Ks. Mieczysław Maliński
ZA BISKUPÓW I KAPŁANÓW
ZA RODZICÓW
ZA BOGATYCH I UBOGICH DUCHEM
ZA BRACI, SIOSTRY I KREWNYCH
ZA ZNAJOMYCH I PARAFIAN
ZA DOBROCZYŃCÓW
ZA DUSZE ZNIKĄD NIEMAJĄCE RATUNKU
ZA TYCH, KTÓRYM NALEŻY SIĘ OD NAS SZCZEGÓLNA PAMIĘĆ
ZA WSZYSTKICH WIERNYCH ZMARŁYCH
ZA BISKUPÓW I KAPŁANÓW
Boże, Stwórco nasz, prosimy Cię, przyjmij do nieba tych papieży, biskupów i księży, którzy już przekroczyli bramę śmierci.
Przyjmij ich za odprawiane pobożnie Msze święte i pełne przejęcia kazania. Za chrzty udzielane uśmiechniętym albo rozpłakanym dzieciom. Za łączenie węzłem ślubnym wystrojonych młodych par. Za siedzenie bez końca w konfesjonale i cierpliwe wysłuchiwanie ludzkich bied. Za udzielanie o każdej porze dnia i nocy sakramentu chorych ludziom na łożu boleści. Za pogodne bierzmowanie rozwichrzonej młodzieży. Przyjmij ich do swego domu za to, że pięknie o Tobie mówili na lekcjach religii, że służyli jak mogli. Dziwakom, samotnikom, łatali rozlatujące się małżeństwa, godzili skłóconych rodziców z dziećmi i dzieci z rodzicami, troszczyli się o biednych, odwiedzali ludzi starych, towarzyszyli umierającym. Pełni współczucia odprowadzali na cmentarz zmarłych. Że byli wciąż do dyspozycji każdego, kto tylko się do nich zgłaszał z jakąkolwiek swoją czy cudzą sprawą. Za to, że przebudowywali, rozbudowywali, malowali Twój kościół, żeby w nim było dobrze ludziom prostym i wykształconym, i dzieciom małym, średnim i dużym. – Tak zwyczajni księża, ale zwłaszcza papieże, biskupi i teologowie. Przyjmij ich do Twojego domu za zalatane dni, niedospane noce, umęczenie i utrudzenie, aby ze wszystkim nadążyć i każdemu pomóc. Przyjmij ich do Twego niebieskiego Kościoła za wszystkie plotki, obmowy, oszczerstwa, obelgi, niesprawiedliwości, krzywdy, upokorzenia, jakich doznali od swoich parafian i nieparafian, katolików i niekatolików.
Wybacz im, jeśli nie potrafili tak oddać się ludziom, jak to uczynił Twój Syn. Jeśli utracili pierwotną gorliwość. Jeżeli za mało uwierzyli, za mało zaufali, za mało ukochali. Wybacz im, jeśli zostawiali coraz większy margines dla swoich spraw osobistych. Jeśli chcieli sobie na miarę innych ludzi zabezpieczyć przyszłość. Jeśli chcieli być jak faryzeusze chwaleni przez ludzi. Jeśli sprawowali Msze święte z małą pobożnością, udzielali sakramentów świętych mechanicznie, odprawiali nabożeństwa majowe, czerwcowe, październikowe byle jak, nie przygotowywali się dostatecznie do kazań, za mało się modlili, popadli w rutynę, stali się obojętni na ludzką biedę, niewrażliwi wobec grzechu, jeśli odpychali od Ciebie zamiast do Ciebie przyciągać. Wybacz im przez ich pierwszą gorliwość, pierwsze zaangażowanie, pierwsze dobre intencje. Wybacz im za ich czyściec na ziemi, jaki sobie sami zgotowali: za ich puste, jałowe życie, za ich samotność, brak sympatii, obojętność, a nawet pogardę ze strony wiernych, za śpiących na ich kazaniach, za nabożeństwa, na których się sami nudzili, za wyludnione ich kościoły, za pustą skrzynkę listową, za podejrzanych ludzi, którzy się wokół nich kręcili, za podejrzane sprawy, które załatwiali, za całą gorycz, niesmak, bezsens takiego życia. Wybacz im przez wszystkich dobrych, świętych kapłanów, którzy całe swe życie oddali Tobie i ludziom. – Przyjmij ich do Twego niebieskiego Kościoła.
