Biblioteka


Ale nas zbaw ode złego



 

Ale nas zbaw ode złego
 

Konwalie już od dawna na straganach. Zakwitły kasztany. Jabłonie pokryły się białą pianą kwiecia. Bzy zaczynają się rozwijać. Na ulice naszych miast i wsi wysypały się dziewczynki i chłopcy idący do Pierwszej Komunii Świętej. Maturzyści są już po pisemnym i spotkać ich można roześmianych, zamyślonych, rozgadanych, zaczytanych, niezwracających na nikogo uwagi. To ich wielkie dni.
 Co w tobie z twoich wielkich dni zostało? Ile wiosny? Ile zostało nadziei, ufności, radości, optymizmu? Odgrzeb siebie z tamtych lat. Rozdmuchaj ten ogień, który w tobie płonął. Przecież wtedy byłeś ten sam, co dziś. A więc od nowa uwierz, zaufaj, popatrz na świat z błyskiem w oczach. Potrzeba ci tego tym bardziej, im więcej lat przeminęło od tamtych wydarzeń, im mniej masz lat przed sobą.
 

T
o, co w tobie najświętsze, najdroższe, najważniejsze, czego nigdy nie chciałbyś zdradzić – a zdradzasz, ani oddać za żadną cenę – a sprzedajesz, zachować na zawsze – a trwonisz, co jest dla ciebie probierzem oceny ludzi i siebie samego, co nazywasz słowem: prawość, uczciwość, wierność – to jest twoim kluczem do Królestwa Bożego, to wręczysz Bogu, gdy staniesz przed Jego obliczem.
 

W
ierzymy – jakbyśmy nie wierzyli. Kochamy – jakbyśmy nie kochali. Ufamy – jakbyśmy nie ufali. Wciąż jesteśmy na huśtawce pewności i wątpienia, zachwytu i rozpaczy, odwagi i tchórzostwa.
 Tacy sami jak tamtych Dwunastu.
 

G
dy się upominasz o swoje prawa, gdy się uskarżasz na swoje krzywdy, możesz zyskać pogardę otoczenia, najwyżej współczucie. Wielkość twoja jest dopiero wtedy, gdy się upominasz o prawa ludzkie, o krzywdy ludzkie.
 Ileż razy milczeliśmy, kiedy trzeba było mówić. Ileż razy staliśmy w cieniu, kiedy trzeba było wystąpić. A może, co gorsza, tę postawę nazywaliśmy pokorą, roztropnością albo miłością chrześcijańską – to, co było czystym tchórzostwem, strachem przed konsekwencjami.
 

N
ie dajmy się zagadać na śmierć i nie zagadajmy się sami na śmierć. Najświętsze słowa mamlane, paplane, powtarzane – staną się jak sieczka, jak plewy, jak uschła trawa. I słowo „wolność” nie będzie znaczyło wolność, „demokracja” nie będzie znaczyło demokracja, „samorządność” nie będzie znaczyło samorządność, „sprawiedliwość” nie będzie znaczyło sprawiedliwość, „uczciwość” nie będzie znaczyło uczciwość, „odpowiedzialność” nie będzie znaczyło odpowiedzialność, „praca” nie będzie znaczyło praca, „miłość” nie będzie znaczyło miłość. Nie będzie znaczyło już nic.
 Szanuj wielkie słowa, bierz za nie odpowiedzialność i nieś je jak skarb najdroższy w naczyniach glinianych.
 

R
ozgarnij zwały przeczytanych gazet, książek i skryptów. Wydostań się ze stosu oglądniętych filmów, programów telewizyjnych. Wyzwól się z tego, czego słuchałeś w audycjach radiowych, w rozmowach, na wykładach, prelekcjach, odczytach. Zdobądź się na własną ocenę, krytyczny ogląd, głęboką analizę tego, co przeczytałeś, zobaczyłeś, usłyszałeś. Stań się człowiekiem. Prawdziwym, tożsamym.
 

