5. MODLITWA LITURGICZNA
1. W Moskwie Mszę świętą odprawiałem w kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, znajdującym się w pobliżu ambasady. Mówi się tu o nim: polski kościół. Jest poza św. Ludwikiem drugim katolickim kościołem na terenie tego miasta. Jak się dowiedziałem, nazwa „polski kościół” nie jest przypadkowa: w XIX wieku Polacy mieszkający na terenie Moskwy zakupili dużą parcelę i na niej postawili kościół w stylu neogotyckim. Gdy wybuchła rewolucja, kościół zamieniono na fabrykę: przecięto go dwoma stropami i utworzono trzy kondygnacje. Pod koniec rządów Gorbaczowa w roku 1990, po usilnych staraniach grupy Polaków odzyskano tylko parter tego kościoła, podczas gdy na pierwszym i drugim piętrze funkcjonowała nadal fabryka. Będąc tam w 1992, świętowałem 8 grudnia nie tylko uroczystość odpustową, ale i drugą rocznicę odzyskania parteru kościoła. Wnętrze bardziej niż skromne, noszące cechy niedawnej fabryki, wymalowane wapnem na biało. Ale przecież żyjące. Są wierni, którzy brali udział we Mszy świętej, jest ksiądz salezjanin, siostry zakonne też salezjanki, są ministranci i dzieje się służba Boża. I w tym kostropatym wnętrzu dominowała radość wszystkich – księdza, sióstr, ministrantów i ludzi, którzy się zebrali, że mogą być razem i wspólnie się modlić.
Modlitwa wyrosła z naszej tęsknoty za Bogiem, za Tym, który jest prawdą, dobrocią, bezinteresownością, miłością. Za Tym, który jest ciszą, pokojem, mądrością. Za Tym, kto nas bezgranicznie kocha.
Niektóre wymyśliliśmy my sami, stęsknieni za Bogiem. Niektóre poddał nam Jego Syn, który stał się człowiekiem. Ułożył nam „Ojcze nasz”. Ustanowił Mszę świętą. W sumie modlitw jest mnogość. Umiej je zrozumieć. To są sposoby. Wszystkie mają jeden cel: żebyś z ich pomocą był blisko Niego, żebyś się Nim nacieszył, nasłuchał, naobcował, wziął Go jak najwięcej w siebie i na jak najdłużej.
Inny charakter ma twój pacierz, który jest powtarzaniem wyuczonych na pamięć tekstów modlitewnych, takich jak „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario”, „Wierzę w Boga”, „Dziesięć Przykazań Bożych”. Inny charakter ma różaniec – ten odmawiany indywidualnie albo wspólnie, choćby na nabożeństwach październikowych – jest on znakomitą szkołą w uspokajaniu się wewnętrznym, we wchodzeniu w atmosferę Bożej obecności. Jeszcze czym innym jest nabożeństwo majowe, którego centrum stanowi „Litania Loretańska”, będąca swoistym poetyckim utworem, wypływającym z zachwytu osobą Matki Boskiej. Innym sposobem jest nabożeństwo drogi krzyżowej, gdy starasz się współodczuwać, współczuć z Jezusem cierpiącym. Innym wreszcie jest twoje przyjmowanie sakramentów świętych – każdy z nich ma swój odrębny klimat.