ZA RODZICÓW
Boże, Ojcze nasz, przyjmij do nieba moich rodziców. Przyjmij za ich młodzieńczą miłość sięgającą w czasy przednarzeczeńskie, ich zachwyty i oczarowanie, radość, za ich niekończące się rozmowy, spacery, marzenia i plany, za decyzję pozostania razem na zawsze, za decyzję, by mieć dziecko: by mnie mieć. Za ich wierność sobie mimo wszystkich zagrożeń, jakie pojawiały się w ciągu lat ich małżeństwa. Przyjmij moją matkę za jej dziewięć miesięcy ciąży, za jej cierpienia porodowe, za jej osłabienie w pierwszych dniach po moim przyjściu na świat. Przyjmij mojego ojca za jego opiekuńczość wobec mojej matki, jego troskę, współcierpienie. Przyjmij ich przez moją wdzięczność. A jestem im wdzięczny za każdy ich uśmiech, dobre słowo, trud poniesiony przy moim wychowaniu, za ich nieprzespane noce, cierpliwe słuchanie moich płaczów i wrzasków, zmienianie pieluszek, przygotowywanie herbatek, posiłków, noszenie mnie na rękach, za piosenki śpiewane mi przed snem, dobre słowa szeptane. Za wyrozumiałość wobec mojej nieporadności: uczenie mnie stawiania pierwszych kroków, spacery za rączkę. Za to, że uczyli mnie mówić, jeść, myć się, ubierać, czesać, malować, lepić, pisać. Przyjmij ich za moje przeziębienia, katary, grypy, anginy, różyczki, mumsy, czerwonki, szkarlatyny, zapalenia płuc. Za pokazywanie mi świata. Za koncerty, teatry i kina. Za ich staranie, aby niczego mi nie brakowało, za buty i ubrania, z których ciągle wyrastałem. Za wywiadówki szkolne, skargi nauczycieli, kiepskie moje świadectwa, wybite przeze mnie okna, poplamione, podarte ubrania, moje brudne ręce, za pranie, gotowanie, szorowanie, sprzątanie. Przebacz im – proszę Cię – wszystkie ich grzechy za moje grymaszenie przy stole i całą niechęć do jedzenia, moje fochy i dąsy, i obrażania się, moją przemądrzałość, zarozumialstwo, pewność siebie, moją brutalność, niegrzeczne odezwania się, krnąbrność, upór, nieposłuszeństwo, niepomaganie w domowych pracach. Za moje kłamstwa, oszustwa, małe, drobne, ale przecież dla nich jednakowo bolesne, ich upokarzające. Za moje odchodzenie z ich życia. Nieinformowanie ich: dokąd idę, co robię, z kim się przyjaźnię, jakie mam zamiary, plany. Nieradzenie się ich, niepytanie o ich zdanie. Za moje nieobecności, wyjazdy. Niepisanie listów. Niedawanie znaku o sobie. Za ich osamotnienie, wyczekiwanie na mnie, ich tęsknotę za mną i rozczarowanie. Za wszystkie moje wobec nich krzywdy, niedelikatności, które im wyrządzałem, a z których dotąd nie zdaję sobie sprawy. – Przyjmij ich do swego domu.