K
ażdemu człowiekowi kiedyś czas się wypełnia. To jest chwila, kiedy dochodzisz do przeświadczenia, że za wszelką cenę musisz się przeciwstawiać fali błota, która cię zalewa, która dusi, grozi śmiercią – że gdy nie zaprotestujesz, to zdradzasz siebie, przestajesz być godny, aby nazywać się człowiekiem.
 To jest czas trudny. Może wolałbyś, żeby na ciebie on nigdy nie przyszedł, żebyś mógł iść przez życie, zajmując się swoimi sprawami, udając, że nic takiego się nie dzieje i nie myśleć o tym, że błoto coraz bardziej cię otacza. A jeżeli już jesteś go świadomy, to niechby za ciebie ktoś inny podjął środki zaradcze. A tymczasem naprawdę nikt ani nic nie potrafi ci oszczędzić tej pracy. Uratować się możesz tylko sam.
 

T
y, który chcesz być wolny. Wiedz, że wolności trzeba się uczyć. Konsekwentnie i uparcie. Tępić w sobie bezwolność więźnia skazanego na dożywocie, służalcze nadstawianie karku, żebracze wyciąganie dłoni, zwierzęce warowanie przy nodze pana. Bo drzemią w tobie atawizmy serwilizmu, niewolnicze posłuszeństwo, pańszczyźniana pokora i ustępliwość przed silniejszym, i przyznawanie racji temu, kto głośniej krzyczy.
 I wiedz, że być wolnym, to znaczy drugiemu dawać wolność. A w tobie siedzi satrapa i byle ci oddano rąbek władzy, zamieniasz się w kaprala służbistę, który chce mieć wszystko pod sznurek i na rozkaz.
 I wiedz, że być wolnym, to znaczy stawać w obronie tych, których szantażują, gwałcą, łamią, przymuszają, zamieniają w pachołków, manipulują nimi, posługując się wszelkimi metodami.
 Ty, który chcesz być wolny. Wiedz o tym.
 

S
zczycimy się tym, że jesteśmy inteligentnym narodem. Warto posłuchać, o czym ludzie rozmawiają. Kobiety o ciuchach. Mężczyźni o samochodach. Kobiety o makijażu i jak można schudnąć. Mężczyźni o samochodach i piłce nożnej. Mężczyźni i kobiety o seksie – na równi. Może jeszcze biadolenie, może jeszcze ploty o swoich bliższych i dalszych znajomych. Może jeszcze tania  polityka, sensacyjki. I to by było wszystko.
 Dźwigaj poziom rozmów. Wydrzyj z siebie to, na co cię stać. Żebyś ty mądrzał i żeby inni przez ciebie mądrzeli.
 

C
zym żyjesz? Co w tobie płonie? Czym się interesujesz? Jakie sprawy cię angażują? Czym się wzruszasz, cieszysz, martwisz? Co najgłębiej przeżywasz? Jaki jest motor napędowy twojego działania? Co w twoim życiu naprawdę się liczy? Teraz, obecnie, w tej chwili, w tych dniach. A jak oceniasz swoją przeszłość? Co uważasz za swoje osiągnięcie, za swój sukces, zdobycz, a co traktujesz jako niepowodzenie, stratę czasu, śmierć swojego życia? A o czym marzysz, co planujesz, co chcesz osiągnąć w przyszłości: jutro, pojutrze, za miesiąc, za rok?
 Gdyby tak nagle otworzyć twoje wnętrze – czy byś się go nie zawstydził przed samym sobą i przed ludźmi?
 Czym żyjesz? Co w tobie płonie? Jeśli płonie.
 

K
iedy ty jesteś ty? Na wczasach czy u siebie? W domu czy w pracy? Wśród domowników czy wśród kolegów? Wśród młodych czy starych, kobiet czy mężczyzn? Gdy spotykasz ludzi, od których jesteś zależny, czy ludzi, którzy od ciebie zależą – którzy wymagają, żądają, grożą, zmuszają, czy też gdy jesteś tym, który oczekuje, domaga się, przymusza, stosuje sankcje? Gdy jesteś chory czy zdrowy? Gdy masz sukcesy czy gdy ponosisz klęski? Przyglądaj się sobie, obserwuj siebie. Umiej się podziwiać, umiej się wstydzić za siebie. Bo w tym rzecz, że chociaż jesteśmy wciąż w drodze i wciąż zmieniają się sytuacje i układy, to przecież nie możesz sobie zaprzeczać, musisz zachować swoją linię, swój rdzeń, swoją istotę, której nie oddasz nikomu, nie sprzedasz za żadne skarby.
 

