Żyć dalej.
Żyć dalej. Wracać po pogrzebie do domu pełnego jakichś ludzi. Niektórzy to rodzina daleka, z którą nie miałeś kontaktu przez całe lata. Teraz przyszli z zamiarami na początku z trudem skrywanymi, a potem już nieskrywanymi wcale, z żądaniem wydania im rzeczy, które im się należą jako rodzinie. Inni przychodzą, żeby złożyć wyrazy współczucia, napić się kawy, zjeść coś, porozmawiać ze znajomymi. Wreszcie pozbywasz się ostatnich natrętów. Zostają prawdziwi przyjaciele, którzy organizują pomoc dla ciebie. Wreszcie i oni odchodzą i zostajesz sam. Trzeba by mieszkanie posprzątać.
Żyć dalej. Zostać wreszcie samemu. Gdy odejdą już nawet najbliżsi przyjaciele do swojego dnia powszedniego, do swoich spraw i do swoich ludzi – do życia. Zostać samemu z pustką, jaka została po tym, który odszedł. Jak go było wszędzie dużo. Jak wypełniał, nasycał swoją osobowością cały dom, wszystkie przedmioty i sprzęty, swoje rzeczy codziennego użytku – jak ich było wszędzie masa, były nim napełnione, żyły jego życiem. Odnajdujesz je teraz puste, sflaczałe. Buty, które bardzo lubił, które tak dobrze się na nim prezentowały, okazują się starymi, brzydkimi, znoszonymi butami. Kurtka, którą tak bardzo lubił, z którą się nie rozstawał, gdy przychodziła jesień, gdy nastawała wiosna, okazuje się starym łachem, który się już naprawdę do niczego i dla nikogo nie nadaje, który jest wstyd przechowywać jako pamiątkę po nim. To samo z drobiazgami, których używał na co dzień.
Jedynie, co zdaje ci się być najważniejsze, to notatki, które zalegają po rozmaitych miejscach. Zbierasz je skrzętnie, żeby kiedyś, gdy będziesz miał więcej czasu, uporządkować je i przeczytać. Ale w miarę jak biegną dni i tygodnie, okazuje się coraz bardziej, że tego czasu na to nie masz, a nawet wtedy, gdy go jakoś wygospodarujesz, to notatki, kartki, karteluszki, strony zapisane jego drobnym pismem stanowią gąszcz nie do przebrnięcia, zrozumienia.
Zdezaktualizowane, związane z tamtą bieżącą chwilą, mające cechy ulotności, teraz nie stanowią żadnej wartości, śmieci, które szybko żółkną i rozsypują się. Tyle po tym ukochanym, bogatym, wspaniałym, jedynym człowieku zostało? Że w twojej pamięci trwa? Już się przyłapujesz, że pozapominałeś szereg szczegółów i gdy ktoś cię pyta, jak to było, kiedy to było, gdzie to było, okazuje się, że nie pamiętasz, że się myli. „Rzeczywiście. Zapomniałem”. Wstydzić się. Czy to możliwe tak szybko zapomnieć. Co z niego zostało? Nie buty przecież i nie ubrania, nie przedmioty, ale zostałeś ty. A w tobie są wszystkie jego uśmiechy i radości z dobra, które się dzieje, wszystkie gniewy i oburzenia na to, co złe, błędne i fałszywe. Została jego mądrość w twojej mądrości, przekazywanej ci przez rozmowy, jakie z nim prowadziłeś, przez uwagi rzucane ot, tak, mimochodem, przez stanowisko jego wyrażane nawet nie słowami ale choćby spojrzeniem, wzruszeniem ramion, podniesionymi brwiami, kiwaniem głową. Został cały w tobie, w tym wszystkim, co w nim akceptowałeś, a nawet odrzucałeś. Został w tym, czego w nim nie rozumiałeś, co dopiero teraz odkrywasz, rozwiązujesz jak rebus, jak zadanie matematyczne, wiążesz w logiczne całości, dopiero teraz domyślasz się, o co mu chodziło, co on chciał powiedzieć, wyrazić. Przyłapujesz się sam, że śmiejesz się tak jak wtedy, gdy on był z tobą. Ty nim wzrastasz, dojrzewasz, budujesz się. Już nawet nie potrafisz oddzielić, co jest twoje, a co jest jego w tobie. Już tak się z nim zespoliłeś. Zresztą nie ty jeden. Brali od niego mądrość, stanowczość, spokój ci, którzy się z nim kontaktowali, przyjaźnili dłużej lub krócej. Żyją jego akceptacją świata, optymizmem po który do niego chodzili. On żyje w nich, choć sobie z tego już sprawy nie zdają. Choć o nim coraz rzadziej pamiętasz. Wracać do niego w rocznice śmierci.
