Przyjdź, Boże, kiedy zechcesz. Jesteś zawsze oczekiwany. Na wiosnę, czy w lecie, jesienią czy w zimie. W latach dziecięcych, czy w młodzieńczych, dojrzałych, czy trzeciego wieku. Przyjdź nagle, niespodziewanie czy po długiej chorobie; delikatnie jak mgła, bez czucia albo w cierpieniach – Ty, który nas kochasz.
Zapukaj delikatnie, cichutko, wyszeptaj na ucho: „Chodź. Już czas na ciebie”. Albo przyjdź w burzy ciężkiej choroby – w gorączkach, w cierpieniu, połóż nam na czole dłoń i powiedz: „Już na ciebie czas. Chodź ze mną”.
I Jego się nie bójmy. Nie straszmy się spotkaniem z Bogiem – jako Sędzią sprawiedliwym. On jako Miłość czeka na nas z utęsknieniem. Jeżeli czegoś możemy się bać, to nie śmierci a umierania. Żebyśmy potrafili znieść cierpienie, gdy przyjdzie. To ostatnia próba, ostatni egzamin. Sprawdzian naszej wiary, nadziei i miłości. Ale sama śmierć to spotkanie z Tym, który nas kocha.
*********
Kiedyś zwróciłem się z pytaniem do rozmaitych ludzi: „Jak chciałbyś umrzeć?”
Otrzymywałem rozmaite odpowiedzi. Ale najbardziej charakterystyczne były te związane z pracą zawodową.
Odpowiedziała mi nauczycielka: „Ja chciałabym umrzeć ze szczęścia w czasie lekcji, gdy cisza panuje jak makiem siał, a ja czuję, że klasa rozumie mnie i jest przejęta tematem absolutnie”.
Pisarz mi powiedział: „Chciałbym umrzeć przy pisaniu. Gdy odkryję coś, co nosiłem w sercu jako pytanie i nagle otworzyła mi się odpowiedź. I to chcę przekazać moim czytelnikom”.
Malarz mi wyznał: „Gdy namaluję obraz taki, w którym będę czuł, że jestem w nim obecny. Do takiego obrazu wciąż idę – to może być krajobraz, martwa natura, jakieś wnętrze”.
Ksiądz mi odparł, że chciałby umrzeć w konfesjonale – przy penitencie, który zapłakał za kratkami. Szlochem prawdziwego żalu.
Jak ty byś chciał umrzeć?
To jest pytanie na Adwent – który stanowi okres najcudowniejszy w roku liturgicznym. Bo to okres nadziei. Jeszcze idziemy w ciemnościach. Jeszcze zdaje się nam, że łatwo się zgubić. Ale wiemy, że na końcu drogi stoi grota Narodzenia, rozlega się śpiew aniołów, świeci gwiazda Trzech Mędrców. I to będzie taka radość, że przy żłóbku Jezusa w Boże Narodzenie najchętniej by człowiek chciał umrzeć.
*********
Jest taka chwila w życiu człowieka, że wszystkie sprawy tego świata wydają się jak „marność nad marnościami i tylko marność”. A równocześnie prześladuje nas świadomość krótkości życia i naleganie, by go nie zmarnować. Bóg wyrasta na Pierwszego, najważniejszego, któremu trzeba oddać siebie z radością. Choć przychodzą rozmaite myśli wyciszające ten napór: tłumaczenie, że życie świeckie jest również służbą Bogu, że miłość człowieka jest również miłością Boga. Ale gdy ta myśl o marności tego świata nie odstępuje, dochodzi do decyzji: pustelnia.
Wyjść na pustynię, gdzie nie ma ludzi, ale gdzie Boga pełno. W słońcu, które świeci, w wietrze który wieje, w deszczu który szumi, w nocy która zapada. W ciszy, w kontemplacji, w poświęceniu siebie.
Ale, co było możliwe do realizacji w klimacie bliskowschodnim, to na naszej mroźnej północy jest prawie niemożliwe. I stąd – klasztor. Zamieszkać razem z ludźmi, którzy nazywają wszystkie rzeczy materialne marnością tego świata. Żyć w tym przedsionku nieba – zatopionym w Bogu, w modlitwie, śpiewach, liturgii, w służbie ludziom, która jest związana z kształtem zakonu.
*********
A my w codziennym zawirowaniu, w kłótniach, w sporach, w dopominaniach się. W przekleństwach, oszczerstwach, złościach. utarczkach, gniewach, dokuczaniach, złośliwościach, lenistwach. A my w bezsensie życia codziennego, w codziennej chciwości, zazdrości, pogardzie, w zapamiętaniu, wczepieni w siebie, wodzący się za włosy, awanturujący się o każde głupstwo, niedarujący, nieprzebaczający, nieustępliwi. A my w kręgu zamkniętym, przeklętym naszej codzienności.
A przy tym daliśmy się wplątać w sensacje miasta, państwa, świata. Żyjemy tym. Mamy oczy pełne obrazów z telewizora. Mamy uszy pełne wiadomości z radia. Mamy dzień wypełniony informacjami o zbrodniach, korupcjach, aferach.
Aż wreszcie może przyjść moment, kiedy opamiętasz się. Kiedy obrzydnie ci ten wrzask, kłótnie, awantury, jakie dzieją się w twoim domu, na świecie, w kraju, w mieście. Obrzydniesz sam sobie.
Aż wreszcie jakimś cudem dojdzie do ciebie śpiew aniołów nad łąką betlejemską. Dostrzeżesz Gwiazdę prowadzącą Mędrców. I odkryjesz miłość jako najwyższą wartość i sens swojego życia. I zawstydzisz się tego, że dałeś się zamknąć w tej ciasnej klatce twojej codzienności – że żyjesz nie wiadomo po co.