N
asze życie duchowe musi mieć wysoką temperaturę. Najpierw intelektualną. Po wtóre – uczuciową. Każdy twój dzień musi być dla ciebie ciekawy, musi się w nim coś dziać. To jest potrzebne tobie. I ludziom. Żebyś miał im coś do powiedzenia, żebyś nie był wymłóconą słomą. I miej temperaturę serca. Miej swoje wewnętrzne ciepło dla siebie i ciepło dla ludzi, żeby tobie było dobrze z sobą i żeby innym było dobrze z tobą.
 

T
y wiesz, że ktoś źle postępuje: że kradnie, oszukuje, kłamie, że źle pracuje, że się fatalnie zachowuje. Ale gdybyś spytał tego, który strzela do twego brata, to on by ci udowodnił, że ma rację. I dziecko, które się nie uczy, ten, kto oszukuje, oczernia, kradnie, donosi, nie płaci podatków, skin, który masakruje – każdy ma uzasadnienie swojego postępowania i jest w porządku. Wszyscy są w porządku.
 Czy istnieje więc jakaś szansa, by przebić pokrywę egoizmu i własnego interesu? Chyba że cię zauroczy piękno, prawda, czystość i wtedy zawstydzisz się swojej brzydoty, krętactwa, brudu. I dlatego tak ważną rolę odgrywać powinna w twoim życiu Ewangelia.
 Gdy tak słucham, co niektórzy zwyczajni, a nawet sztandarowi chrześcijanie mówią, gdy tak patrzę, co robią, jak żyją, to nieraz sobie myślę: szkoda, że do chrztu nie przystępują ludzie dorośli, którzy w pełni świadomi tego pójdą za Chrystusem, uznając Go za swego Mistrza i Pana – Przyjaciela i Brata, a Ewangelię za swoją księgę życia. Tylko czy to byłoby idealne rozwiązanie? Czy można sobie powiedzieć: odtąd już na zawsze, na całe życie decyduję się. Przecież nikt nie potrafi nikomu przyrzec raz na zawsze. Czy to na początku życia – słowami rodziców, czy to w dojrzałym okresie. Bo naprawdę, żebyś mógł coś przyrzec na całe życie, to musisz przyrzekać codziennie. Sobie, drugiemu człowiekowi – również Bogu. Inaczej nie dziw się ani temu, że się małżeństwa rozlatują, ani temu, że z chrześcijan robią się praktykujący materialiści. A przynajmniej egoiści dbający tylko o swój własny interes – co właściwie to samo znaczy.
 

K
iedy masz dość domu, domowników, pracy, kolegów, przyjaciół, znajomych, miasta, tramwajów, autobusów, sklepów, kiedy ci obrzydnie wszystko, co jest twoim dniem powszednim – to znak dla ciebie, że czas wyjechać na urlop.
 A wracać? – Gdy zatęsknisz. Do twojego mieszkania i domowników, do codziennej pracy, kolegów i koleżanek, do twoich zwyczajnych spraw, do ludzi, z którymi jesteś od rana do wieczora, do tych twoich ulic, sklepów, tramwajów i autobusów, do twojego miasta.
 Co zrobić z resztą roku? A gdy w ciągu roku masz dość – i mieszkania, i domowników, i kolegów, już się patrzeć nie możesz na gęby i słuchać nie możesz głupiego gadania, idiotycznych śmiechów, już nie chce ci się spełniać codziennych zajęć. Co wtedy? To wtedy uciekaj. Do teatru, na koncert, poczytaj książkę, do kina, na jakiś występ estradowy, do starych przyjaciół na pogadanie. I te dwie godziny mogą cię uratować: okaże się, że te gęby to nie takie gęby. Że te głupie rozmowy to nie takie głupie. Że te idiotyczne śmiechy to twoja przesada. Umiej znaleźć sposób na to, żeby żyć normalnie.
 

