LISTY
Spostrzegasz listy leżące na stole. Bierzesz je do ręki i niecierpliwie przerzucasz. Szukasz wśród listów tych, które byłyby dla ciebie najbardziej ważne, pilne, interesujące. Usiłujesz po piśmie rozpoznać, odnaleźć list, na który od dawna niecierpliwie czekasz. Rzadko są takie. Przeważnie natrafiasz na druki, zawiadomienia urzędowe, rachunki. Wobec tego szukasz listu miłego, który nie przyniesie ci nowych trudów, kłopotów, złych wiadomości. Nie są nimi kartki z lakonicznymi: „Serdeczne pozdrowienia” – wbrew swoim kolorowym zdjęciom denerwują cię raczej niż cieszą. Wracasz do listów. W końcu układasz je byle jak i zaczynasz czytać po kolei, wiedząc, że tak czy owak trzeba wszystko przeczytać.
Bo w gruncie rzeczy dobrze wiesz, że listy rzadko przynoszą radosne wiadomości, a przynajmniej odpowiedzi na twoje pytania. Przeważnie zwalają przed ciebie furę czyichś kłopotów, trosk, smutków, zmartwień, narzekań, próśb, zapytań, żądań, czasem, zupełnie nieprawdopodobnych – zbiór spraw i sprawek, które trzeba załatwić, a w każdym razie do których trzeba się ustosunkować i sformułować listowną odpowiedź. A przecież odpisywać nie cierpisz. Jak to mówisz, nie masz na to ani czasu, ani ochoty. Ratuje cię jedynie świadomość, że masz wyższość nad piszącymi do ciebie. Ty możesz nie odpisywać. Odłożyć ad acta albo po prostu wrzucić do kosza. Możesz milczeć pełen lekceważenia. Ewentualnie wrócisz kiedyś do tych spraw, gdy będziesz miał więcej czasu, spokojniejszą głowę, gdy ci się zechce, gdy cię najdzie ochota. To, skąd piszą, to, o czym piszą, wydaje ci się odległe, dalekie, obce temu wszystkiemu, w czym teraz tkwisz, co cię otacza, co robisz. Nie czujesz się na siłach, by tę przepaść przeskoczyć, nie widzisz potrzeby ani sensu.
Aż może dopiero cię wreszcie złamie jakieś słowo, zwrot, wspomnienie. Wzruszy cię zaufanie, akt oddania, czułość serdeczna. I zawstydzisz się swojego cynizmu. I zatęsknisz za tamtym człowiekiem. Stanie przed tobą żywy – on, ufający w ciebie, w twoją dobroć. On, który ciebie wciąż widzi takim, jakim byłeś w swoim najlepszym okresie, który patrzy na ciebie przez pryzmat tego, co stworzyłeś największego. Zatęsknisz do tamtego człowieka, jak i do siebie samego z tamtych dobrych czasów. I zaczniesz pisać do niego list. Nie odpisywać, ale pisać. Nie zbiór krótkich odpowiedzi na pytania, ale to, czym aktualnie żyjesz, co cię naprawdę interesuje, martwi i cieszy, co w tobie żywe, autentyczne – będziesz mu chciał dać siebie samego, tak jak to robiłeś w rozmowach z nim twarzą w twarz. Aby cię ujrzał takim, jakim jesteś – jakim ty go ujrzałeś.
Narzekasz czasem na listy. Ale przecież czekasz na nie. Gdy dłuższy czas nie pojawiają się, prawie że ogarnia cię niepokój: czyżby już wszyscy zapomnieli? Obawiasz się, czy nie jest to reakcja na twoje milczenie, nieodpisywanie albo lakoniczność, brak czułości w twojej korespondencji? Kolejny list albo kartkę witasz jak gołębia przynoszącego gałązkę pokoju.