*********
Chodź, pójdziemy nad Jordan, gdzie naucza Jan Chrzciciel. Będziemy słuchać jego nauk – aż do wzruszenia serca, aż do jasności umysłu. Aby przygotować się na wydarzenie, które wstrząsnęło światem i które powinno wstrząsnąć również nami.
Potrzebujesz Jana Chrzciciela, aby usłyszeć śpiewy anielskie. Aby zobaczyć gwiazdę betlejemską. Aby zatęsknić. Za czystością swojego serca, za podniesioną głową w wolności, za przygotowaniem się do dalekiej drogi – ku niebu. Musisz zatęsknić.
*********
Z jednej strony Jan Chrzciciel – z drugiej Święty Mikołaj. Na pozór dwie postacie nieprzystające zupełnie do siebie. Z jednej strony półnagi święty Jan. Nawołuje do nawrócenia.
A z drugiej strony Święty Mikołaj. Dobroduszny staruszek, ubrany w ciepłe odzienie i rozdający prezenty dzieciom i niedzieciom – właściwie wszystkim.
Cel jest jeden: Bóg, który jest Miłością. Tak dla świętego Jana, jak dla Świętego Mikołaja. Drogi ku tej Miłości są różne, ale spotkają się u szczytu, popatrzą sobie w oczy i uśmiechną się do siebie.
Takie są drogi ludzkiego nawrócenia. Przez surowe życie albo przez radosne obdarowania.
*********
Jan to pustelnik. Samotnik. To człowiek milczenia, modlitwy, umartwienia, głoszenia słowa Bożego. To człowiek pytań zasadniczych, ostatecznych – po co żyć, co jest prawdziwym życiem, jaka śmierć, niebo, drogą do niego skupienie, pokuta.
A Mikołaj to człowiek żyjący w środowisku. Zatopiony w pytaniach, które świat stawia. To człowiek miłosierdzia, czynu – bezinteresownego, zwrócony do najuboższych. Zatroskany o to, żeby nie było głodnych, biednych, bezdomnych. A wspiera bezinteresownie, pozostając anonimowy.
Dwa oblicza chrześcijaństwa. Na pozór przeciwstawne, na dwóch krańcach tej samej Ewangelii. A właściwie te dwie postacie stanowią pełnię chrześcijaństwa. Bo trzeba być i Janem, aby być Mikołajem.
*********
Czy jest pokój w tobie? Choć stałeś się starszy o rok. Choć nie dorobiłeś się majątku. Choć są ludzie, którzy źle mówią o tobie. Czy jest pokój w tobie?
Czy gryziesz się tym, że jesteś o rok starszy? Że się fortuny nie dorobiłeś? Że są ludzie, którzy mówią źle o tobie?
Czy znalazłeś sens swojego życia? W pracy zawodowej, w życiu rodzinnym. Czy znalazłeś sens swojego życia w miłości.
*********
Dbaj o to, byś miał dobre marzenia. Bo marzenia się spełniają.
A może mi powiesz: „Nie mam żadnych marzeń. Ciemne chmury przede mną, pustka, mur nie do przebycia. Zmęczenie, zniechęcenie, beznadzieja, rozpacz”.
To niech cię wesprą twoi najbliżsi – dobrymi życzeniami. Życzenia są potrzebne, aby cię obudzić, gdyś bezradny, zniechęcony, przegrany. Dobre życzenia są na to, aby cię wzmocnić, uskrzydlić. Abyś odzyskał nadzieję! – która jest tak samo do życia potrzebna jak wiara i miłość.
*********
Początek nowego roku domaga się od nas jakiejś zasady, wzorca, hasła, zawołania, jakiejś syntezy – chociażby w jednym słowie, w jednym zdaniu.
Powiedz sobie, że ten rok będzie ostatni w twoim życiu. Nie na to, żeby się straszyć, ale żeby poważnie potraktować swoje życie.
To nic, że może na końcu tego roku powiesz: „Jednak żyję. Chociaż zakładałem, że to jest ostatni rok”. A nawet gdy ci się uda przeżyć ten rok, to i tak któryś następny będzie ostatnim.
*********
Trzeba wyrwać się z codziennego zgiełku. Wyrwać się z potopu informacji, który dochodzi do nas. Wyrwać się od siebie samego, który szuka najnowszych wiadomości. Trzeba usiąść u stóp Jezusa i przysłuchiwać się Mu. Jak Maria w Betanii.
*********
Adwent to symbol naszego życia. Stajenka betlejemska to symbol nieba. Idziemy do Niego – przez cztery tygodnie: przez całe życie.
*********
Z wszystkich gwiazd wybierz tę najjaśniejszą.
Z plątaniny dróg wybierz tę najprostszą.
Z szumu głosów wybierz ten najprawdziwszy.
Z pór roku wybierz najbardziej przyjazną.
Z przyjaciół wybierz tego najwierniejszego.
Z wszystkich modlitw wybierz tę bez słów.
I nie mów, że to za późno na takie rozważania. Że trzeba było wybierać wczoraj, przedwczoraj albo jeszcze w szkole. Nie mów tak. Przecież jeszcze żyjesz. Może jeszcze przed tobą daleka droga do zamykania twojego kalendarza. Dlatego nie marnuj czasu, który jest ci dany. I wybierz gwiazdę, drogę, głos, porę roku, przyjaciół i modlitwę – tę bez słów.