ZA BOGATYCH I UBOGICH DUCHEM
Stwórco wszechrzeczy, przyjmij do Twojej ojczyzny wolności wszystkich, którzy zrozumieli Twojego Syna i nie martwili się zbytnio, co będą jedli albo co będą pili, albo w co się będą przyodziewali, ale szukali najpierw królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, wierząc, że wszystko inne będzie im przydane, wierząc, że Ty wiesz, czego oni potrzebują. Przyjmij do swego królestwa wolności wszystkich, którzy nie przywiązywali się ani do rzeczy, ani do pieniędzy, którzy nie rozpaczali, gdy tracili, dla których pieniądze nie były celem życia, którzy nie dlatego pracowali, aby zarobić, ale pracę zawodową traktowali jako swą najważniejszą służbę ludziom. Przyjmij ich za radość, poczucie wolności, swobody. Przebacz tym ludziom, którzy nic nie zrozumieli z Ewangelii, albo którzy nie poszli za jej nauką. Przebacz tym, którzy zgrzeszyli zachłannością, którzy całe życie dorabiali się, chcieli wciąż coraz więcej mieć, zbierali rzeczy wciąż droższe, piękniejsze. Wybacz im ich słabość. Bo może gdzieś na początku gromadzili pieniądze, by stworzyć możliwe warunki życia dla siebie i swojej rodziny, a z czasem stało się to treścią ich życia, jedynym jego sensem i celem. Już sami się ukarali ciągłym niepokojem, by nie przeoczyć żadnej okazji, sposobności, aby zyskać, kupić, zarobić, by nie dać się uprzedzić, przechytrzyć, zaskoczyć. Już sami się ukarali nieprzespanymi nocami, gdy przemyśliwali jak by, co by, kiedy by, kogo by użyć, poprosić, przekupić, przepłacić. Naradami bez końca, aby załatwić, sprzedać, kupić, zamienić. Już sami się ukarali ograniczeniem, zamknięciem swojego życia na tej jednej sprawie, podporządkowaniem jej wszystkich posunięć, kroków, działań. Gdy wciąż obliczali, ile dali, a ile dał im za to ten i ów. Handlowali wszystkim, co mieli, czym mieli, czym byli. Swoim czasem, swoimi znajomościami, swoimi przyjaźniami, sobą, swoją miłością.
I tak sprzedali najbliższych ludzi, swoich przyjaciół, może nawet członków swojej rodziny. Ukarali się sami, gdy bez przerwy żyli w strachu, aby nie utracić tego, co z takim wysiłkiem nagromadzili. Gdy martwili się i gryźli każdą poniesioną stratą. Gdy stwierdzali, że mimo tego ogromnego wysiłku nie tak wiele nagromadzili. Gdy stwierdzili, że choć wiele nagromadzili, ale wszystko to muszą tu pozostawić. Gdy już pod koniec swojego życia wyraźnie widzieli, jak ten nagromadzony majątek zostanie błyskawicznie roztrwoniony, zmarnowany. Modlę się za tych ludzi, za nich Cię proszę, bo czuję tę samą zachłanność. Bo popełniam te same błędy. Bo nie chciałbym utracić życia.
Przyjmij do swego królestwa wolności wszystkich prawdziwych braci i siostry św. Franciszka. Tych, którzy żyli za jego czasów, i tych, którzy żyli za naszych czasów – takich jak brat Zeno Żebrowski z Japonii, towarzysz św. Maksymiliana Kolbe, albo brat Albert Chmielowski z Krakowa – wszystkich zakonników i zakonnice, którzy będąc biedni, służyli rzeszom nieszczęśliwych. Przyjmij prawdziwe siostry i prawdziwych braci Biedaczyny z Asyżu, którzy choć pozostali w świecie, przecież żyli w duchu ubóstwa i wolności jak on. Przebacz im, jeżeli także popadli w zbieractwo rzeczy i pieniędzy, w bogacenie się. Wybacz im za ich pierwszą gorliwość, ich pierwszy zachwyt wolnością – Tobą, który jesteś wolnością. Za ich pierwszą służbę człowiekowi – służbę Tobie. Za ich pierwszą fantazję, wyobraźnię, radość, swobodę.
