardziej ludzkie. Jezus nam takie słowo poddał: dom. Niebo jest domem.
My, ptaki przelotne, niespokojni żeglarze, wieczni tułacze. My, wciąż szukający miejsca, w którym by kotwicę zarzucić, przystań zbudować, gniazdo założyć, trwać w spokoju niezagrożonym – najbardziej tęsknimy za domem. Za domem, gdzie by nas budziły ze snu wielkie wschody słońca, gdzie by nam dzień gasiły wygwieżdżone noce, gdzie by nas kołysał do snu szum drzew. Dom, miejsce bezpieczne, ciepłe w mroźne zimy, chłodne w upalne lata, w którego ścianach znaleźliby się nasi najbliżsi.
To, co nam ma towarzyszyć na co dzień, co nam ma się śnić w snach, co nam się ma marzyć na jawie, to Dom, do którego idziemy.
Być wiernym Bogu. W pogodę i w niepogodę, w dzień i w nocy, w zimie i w lecie, w zdrowiu i w chorobie, w dzieciństwie, w młodości, w wieku dojrzałym, w małżeństwie, w rodzinie i na stare lata. Przepychać się wciąż do Niego, nie dać się zatrzymać przez szczegóły, ozdoby, upiększenia. Wbrew tym, którzy uważają, że wystarczy paciorek rano i wieczorem, i Msza święta niedzielna w przytulnym kościółku – wbrew swojemu wygodnictwu. Mieć w sobie ciągły niedosyt tego, co się zrozumiało. Trwać niezadowolonym z siebie i z tego, co się już zrobiło. Szukać, czytać, grzebać, pytać, cieszyć się każdym okruchem znalezionego światła. Nieść Go przed sobą i ludźmi. Budować. Budować nowy, lepszy świat.
Być wiernym Bogu, gdy procesja się rozchodzi i ludzie udają się do swoich domów na obiad, uważając, że wypełnili swój obowiązek chrześcijański.
Zostać wiernym Bogu choćby tylko z małą grupą straceńców. Nawet w samotności, w odrzuceniu, w potępieniu, w pogardzie. Jako ten nieżyciowy, przestarzały, zacofany, zabobonny, konserwatywny, uparty.
Zostać wiernym Bogu w czasie najtrudniejszym. Gdy zdradzą, skrzywdzą cię, którzy się uważają za Jego przedstawicieli, gdy ukaże się ich tchórzliwość, kunktatorstwo, troska o wygodne fotele, nieskażoną opinię i świetlaną przyszłość. Gdy wyjdzie na jaw ich pazerność, chciwość, dbanie o swoje interesy i pierwsze miejsca.
Zostać wiernym Bogu w czasie niebezpiecznym, gdy się jest wreszcie już uznanym, dostojnym, szanowanym. Gdy już wszyscy przytakują, przyjmują, cytują. Obudzić się z tego czadu, by stwierdzić z przerażeniem, że nie wiedzą, co mówią, że wewnątrz pozostali nietknięci w swym egoizmie i samozadowoleniu i po raz któryś poderwać się do walki o Ewangelię.
Jeżeli Bóg jest Pięknem, to jesteś z Nim złączony, gdy piękne jest twoje życie, twoje poczynania, twoje słowa i myśli.
Jeżeli Bóg jest Dobrocią, to jesteś z Nim złączony, gdy jesteś dobry dla wszystkich, a zwłaszcza dla potrzebujących twojej dobroci.
Jeżeli Bóg jest Prawdą, to jesteś z Nim złączony, gdy mówisz prawdę, gdy czynisz prawdę, gdy postępujesz według prawdy.
Jeżeli Bóg jest Miłością i Miłosierdziem, to jesteś z Nim złączony, gdy współodczuwasz, współcieszysz się i współcierpisz, gdy czynisz miłosierdzie.
Bo jeżeli jesteś fałszem, a nie prawdą; brzydotą, a nie pięknem; okrucieństwem, a nie miłosierdziem; nienawiścią, a nie miłością – to gdy On przyjdzie, powie ci: „Nie znam ciebie”.