Biblioteka


OKRES BOŻEGO NARODZENIA
Gdy się narodził Jezus



OKRES BOŻEGO NARODZENIA

GDY SIĘ NARODZIŁ JEZUS

     W drodze ochłodziło się nagle. Niebo zaniosło się ciężkimi, ołowianymi chmurami. Zaczął padać deszcz przechodzący czasami w śnieg. Ścieżki rozmiękły, trudniej było iść. Męczyła się coraz bardziej. Musieli robić częste odpoczynki. Była przemoknięta. Zziębnięta. Nie czuła rąk i nów. Tylko twarz płonęła gorączką. Ogarnął Ją strach, że już zacznie rodzić. Za wszelką cenę chciała dojść do Betlejem. Byli bardzo opóźnieni. Zamierzali przyjść tam po południu, tymczasem nastał już wieczór, a oni wciąż jeszcze mieli daleko do celu. Józef domyślał się Jej niepokojów:
– Nie martw się. Dojdziemy.
– Tak, oczywiście, że dojdziemy. Przepraszam cię za kłopot, jaki ci sprawiam. To wszystko przeze mnie.
– Nie mów tak, proszę. To już niedaleko.
Kompletnie wyczerpana, z najwyższym wysiłkiem, prawie niesiona przez Józefa, dowlokła się do Betlejem. Była już noc. Miasto spało. Szli szeroką ulicą, przy której stały bielejące w mroku nocy domy z czarnymi otworami okien. Deszcz zalewał Jej oczy. Józef wciąż Ją pocieszał:
– No widzisz. Doszliśmy. Tutaj, gdzieś przy drodze powinna być gospoda. Pamiętam dobrze.
Nie odpowiadała. Bała się, że zamiast słów – wydrze Jej się z ust jęk zmęczenia.
– To tam – Józef wskazywał ręką jakiś dom.
Podniosła oczy i ujrzała ciemny zarys wielkiego budynku. Już prawie nie wierzyła, że dojdzie, a jednak tak. Jednak dobrnęła do tej spokojnej przystani. Teraz wreszcie będzie się mogła obmyć, położyć w cieple i odpocząć. Będzie mogła spokojnie oczekiwać swojego Dziecka.
– Czyżby już wszyscy poszli spać? – usłyszała głos Józefa.
Znowu podniosła oczy. Okna były ciemne. Nie, nie chciała tego przyjmować do swojej świadomości. Przestraszyła się, że się załamie, usiądzie na środku tej błotnistej drogi i nie zrobi ani jednego kroku naprzód.
– To chyba w pokojach od tej strony ludzie już śpią – uspokajał Ją Józef – ale z pewnością od strony podwórka jeszcze się świeci. Zostań tutaj, bo tam może być pies, ja sam tam podejdę.
– Nie, pójdę z tobą.
Obawiała się pozostać sama. A równocześnie chciała być jak najbliżej miejsca odpoczynku. Czuła, że dzielą Ją tylko chwile od początku porodu. Szła wolno w pewnej odległości za Józefem. Weszła na podwórko. Tutaj także okna były ciemne. Nie podchodziła bliżej. Stanęła pod okapem dachu, aby uchronić się przed wciąż padającym deszczem. Usłyszała, że Józef puka. Nikt nie odpowiadał. Ponowił pukanie. Bez skutku. Wewnątrz domu panowała cisza. Zaczął łomotać do drzwi. Przestraszyła się. Zawołała półgłosem:
– Daj spokój. Tu już wszyscy śpią.
Józef po krótkiej przerwie ponowił dobijanie się. Błagała go:
– Proszę cię, chodźmy stąd.
Wreszcie z głębi odezwał się zaspany głos:
– Kto tam? Czego chcecie?
– Prosimy o nocleg.
– O tej porze? Zresztą wszystkie miejsca zajęte.
– Ja bardzo proszę. Jestem z żoną.
– Nie ma miejsca, słyszysz?
Józef bez słowa odpowiedzi załomotał znowu. Oparta o ścianę, z zamkniętymi oczami słuchała, wiedząc, że nic z tego nie będzie. Równocześnie nie wyobrażała sobie, co się z Nią stanie dalej. Ale nie chciała tam wchodzić. Myśl, że miałaby rodzić pod dachem człowieka, do którego należał ten głos, przerażała Ją.