U
ważaj, żebyś się nie stał automatem do robienia pieniędzy, maszyną do liczenia, istotą, która tylko o nich myśli i marzy, im poświęca swój czas, swoje siły. Bo jeszcze chwila i przestanie istnieć dla ciebie dom, praca, odpoczynek, świętowanie, zniknie przyjaźń, miłość człowieka i Boga, a zostaną ci tylko one: pieniądze, które obiecywały wszystko, a nie dały nic, co ludzkie.
 

T
rzeba pościć cały rok – nie tylko w Wielkim Poście. Za dużo wiemy na temat zawału, zatoru, raka, sklerozy, choroby wrzodowej, chorób wątroby, układu krążenia, serca. Już trzeba pościć codziennie, nie tylko w piątki. I gdy ręka cię kusi, żeby sięgnąć po papierosa, po jeszcze jeden kieliszek wódki, po narkotyk, żeby wypić kolejną filiżankę kawy, zamówić kremówkę, nałożyć sobie jeszcze jedną porcję makaronu – umiej powiedzieć sobie „nie”. Ty, który pijesz, a masz dzieci, ty, która palisz, a chcesz mieć dzieci, nawet w dalekiej przyszłości. Ty, która palisz, a jesteś w ciąży i chciałabyś, żeby twoje dziecko było w pełni normalne. Za dużo wiemy. Z czego się umiera i jak szybko się umiera.
 Musimy pościć. Codziennie. Tylko nie mów, że robisz to dla zdrowia, bo ta sprawa ma wymiar głębszy. Zdrowie to jest największy dar, jaki od Boga otrzymałeś, za który jesteś odpowiedzialny. Masz go strzec, rozwijać, by jak najlepiej służyć drugiemu człowiekowi.
 

C
zy jest możliwe nawrócenie pod koniec życia? Czy człowiek, który całe życie krzywdził innych, jest w stanie to ocenić, żałować, zobaczyć siebie w prawdzie? Bo jak długo można żyć w poczuciu własnego zła? Przecież każdy natychmiast dorabia sobie motywację swojego działania, konstruuje swoją filozofię życiową, swoisty system wartości. I tak błyskawicznie wrastamy w nasze grzechy, nałogi, przyzwyczajenia, w nasze zło, że nie jesteśmy w stanie oderwać ich, odróżnić ich od nas samych. I w końcu uważamy, że wszystko było i jest w porządku.
 A naprawdę to jest tak, że nikt nie jest wzywany jeden raz. Jesteśmy wzywani wciąż przez Boga, tylko nie zawsze reagujemy na to wezwanie. Czasem dopiero pod koniec życia. Tylko jaką cząstką swojej osobowości?
 Całe życie musisz się nawracać. Bo wciąż z kursu ściągają cię a to wiry podwodne, a to wiatry boczne, a to zła widoczność. Wciąż się musisz nawracać. Od wszystkiego, co w tobie złe. Od twojej pazerności, chciwości, interesowności, od twojego lenistwa, bałaganiarstwa, tracenia czasu, od twojego wygodnictwa, od stagnacji umysłowej. Wciąż się musisz nawracać. Do śmierci, do końca. Bo albo idziesz w górę, albo idziesz w dół. Pozycji statycznej nie ma. Albo się nawracasz do dobra, albo się nawracasz do zła.
 Może cię razi słowo „nawracać się”. Wobec tego: całe życie musisz się przemieniać w takiego człowieka, jakim cię pomyślał Bóg.
 

G
dyby tak się dało uprosić Boga o przejrzenie raz na zawsze. Gdyby nam się tak udało, jak temu niewidomemu, dobrze widzieć przez całe życie.
 A tymczasem, nawet jeżeli dostąpisz tego cudu i zobaczysz Światło Boże czy głębiej swojej ciemności, prawdziwy kształt spraw ludzkich czy swoje zakłamanie, tuż zaraz znowu nasunie się na twoje oczy mgła twojego egoizmu i głupoty i znowu prosić ci trzeba: Panie, abym przejrzał. I tak wciąż, do końca, do samej śmierci.
 