ZA BRACI, SIOSTRY I KREWNYCH
Ojcze nasz, jestem członkiem mojej rodziny. Kolejnym punktem na linii. Kolejnym elementem rozwojowym, spadkobiercą dorobku przodków moich. Niewielu poznałem z moich poprzedników. Dowiadywałem się o innych z opowiadań mojej matki, mojego ojca, moich dziadków i moich babć. Nieraz przyglądałem się starym fotografiom moich przodków. Przyglądałem się ich starodawnym ubraniom, sukniom. Wpatrywałem się w ich twarze, doszukując się swego podobieństwa. Ale przecież moi przodkowie to nie jest tylko sprawa dziedzictwa biologicznego. Jestem spadkobiercą ich przemyśleń, ich rozmów przy kaganku, przy świecy, przy lampie naftowej, karbidowej, gazowej, elektrycznej, znowu przy świecy w piwnicy podczas oblężeń, bombardowań, nalotów, w nieopalanych mieszkaniach podczas pierwszej i drugiej wojny światowej. Rozmów przy robieniu paczek wysyłanych do obozu koncentracyjnego, przy listach pisanych na Sybir. Przy posiłkach bogatych i ubogich aż do lebiody, aż do pokrzywy, aż do obierzyn z ziemniaków. Jestem spadkobiercą ich sposobu ocen, wartościowania, patrzenia na ludzi i na świat, doświadczeń życiowych. Ich zwyczajów – aż do detali, do sposobu przyrządzania na wigilię ryby i pierogów z grzybami. Ich tradycji, różniących się może niedostrzegalnie od wszystkich innych, ale sprawiających, że są one moje własne – nasze własne, jedyne. Że jestem sobą, że jesteśmy sobą. Są oni we mnie, jak ja w nich.
Jestem kolejną gałązką, kolejnym owocem na drzewie mojego rodu. Tak, oczywiście, jestem osobą, kimś, kto buduje siebie własnym intelektem, własną wolą, ale na gruncie otrzymanym od przodków. Będąc kim innym, jestem jednym z nich, będąc kimś odrębnym, jestem ich częścią. Jestem podrywany do światła, do wolności, do dobra, podobnie jak oni. Jestem targany złem, skłonnościami do grzechu podobnie jak oni. Dlatego rozumiem ich, współodczuwam i modlę się za nich – za siebie. – Przyjmij ich wielkość, wspaniałomyślność, wielkoduszność, ich odwagę i prostotę serca, ich roztropność i rozwagę, ich pracowitość i poświęcenie. Przebacz im ich słabość, odpuść ich grzechy. Przebacz im za ich trudne życie, za ich cierpienia i krzywdy, za ich poniżenie i upokorzenia, którym się nie poddawali, ich godność, którą potrafili nosić wysoko. Proszę za nich jak za siebie, bo ich cierpienie odczuwam jak moje własne, ich radość jest moją radością. Przyjmij mój codzienny trud za nich, którzy żyją we mnie. Składam Ci życie moje, ja, który w nich żyję. Obiecuję Ci, że za ich grzechy wynagradzać Ci będę – wynagradzać Ci oni będą we mnie – uczciwością, modlitwą i uczynkami miłosierdzia.
ZA ZNAJOMYCH I PARAFIAN
Miłosierny Boże, chcę ogarnąć modlitwą wszystkich tych, z którymi szedłem przez życie. Zwłaszcza moich przyjaciół, kolegów, koleżanki, znajomych. Niech moja modlitwa będzie aktem wdzięczności za wspólne nasze wędrowanie. Za wszystko dobro, które otrzymałem od nich, za pomoc, bez której nie potrafiłbym istnieć, za ustawiczny doping, by więcej z siebie dawać, za pociechy, nagany, pochwały, upomnienia, wzbogacanie moich wiadomości i za uwrażliwianie mnie na sprawy ludzkie.
Byłem ich przyjacielem, powiernikiem. Dzieliłem ich kłopoty, zmartwienia, radości, szczęście. Ale dopiero gdy ich straciłem, przekonałem się, kim byli dla mnie, jaką ogromną rolę spełniali w moim życiu, jak mi ich brak. Dopiero gdy ich straciłem, przekonałem się, ile wnieśli w moje życie. Jak wracają do mnie ich powiedzenia, oceny, a nawet sposoby myślenia.
Tylko jestem świadom tego, że nie dałem im tyle dobrego, ile dać powinienem. Mogli być lepsi, więksi, wspanialsi, bardziej wielkoduszni, radośni – gdybym ja dawał więcej z siebie. Przecież każdy z nas wciąż innym daje: daje swą jasność albo ciemność, swoją mądrość albo tępotę, swoją delikatność albo grubiaństwo. Przecież każdy z nas wciąż bierze: jeden od drugiego. Bierze mądrość, roztropność, doświadczenie, umiejętność patrzenia na świat, wartościowania, oceny. Bierze światło, miłość, serdeczność, ofiarność, entuzjazm, uczy się zachwycać dobrem. Ale i bierze zło, przewrotność, chytrość, chciwość, obłudę, uczy się przebiegłości, sprytu, fałszerstwa, głupoty. Zacieśnia swoje horyzonty, zamyka się w ciasnych podwórkach swoich spraw. Trwa wciąż wzajemna wymiana. Tworzy się klimat, atmosfera, nastrój.
