WIECZÓR
„Mój wieczór” – może nawet tak lubisz określać ten czas, gdy wszyscy idą spać. Gdy dom się wycisza, wtedy go dopiero naprawdę doceniasz. Lubisz swoją lampę, miejsce przy biurku, tykanie zegara. Słyszysz, jak gaśnie ruch na ulicach i u sąsiadów, i coraz bardziej jesteś sam. Dopiero wtedy załatwiasz swoje sprawy, na które nie było wciąż czasu w ciągu dnia – ani czasu, ani nastroju, ani ochoty, ani możliwości. Cały wciąż byłeś rozedrgany, roztrzęsiony: spieszący się na spotkania, na wyznaczone terminy albo czekający na ludzi, sprawy, telefony. Teraz już spokój. Napięcie opadło. Już nikt nie przyjdzie, ani ty już do nikogo nie pójdziesz. Już nie pora na telefony. Teraz ten czas jest twój. Bardzo go strzeżesz. Nie znosisz, jeżeli ci go ktoś narusza. Nawet gdy są to twoi najbliżsi przyjaciele, którzy wiedzą o tym, żeś ty taki „nocny Marek” i ryzykują telefon albo późną wizytę. Traktujesz ich jak natrętów, którzy ci zabierają twoje najdroższe chwile.
W tych późnych porach dnia lubisz czytać – tak swoją literaturę fachową, jak i beletrystyczną – porządkować, układać, pisać listy. Wszystko robisz „na luzie”, bez wysilania się, bez pośpiechu, gwałtu – po ludzku. Teraz ci przychodzą do głowy dobre pomysły, wracają zapomniane albo odsunięte sprawy. Chciałbyś tak wciąż żyć. Ale taki luksus jest ci dostępny tylko w te późne wieczorne pory. Wtedy jest czas na refleksje nad całym dniem, nad twoim postępowaniem, które wypełniało godziny kończącego się dnia. Odsłaniają się przed tobą sensy, treści, powiązania, perspektywy twojego działania, które pogubiłeś w hałasie codziennych spraw. Łączą ci się w jednolitą i konsekwentną całość wraz z celami innych ludzi i całego społeczeństwa.
Te wieczorne godziny są dla ciebie jakimś stawaniem przed Bogiem. Czasem to czujesz bardzo wyraźnie. Czasem pozostaje On tylko w dalekiej, prawie nieosiągalnej perspektywie, ale zawsze jest to trwanie w jakimś Świetle, w Uspokojeniu, w Pogodzie i Ciszy.