Modlitwa niejedno ma imię. Ale każda modlitwa jest dążeniem do Boga. Ale każda modlitwa jest drogą do Niego. Również ta najważniejsza: Msza święta. W niej uczestniczysz – wtedy, gdy słuchasz, patrzysz, stoisz, klękasz, siadasz, żegnasz się, odpowiadasz na wezwania, śpiewasz, recytujesz. Inne narody jeszcze tańczą wokół ołtarza. Patrzyłem na takie tańce. Na Wyspach Salomona i na Papui-Nowej Gwinei były postacie surowe, z wymalowanymi torsami i twarzami, w pióropuszach, z dzidami w ręku, o ruchach pełnych ekspresji. W Bangkoku dziewczęta w długich szatach – jedne z lamy srebrnej, drugie złotej – poruszały się ruchami zwiewnymi, łagodnymi. W New Delhi dziewczęta tańczyły w strojach narodowych i tam w tańcu najważniejszą rolę zdawały się odgrywać ramiona, dłonie, palce. Patrząc na to, żałowałem, że my zubożyliśmy naszą Mszę świętą, że jest w niej niewiele ruchu. Ale i tak Msza święta jest specyficzną modlitwą wspólnotową, która angażuje całego człowieka w sferze nie tylko duchowej, ale nawet fizycznej.
Modlitwa niejedno ma imię, ale każda jest sposobem, by się zbliżyć do Boga, a nawet złączyć z Nim. Również Msza święta.
Może powiesz zgorszony: „Chyba ksiądz obraża Najświętszy Sakrament, nazywając Go »sposobem«”. Tak, to jest sposób. Ale jeżeli ty tak energicznie zaprotestowałeś, to warto się zatrzymać choćby na moment nad tym sposobem, by wyjaśnić problem generalnie.
2. Zacznijmy od pieca, czyli od drobnego szczegółu. Przed Soborem był zwyczaj, że Komunię świętą rozdawano poza Mszą świętą. Na przykład w Krakowie w kościele Mariackim co pół godziny, z dokładnością prawie do minuty, wychodził z zakrystii ksiądz w komży i stule i rozdawał Komunię świętą od ostatniej rannej Mszy świętej, która była odprawiana około godziny 9, aż do samego południa. Zresztą nie był to wyłącznie polski zwyczaj. Będąc w Nowym Jorku obserwowałem, jak na Manhattanie urzędnicy wychodzący na przerwę południową szli do tamtejszego kościoła, aby przyjąć Komunię świętą.
Być może spytasz: A dlaczego tak? Odpowiadam: Sakramentem jest cała Msza święta. Jeżeli chcesz się naprawdę spotkać z Jezusem w Eucharystii, to musisz do tego dorosnąć. A dorastanie, zbliżanie się do Niego, jednoczenie się z Nim dzieje się w czasie. Dzieje się przez całą Mszę świętą. Innymi słowy, aby naprawdę zbliżyć się do Boga przez Mszę świętą, należy uczestniczyć w niej od początku do końca. Spotykasz się z Nim od początku – przez żal za grzechy, przez słuchanie Słowa Bożego w czytaniach Lekcji, zwłaszcza Ewangelii, kiedy to Jezus do ciebie się zwraca, do ciebie przemawia, słuchasz i przyjmujesz Go, zgadzasz się, akceptujesz, potwierdzasz – czasem aż do podziwu, aż do zachwytu – identyfikujesz się z Nim. Podczas Ofiarowania składasz siebie Bogu Ojcu wraz z chlebem i winem. W czasie Przeistoczenia w sposób szczególny uczestniczysz w Ostatniej Wieczerzy, kiedy to Jezus bierze chleb w ręce i mówi do ciebie: „To jest Ciało moje”, podobnie z kielichem, kiedy mówi: „To jest Krew moja”. Potem modlisz się za cały Kościół i za tobie najbliższych, odmawiasz „Ojcze nasz” – modlitwę ustanowioną przez Jezusa również dla ciebie. Przekazujesz znak pokoju na przeproszenie i przebaczenie wszystkim, wobec których zawiniłeś. I dopiero po modlitwie: „Baranku Boży, zmiłuj się nad nami” przyjmujesz Komunię świętą: łączysz się z Jezusem w sposób ostateczny. Wtedy twoja identyfikacja z Jezusem jest najpełniejsza, najbardziej doskonała – powinna być najpełniejsza, najbardziej doskonała – właśnie w sensie duchowym. Ale ty się z Nim łączyłeś już wcześniej. Poprzez kolejne akty wiary, nadziei i miłości – choćby te, które tu wyliczałem. Dorastałeś do tego ostatecznego aktu złączenia duchowego się z Jezusem, który jest Słowem Ojca – złączenia się, powiedzmy inaczej: utożsamienia się z Pokojem, Prawdą, Wolnością, Miłością, którą Jezus reprezentuje.