Znowu staje przed twoimi oczami ten dzień, w którym odszedł, wszystkie wydarzenia związane z jego śmiercią. Znowu chodzisz bezradnie po jego pokoju. Szukasz, przekładasz, układasz, porządkujesz, wyrzucasz sobie twoje niepamiętanie, twoją obojętność, niewykańczanie jego spraw, które sobie tak serdecznie obiecywałeś, przyrzekałeś. Może pójdziesz do kościoła na Mszę świętą. Chociaż dałeś ogłoszenie do gazety, chociaż rozesłałeś zawiadomienie do jego przyjaciół, przyszło tylko parę osób i to nawet nie tych, których się spodziewałeś zastać. Może pójdziesz na jego grób, na cmentarz, weźmiesz kwiaty, świeczki. Zaskoczy cię ślad czyjejś obecności. Ktoś był przed tobą, zostawił też świece, kwiaty. Znowu cię ogarnie fala wzruszenia, fala wspomnień, żal, że go już nie ma, tęsknota za nim. Stwierdzenie, że bardzo jesteś samotny, że już po nim nie spotkałeś nikogo, kto byłby ci tak bliski, z którym potrafiłeś się tak rozumieć.
Powracać do niego, do nich w Dzień Zaduszny. Z niepokojem stwierdzasz, że prawie rok za rokiem powiększa się ilość tych, którzy odeszli, z którymi szedłeś razem. Przerzedza się twoje pokolenie. Coraz bardziej pusto robi się wokół ciebie. Młodsi, owszem, są ci bliscy, ale to już inna zasada bliskości i to nawet gdybyś w sobie nie spostrzegał progów, oporów, zastrzeżeń, wyczuwasz to w nich. Nie zawsze. Czasem. Ale przecież są. Coraz puściej wokół ciebie. Coraz mniej twoich rówieśników, a nawet ci, którzy pozostali, to już jakby nie ci sami, zmienieni przez choroby, przez przeżycia, coraz bardziej ci obcy.
Tęsknić za tamtymi, którzy odeszli. Może jesteś sam zaskoczony tym stwierdzeniem, które w tobie się rodzi: że na ciebie już czas. Że tu dla ciebie już nie ma miejsca między tymi żyjącymi, że twoje miejsce jest tam.
Modlić się za nich – do nich. Obcować z nimi. Przez modlitwę, przez pamięć o nich. Mieć ich przed oczami z tych najlepszych lat, z tych najlepszych okresów, z chwil waszych najbliższych bliskości, prawie że słyszeć ich głos, ich śmiech. Modlić się do nich.
Odkryć różaniec. Dziwić się, że dawniej nie uznawałeś tej formy modlitwy. To, co było wtedy dla ciebie przeszkodą, teraz stanowi zaletę. Właśnie jej monotonia, jej powolny rytm pomaga ci uspokoić się, jej „bezmyślność” zezwala ci na trwanie przy nich w Bogu. Modlić się za nich, do nich – za siebie. Nie lubisz modlić się „o dobrą śmierć”, ale żebyś potrafił dobrze przeżyć ten czas, który ci Bóg jeszcze dał do twojej dyspozycji. Może dopiero teraz pojmujesz, co to znaczy „przyjdź królestwo Twoje”. Może dopiero teraz rozumiesz, że życie nasze ziemskie jest dorastaniem do życia przyszłego. Że ty pójdziesz tam, do nieba, jeżeli jesteś już tutaj w niebie: jeżeli już tutaj żyjesz według prawa miłości. Czas śmierci twojej coraz bardziej zdajesz na Boga: niech On sam naznaczy datę. Coraz większe masz zaufanie do Jego Opatrzności, coraz bardziej przemawia do ciebie zdanie Jezusa: Kto z was, przy całej swojej trosce, może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia (Mt 6,27). Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień biedy swojej (Mt 6,34).