„Gdybym miał dobrego przyjaciela, tak dobrego, że lepszego nie można znaleźć”. Gdyby on miał takiego dobrego przyjaciela. Gdybym ja był dla niego dobrym przyjacielem, tak dobrym, że lepszego nie można znaleźć. Niby to wszystko wiedziałem, ale dopiero teraz, gdy stoję wobec moich zmarłych kolegów i koleżanek, uświadamiam sobie swoją odpowiedzialność za nich. Odpowiedzialność za to, że jeżeli oni nie dorośli do tej wielkości, do jakiej mogli i powinni, to również i moja w tym wina. Stąd też prośba do Ciebie, Boże: przebacz im przez moje poczucie winy i moją skruchę.
Modlę się za tych, z którymi uczestniczyłem w niedzielnej Mszy świętej. Mam wyrzuty sumienia, że nigdy z nimi nie wymieniłem zdania, chociaż widziałem ich niedziela w niedzielę na tym samym miejscu. Modlę się za tych, którzy mieszkali tuż obok, których spotykałem na klatce schodowej, w sklepie, na ulicy, a nie nawiązałem z nimi żadnego kontaktu. Może potrzebowali jakiejś ludzkiej pomocy. Może byli tymi braćmi najmniejszymi. O ich śmierci dowiadywałem się często przypadkowo. Niech ta modlitwa moja będzie im wynagrodzeniem.
ZA DOBROCZYŃCÓW
Proszę Cię za dobroczyńców moich, za dobroczyńców ludzkości. Proszę Cię zwłaszcza za wielkich naukowców, za tych, co wzbogacili moje życie i życie wielkiej rodziny ludzkiej wiecznymi wartościami. Za Platona, Arystotelesa, Kanta, Sartre’a – za wszystkich wielkich filozofów; za Euklidesa, Newtona, Kopernika, Einsteina – za wszystkich wielkich matematyków, fizyków. Oni uczyli nas myśleć, odkrywali przed nami nowe światy, prawa, według których te światy funkcjonują. Z nich nasza obecna wiedza i mądrość, również moja wiedza i moja mądrość. Proszę Cię za wielkich artystów – za twórców Don Kichota i Kubusia Puchatka, Otella i Muminków, Madame Butterfly i Don Camilla, Hamleta i Królewny Śnieżki. Za Mozarta i Beethovena, Bacha i Chopina, Eliota i Kafkę, Dantego i Goethego, Leonarda da Vinci i Becketta, Rembrandta i Moneta, Van Gogha i Picassa. Za Elvisa Presleya, Ellę Fitzgerald i Johna Lennona, Luisa Armstronga, Edith Piaff, za Eisensteina, Charlie Chaplina, Flipa i Flapa i Viscontiego, Marylin Monroe i Gary Coopera. Za tych, co porywali mnie i całą ludzkość muzyką, słowem, kolorem, kształtem, ruchem prawie aż do nieba. Którzy uczyli nas wrażliwości, ukazywali, że dobro jest dobrem, a zło jest złem, dla których najważniejszą zasadą postępowania była miłość, najwyższą wartością – godność człowieka.
Na pewno niektórzy z nich byli zbyt rozmachani, czasem ranili ludzi, mieli wciąż za mało czasu, by wykonać to, co w nich się paliło, kłębiło, płonęło, kotłowało. Ale oni wskazywali drogi, wytyczali kierunki, ukazywali obszary dotąd nieznane. Nimi się karmili ich następcy – naukowcy, artyści. Nimi karmił się cały świat. Kultura świata, nasza kultura.
Czytam ich książki, słucham ich nagrań, patrzę na reprodukcje ich obrazów, oglądam ich utwory w teatrach, kinach, w telewizji, w salach koncertowych. Jestem im zobowiązany moją pamięć, moją wdzięczność, moje dziękczynienie, moją modlitwę.