– Wynoście się stąd, i tak wam nie otworzę!
– Józef! – zawołała. – Chodźmy stąd. Ja nie chcę tam do nich iść. I tak tam nie pójdę. Chodź stąd.
Usłyszała, że Józef powraca. Mówi do Niej coś:
– Dobrze już, dobrze. Nie wchodzimy tam. Tylko proszę Cię, nie przejmuj się. Poczekaj tutaj. Ja pójdę i na pewno znajdę Ci jakieś miejsce, gdzie indziej u ludzi. Ale jak się czujesz? – spytał zaniepokojony Jej wyglądem.
Odpowiedziała mu szeptem – nie chciała mówić pełnym głosem, żeby się bardziej nie przeląkł:
– Czuję się dobrze, ale niczego nie szukaj, bo ja już rodzę.
Zobaczyła, że Jej słowa wprowadziły Józefa w panikę. Podbiegł z powrotem pod drzwi gospody i zaczął w nie walić z całej siły. Dosłyszała z wewnątrz głosy oburzenia i wściekłości, zaczęły się zapalać w oknach światła. A on wciąż walił w drzwi. – Teraz go zabiją, wypadną z drzwi, rzucą się wszyscy na niego i go zabiją. – Zobaczyła z przerażeniem, jak z hukiem otwierają się drzwi. Józef odepchnięty poleciał jak piłka prawie na środek podwórka. Z wnętrza budynku wytoczyła się grupa jakichś ludzi. Już dopadli do niego, gdy on zawołał głosem pełnym rozpaczy:
– Ona tam rodzi, patrzcie, moja żona rodzi!
Widziała, że na ten głos znieruchomieli. Zatrzymali się, a potem zwrócili swe twarze w Jej kierunku. Ostatkiem sił stała wciąż przylepiona do ściany gospody, bojąc się, że jeszcze moment, a osunie się na ziemię. Od grupy oderwała się jakaś kobieta, chyba żona gospodarza. Podeszła do Niej i objęła Ją wpół, coś tłumacząc i przepraszając. Wiodła Ją przez podwórze zziębniętą, przemoczoną, trzęsącą się z zimna i z gorączki.
– Gospoda jest pełna ludzi, którzy przybyli, aby się dać zapisać. Wyście z pewnością też w tym celu tutaj przyszli.
Przytaknęła, dziwiąc się, że ta kobieta może tak spokojnie rozmawiać jeszcze z Nią. – Czy nie zdaje sobie sprawy, co się ze mną dzieje. A może mnie tylko chce uspokoić.
– Najlepiej, jak pójdziemy do naszej miasteczkowej stajni, jest tam dość chłodno, ale pusto. Bydło przeważnie na polu. Będzie parę wołów, może osłów. Ale ludzi nie ma, a tych na pewno byś mieć teraz nie chciała.
Była jej bezgranicznie wdzięczna, że Ją rozumie.
– Ależ tak, oczywiście tak – wymusiła z siebie słowa podziękowania.
– Ja z mężem mamy pieczę nad tą stajnią, wobec tego nie wpuszczę tutaj nikogo. Będziesz mogła być sama tak długo, jak tylko zechcesz.
Potem były drzwi i próg. Wiedziała, że wchodzą do jakiegoś pomieszczenia. Panowała tam ciemność. To była stajnia. Ogarnęło Ją ciepło nasycone zapachem moczu zwierząt i gnijącej słomy. Potem już nic nie pamiętała. Gdy oprzytomniała, myślała, że umiera. Ale tuż zaraz przyszła ulga i świadomość, że stało się, że urodziła. Zbudził Ją krzyk Dziecka. Nie miała siły podnieść głowy, gdy do Jej twarzy zbliżono narodzonego Chłopczyka.
– Syn – dosłyszała stwierdzenie gospodyni, które ta wypowiedziała z uznaniem w Jej kierunku.
Potem leżała bezwładnie, szczęśliwa, słuchając popiskiwania Jej Chłopca mytego przez gospodynię z pomocą Józefa.