I na tej zasadzie Msza święta to jest świetny sposób – żebyś przebaczył, odpuścił, darował, uwolnił się z chęci zemsty, wyrównania rachunków, żebyś się uwolnił od chciwości, pazerności, interesowności. Przypuszczam, że się zdziwisz: „O czym ksiądz mówi? Ja po prostu jestem na Mszy świętej, staram się w niej uczciwie brać udział, a nie myślę o jakimś wyzwoleniu się z zazdrości, darowaniu innym, że mnie skrzywdzili”. Tak, bo to się dokonuje prawie niezauważalnie. Zamiast specjalnym aktem żalu – aktem chociażby takim, jak w czasie sakramentu pokuty – żałować za swoje grzechy, zamiast specjalnym aktem darować innym krzywdy, pogardę, lekceważenie, oszustwa, obmowy, oszczerstwa, których się dopuścili względem ciebie – ty z pomocą Mszy świętej bardziej kochasz – innymi słowy zdobywasz się na szczególny akt wiary, nadziei i miłości względem Boga i Jego Syna Jezusa Chrystusa. Jakby obudzony do życia na nowo wierzysz, jesteś zachwycony, olśniony, radosny, ty odkrywasz, stwierdzasz, jak słuszne jest, co głosi Ewangelia, jak prawdziwe jest to, co ona ukazuje – bierzesz w siebie Boga, który jest Miłością i Miłosierdziem, przebaczeniem i darowaniem – porzucasz wszystko „tamto” jak wór kamieni, któryś niepotrzebnie dźwigał na plecach.
3. Innym przykładem jest chrzest dorosłego. Po jego zakończeniu nowo ochrzczony przystępuje do Komunii świętej. „Bez spowiedzi?” – spytasz. „Tak, bez”.
– A dlaczego?
O właśnie. Dlatego, że do istoty chrztu należy akt wiary w Jezusa Chrystusa. Przyjmujący chrzest postanawia na całe życie: Jezus jest i będzie dla mnie Mistrzem i Panem. Wierzę we wszystko, co On głosi, i tak chcę żyć. Wierzę, że Bóg jest miłością i chcę kochać Boga całym swoim życiem. Chcę być z Nim zjednoczony całym sobą. I chcę kochać ludzi tak, jak On kochał. Taki akt wiary odwraca od grzechu i zwraca ku dobru. Przez taki akt wiary człowiek odsuwa się od zła i jednoczy się z Bogiem, który jest miłością. Oczywiście on nie rodzi się przypadkowo – do tego aktu człowiek dorasta przez okres katechumenatu, który kończy właśnie sakrament chrztu.
W tym miejscu chyba się zdziwisz i nagle dokonasz następującego odkrycia: „Jeżeli do uwolnienia się od grzechów wystarczy taki akt wiary, to po co spowiedź? Zamiast chodzenia do spowiedzi będę po prostu robił takie akty wiary i to wystarczy. Sam ksiądz powiedział” – przyłapiesz mnie. Otóż i tak, i nie. I tak, bo faktycznie każdy akt prawdziwej wiary czy miłości – to w gruncie rzeczy na jedno wychodzi – zwraca nas ku Bogu i odwraca od grzechu.
– A dlaczego nie? – spytasz zniecierpliwiony.