Modlę się również za wszystkich wielkich polityków i społeczników, których życie wypełniała troska o sprawiedliwość i pokój na świecie. Za Johna i Roberta Kennedych, Aldo Moro, Ghandiego. Ale i za wszystkich tych, którzy w swoich środowiskach starali się wprowadzać sprawiedliwość i pokój.
Modlę się za wszystkich moich zmarłych rodaków. Ojczyzna to mój wielki dom. Naród to moja bliska rodzina. To moje środowisko, w którym wyrosłem, w którym żyję. Całe rzesze Polaków są moimi dobrymi znajomymi. To twórcy kultury polskiej, społecznicy, politycy, dziennikarze, publicyści, literaci, malarze, rzeźbiarze, reżyserzy, aktorzy. Znam ich dobrze, wyszukuję ich książki, artykuły, dzieła sztuki. Liczę się z ich zdaniem. Słucham ich opinii. Modlę się za tych, którzy już odeszli do Ciebie, przyjmij ich, proszę, za to, że potrafili w swoich dziełach wyrazić to, co jest polskie, za to, że zdobyli się na poprowadzenie naszego narodu ideałami, koncepcjami tak wielkimi. Proszę Cię za Mickiewicza i Norwida, Słowackiego i Wyspiańskiego, Gałczyńskiego i Gajcy, Chopina i Szymanowskiego. Za Zbyszka Cybulskiego i za wiejskich cieśli, rzeźbiarzy, gawędziarzy, muzyków i malarzy. Przyjmij do ojczyzny niebieskiej naszych królów, książęta, wojewodów i hetmanów, prezydentów, ministrów, głowy państwa, władców tego kraju. Modlę się za Witosa i Sikorskiego – za polityków, którym na sercu leżało dobro Polski i tej sprawie oddali swe życie. Modlę się za żołnierzy, którzy polegli, broniąc naszej niepodległości narodowej i państwowej. Za uczestników powstań warszawskich, śląskich, wielkopolskiego, styczniowego, listopadowego, za wszystkich którzy stawali w obronie ducha narodu, za zamęczonych w obozach koncentracyjnych. Modlę się za pracujących na roli, za robotników, rzemieślników, którzy uczciwie wykonywali swoje powołanie, służąc polskiej rodzinie.
Proszę Cię za wszystkich ludzi, których główną troską były sprawy społeczne, którzy nie szczędzili sił i pieniędzy, by ludziom pomagać. Dołączam moją modlitwę również za tych, którzy zbudowali ten klasztor kalwaryjski, ze wszystkimi kaplicami, by ludzie stawali się lepsi.
ZA DUSZE ZNIKĄD NIEMAJĄCE RATUNKU
Boże, Sędzio sprawiedliwy, kiedyś Twój Syn powiedział: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z moich braci najmniejszych, Mnieście uczynili”. Bracia najmniejsi to nie tylko głodni, spragnieni, chorzy, ale i ci, o których po śmierci nikt nie pamięta, za których się nikt nie modli. To są ci, którym nikt już nie przyniesie kwiatów w Dzień Zaduszny, nie zaświeci świeczki. To są ci, których groby na cmentarzu zarośnięte trawą czekają na kolejne przekopanie przez grabarza. To przeważnie ludzie samotni, opuszczeni, często nieszczęśliwi, którzy doszli do swojej śmierci w czterech ścianach swojego mieszkania. Ludzie z domu starców, z przytułku dla bezdomnych. Umierający w szpitalach dla nieuleczalnie chorych, na ulicach. Samobójcy, ludzie, którzy uważali, że im się nie udało życie. Przyjmij ich do swego królestwa miłości za ich cierpienie, za ich niedołężną starość, za obojętność albo nawet pogardę, której doświadczali na co dzień, za ich czekanie bez nadziei, że się coś zmieni w ich schorowanym życiu, że przyjdzie jakiś przyjaciel albo przyśle ciepły list, za niewysłuchane modlitwy, za niespełnione prośby i marzenia. Za strach przed zbliżającą się wyraźnie śmiercią. Za ich powolne umieranie w cierpieniach, gdy nie mieli nikogo bliskiego przy sobie.