G
dy będziesz pożyczał ludziom z ciężkim trudem przez ciebie zapracowane pieniądze albo gdy je nawet dasz, powiedzą o tobie – skąd on ma taką forsę, jaki sknera, zbiera i zbiera, a z drugimi się nie dzieli.
 Gdy będziesz dawał ludziom rzeczy, które sobie spod serca wyrywasz, bo ci służyły znakomicie, albo które trzymałeś od święta czy na czarną godzinę, powiedzą – tylko tyle dał?
 Gdy będziesz służył ludziom swoim czasem, nawet kosztem zaniedbywania obowiązków, swojego odpoczynku, snu i posiłków, powiedzą – on właściwie nie ma nic do roboty, mógłby się czymś zająć.
 Gdy będziesz pomagał ludziom w ich trudnych chwilach, brał do swego domu, karmił, poił, opiekował się, a potem wycofasz swoją pomoc, bo uznasz, że już czas trudny przeminął – to się po prostu na ciebie obrażą albo będą mieli przynajmniej do ciebie żal.
 Gdy będziesz się starał wykonywać swój zawód maksymalnie uczciwie – to powiedzą, żeś pazerny na pieniądze albo że chcesz zrobić karierę, zająć kierownicze stanowisko, albo udowodnić, żeś lepszy.
 Im więcej będziesz pracował, służył, poświęcał się, im bardziej będziesz starał się żyć uczciwie – tym łatwiej oskarżą cię, żeś cudzołożnik, oszust, kłamca, cham i bezczelny, a przynajmniej nie całkiem normalny.
 Czy z tego wynika, że masz zrezygnować z takiego postępowania? Nie, bo byłbyś podobny do faryzeuszy, którzy wszystko czynią, aby być widzianymi przez ludzi.
 Na pociechę powiem ci, że zawsze się znajdzie jakaś Magdalena, jakiś Jan, który cię zobaczy w prawdzie i zachwyci się tobą.
 

T
rzeba, żebyś żył wciąż w wymiarze śmierci. Nie po to, żeby się straszyć. Ale żeby być realistą i nie wykreślać z definicji swojego człowieczeństwa istotnego punktu, jakim jest zgon. Trzeba, żebyś wciąż słyszał sypiący się piasek w twojej klepsydrze, czuł przepływające sekundy, godziny, dnie, lata. I wtedy – gdy nadejdzie twój czas, twoja rodzina nie będzie musiała bronić cię przed tym wymiarem. Nie będzie cię musiała okłamywać, że to tylko przesilenie, nie będzie musiała ustawiać przed tobą telewizora, żebyś wpatrzony w niego nawet nie zauważył, kiedy umrzesz.
 Trzeba wciąż żyć w wymiarze śmierci, wtedy dopiero jesteś w stanie zrozumieć wartość życia wiecznego.
 

N
ie opuszczaj twoich zmarłych. Jeżeliś kochał – to kochaj. Bo umarło ich ciało, a oni – ich dusze są obecne przy tobie i od ciebie tylko zależy, czy chcesz z nimi obcować. Może powiesz: Jakże, a więc nie poszli do nieba ani do czyśćca czy piekła? Niebo to bytowanie z Bogiem. Piekło to bytowanie bez Boga. I tylko tyle – i aż tyle. Ani więc niebo nie jest gdzieś w górze, piekło gdzieś w dole, czyściec gdzieś pośrodku, ani Bóg nie jest za obłokami. Świat ducha to inny świat, to inne prawa.
 Ta obecność ich przy tobie jest bardzo ważna. To nie tylko ty ich kochasz, oni ciebie też kochają i chcą być tobie bliscy. Teraz już wszystko wiedzą i idą ku pełnej Miłości. Tę swoją wiedzę, tę swoją miłość przekazują ci, gdy obcujesz z nimi. I ty możesz im pomagać: przez modlitwę i przez ofiarę świętego życia.