Bo człowiek jest bardziej złożoną istotą niż się zdaje. Bo nie da się wszystkiego – jak to mówiliśmy – załatwić „z marszu”. Ty potrzebujesz czasu, musisz dorastać duchowo do odpowiedzialnych aktów, zwłaszcza takich, które dotyczą samokontroli, samokrytycyzmu, przyznania się do tego, że postąpiłeś źle, nieuczciwie, że dałeś się ponieść próżności, zazdrości, zemście, chciwości. Dlatego też, mimo że chodzisz na niedzielne Msze święte, powinieneś przystępować również do sakramentu pokuty. Tym bardziej, że i twoje uczestniczenie we Mszy świętej nie jest zawsze idealne, bo bywało, że to nie ten ksiądz i nie takie odprawianie pobożne, i nie takie kazanie jakbyś sobie życzył, i ktoś stał obok ciebie, kto ci przeszkadzał itd., itd. Dlatego też nie każda Msza święta niedzielna odnosi zamierzony skutek – odejścia twojego od grzechu i zwrócenia się do Boga. Tym bardziej potrzebna jest, choćby parę razy do roku, taka samokontrola, jaką umożliwia sakrament pokuty. Tak to jest.
4. Tylko szkoda, że Zachód odsunął się tak od Mszy świętej jak od spowiedzi, jak od wszystkich innych instytucji Kościoła, takich jak nabożeństwa wszelakie, łącznie z drogą krzyżową. A należy zauważyć, że nazywają człowieka animal rationale – stworzeniem rozumnym. Ale człowiek jest również animal institutionale – stworzeniem, do którego istoty należy budowanie i posługiwanie się instytucjami. Faktycznie, jest to w naszych czasach sprawa niemodna. Modna jest spontaniczność, autentyczność. Instytucję oskarża się, że tamuje wolność człowieka, cofa do przeszłości. A przecież jest ona pomocna. Co to jest instytucja? To jest wynalazek wdrożony. Człowiek coś odkryje, co jest ważne i przydatne w kategorii działania – i zatrzymuje. I to rozumowanie można zastosować do naszego problemu. Kościół, a szerzej powiedziawszy ludzie wierzący wiedzą o słabościach człowieka. Że łatwo mu bardzo powiedzieć: „To ja będę czynił akty doskonałej miłości Bożej i w ten sposób będę się uwalniał od grzechów”. Łatwo to powiedzieć, gorzej z praktyką. Łatwo powiedzieć: „Zamiast chodzić na Mszę świętą do kościoła, będę się modlił w samotności, w otoczeniu przyrody”. A naprawdę, to potem już nie ma czasu, natchnienia, sposobności do tego, żeby uczynić taki akt miłości, żeby dorosnąć do niego.
Z tym, że jest mała tajemnica instytucji, z której sobie trzeba zdać sprawę: nie można jej stosować jak przyrządu, który załatwi coś za ciebie. Msza święta musi się stać twoją modlitwą, tak jak spowiedź twoją spowiedzią. To ma być twoja osobista modlitwa, twój osobisty sposób jednoczenia się z Bogiem. Jeżeli tego nie uzyskasz, to chociażbyś „się modlił” rano i wieczór i w każdą niedzielę „chodził na Mszę świętą” i spowiadał się co miesiąc – to się nie modlisz. To nie jest modlitwa. Jeżeli On w tobie nie zaistnieje, to choćbyś przyjmował Komunię świętą, to nie jest to modlitwa. Ten sposób ci nic nie dał. Nie zadziałał, nie zaskoczył. Nie potrafiłeś, nie umiałeś wykorzystać go na to, żebyś się złączył z Bogiem. To nie jest takie łatwe – chociaż jest łatwe.
Ale w Tybecie wszyscy mężczyźni idą do klasztoru – myślę o buddyzmie – na miesiąc, na trzy miesiące, na pół roku, czasem na parę lat. Żeby się nauczyć modlić. My nie idziemy do klasztoru. Dlatego nam trudniej. Dlatego jest to ważne, żebyś ty, nie idąc do klasztoru, wciąż uczył się modlić.