     Było to już chyba nad ranem. Spała głęboko obok Józefa. Dziecko Józef ułożył w żłobie wymoszczonym sianem. Nagle ocknęła się. Dobiegły Ją jakieś głosy z podwórza. Nadsłuchiwała zaniepokojona. Tak, przeczucie nie omyliło Jej. Najwyraźniej słyszała, że przybysze pytali o nowo narodzone Dziecko.
– Józef, obudź się. – Potrząsała nim, ale nie mogła się go dobudzić. Szeptała mu swoje obawy: – Ktoś tu idzie.
Nie rozumiał nic. A oni już byli w drzwiach. Serce waliło Jej jak oszalałe. Zobaczyła ich w świetle pochodni. Na moment zatrzymali się. Rozglądali się po stajni. Najwyraźniej czegoś czy kogoś szukali. Na razie nic się nie działo. – Czego oni chcą – usiłowała przebić oczami ich myśli. Nie, to nie byli bandyci. Nie mieli żadnej broni. Wieśniacy tutejsi, chyba pasterze. Tak, pasterze. Mieli laski pasterskie, nakrycia głowy, które pasterze noszą. Tylko czego oni chcą? Wciąż jeszcze Jej nie spostrzegli. – Może nie zauważą nas i sobie pójdą. Może kogo innego szukają. Może się przesłyszałam. – Nagle któryś z nich dojrzał Ją. Wskazał ręką swoim towarzyszom. Wtłoczyli się gromadą. Szli powoli w kąt ku Niej. Teraz poderwała się, przywarła do żłobu, patrząc na nich przerażona. Oni widząc Jej zachowanie się przystanęli. Podnieśli w górę pochodnie i zajrzeli do żłobu. Zobaczyli Dziecko. Ożywili się. Mówili coś jeden do drugiego z radością i uniesieniem. Jeszcze wciąż nic z tego nie rozumiała. Ale uspokoiła się: już wiedziała, że żadne niebezpieczeństwo Jej Synowi nie grozi ze strony tych ludzi. Wreszcie zwrócili się do Niej. Po cichu – najwyraźniej z tego powodu, by nie zbudzić Dziecka ze snu – tłumaczyli Jej pospiesznie, dlaczego tu przyszli:
– Jesteśmy pasterzami. Byliśmy przy swojej trzodzie.
– Niedaleko stąd, na naszych pastwiskach.
– Jedni spali, a paru z nas czuwało. I wtedy właśnie to się wydarzyło.
– Co się wydarzyło – nie rozumiała, do czego oni zmierzają.
– Stanął przy nas Anioł Pański i chwała Pańska zewsząd nas oświeciła.
Popatrzyła na nich podejrzliwie:
– Kto stanął przy was? Anioł Pański?
Oni niezrażeni tym mówili dalej:
– Bardzośmy się przestraszyli.
– Ale Anioł rzekł: Nie bójcie się, oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu. Dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan.
Broniła się, by nie dać się ponieść entuzjazmowi, który z nich promieniował. Nie, nigdy nie miała zaufania do nadzwyczajności. Również i teraz słuchała tych relacji, wciąż nie dowierzając. Ale równocześnie nie była w stanie oprzeć się temu ich podnieceniu, rozradowaniu, autentyczności, która brzmiała w każdej ich wypowiedzi.
– I powiedział: To będzie znakiem dla was: znajdziecie Niemowlę owinięte w pieluszki i położone w żłobie.
To Ją zaskoczyło: Rzeczywiście, skąd oni mogliby wiedzieć o tym, że Jezus leży w żłobie.
– I wtedy przyłączyło się do tego Anioła mnóstwo zastępów niebieskich, które chwaliły Boga słowami: Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli.
– A gdy Aniołowie odeszli do nieba, mówiliśmy pomiędzy sobą: Pójdźmy do Betlejem i zobaczmy, co tam się wydarzyło i o czym nam Pan oznajmił.
Posługiwali się prostym językiem, narzeczem judzkim. Niektóre słowa z trudem rozumiała, raczej tylko domyślała się ich znaczenia. Wciąż usiłowała kontrolować to wszystko, co opowiadali. A oni dodawali szczegóły tego niebieskiego widzenia i o tym, że w głowę zachodzili, jak to może być, aby Mesjasz w stajni się miał rodzić i w żłobie leżeć. Sama starała się o nic więcej nie pytać przejęta radością. Słuchała, jak pasterze rozmawiają z jakimiś ludźmi, chyba gośćmi gospody a może i sąsiadami, którzy wystraszeni tą nocną wizytą przyszli do stajni.
Potem się wszystko uspokoiło. Pasterze odeszli, delikatnie wyproszeni przez żonę gospodarza, która się w końcu pojawiła i wzięła w obronę Niemowlę i młodą Matkę. Józef zasnął prawie natychmiast. Patrzyła w ciemność, nadsłuchiwała spokojnego oddechu swojego Syna i usiłowała jakoś to wszystko zrozumieć, co usłyszała od nocnych gości.