Ale są jeszcze inni. To ci, którzy odeszli jako niewierzący za środowiska niewierzących. Kto się ma za nich modlić? Może nawet w dzień umarłych przyniesie ktoś tradycyjnie na ich grób kwiaty, zapali świeczkę. Ale na tym sprawa się kończy. Ci, którzy znikąd ratunku nie mają. Niech moja modlitwa za nich do Ciebie będzie tą nicią łączności, nawiązaniem kontaktu. A więc modlę się za niewierzących, za tych, co upierali się, że Cię nie ma, a jest tylko człowiek, którzy nigdy nie dopuszczali do siebie pytania, skąd się wziął człowiek, skąd się wzięła ewolucja, skąd się wzięły niższe formy życia, skąd się wzięła materia. Może im na drodze stanęła nie do obalenia barykada wyobrażeń dziecinnych o Bogu siedzącym na tronie w otoczeniu aniołów. Może im stanęła na drodze ludzka złość, którą otrzymali z rąk ludzi mających się za chrześcijan. Ale jeżeli zgodnie ze swoim rozumem kierowali się sprawiedliwością, ale jeżeli zgodnie ze swoim porywem serca starali się żyć w miłości, to przecież żyli z Tobą, który jesteś Miłością, Sprawiedliwością. Dla ich prawego życia przebacz im całą obojętność, odrzucenie Twojego Syna, Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła. – Przyjmij ich do krainy Prawdy, Sprawiedliwości i Pokoju.
ZA TYCH,
KTÓRYM NALEŻY SIĘ OD NAS SZCZEGÓLNA PAMIĘĆ
Dawco wszelkiego dobra, chcę Ci polecić wszystkich ludzi, wobec których obowiązuje mnie szczególna wdzięczność. Chcę Cię prosić za wszystkich ludzi, którzy wyświadczyli mi jakiekolwiek, choćby najmniejsze dobro: którzy uśmiechnęli się do mnie, zagadali do mnie, gdy byłem zmęczony, zniechęcony, gdy straciłem wiarę w ludzi, w siebie, którzy w wagonie ustąpili mi miejsca, choćby na chwilę, gdy już wystać nie mogłem, którzy pomogli mi ulokować walizki. Modlę się za dobrych lekarzy, za życzliwe pielęgniarki, za przechodniów na ulicy, którzy tłumaczyli mi, jak mam trafić tam, gdzie trafić nie umiałem. Za uprzejmych taksówkarzy, kelnerów, konduktorów, sprzedawców, urzędników przy okienku, że nie byli automatami do załatwiania kolejnych petentów, interesantów, gości, pasażerów, ale iż mimo swojego znużenia zdobyli się na to, by zobaczyć we mnie człowieka. Modlę się za wszystkich przypadkowo spotkanych na konferencjach, zebraniach, spotkaniach, zjazdach, wczasach, w sanatoriach, szpitalach, z którymi zawiązałem nić porozumienia, a nawet sympatii, z którymi nawet wymieniłem adresy, wierząc, że zaczyna się jakaś wielka przyjaźń, ale do których nigdy już nie napisałem, a otrzymawszy list nigdy już nie odpisałem.
Chcę Cię prosić za wszystkich, których obraziłem, zgorszyłem, może nawet niechcąco, w których przeze mnie ściemniało światło, przygasła radość, załamała się wiara w ludzi. Za wszystkich tych, których jakoś skrzywdziłem, za ostre słowo krytyki w dyskusji, za ironię, wyśmiewanie, dokuczanie, za obmowy za plecami, za powtarzane plotki. Za tych, których odtrąciłem, gdy przyszli do mnie, prosząc o jakąkolwiek pomoc. Za tych, którzy wyczekiwali na mnie, liczyli, budowali, spodziewali się ratunku, pośrednictwa, porady, a którzy się na mnie nie doczekali, których zawiodłem, rozczarowałem, którym nie dotrzymałem słowa, nie wykonałem zobowiązania, nie dotrzymałem obietnicy, choć tak przyrzekałem. Którym jestem winien rozmowy, spotkania, listy, pomoc. Tłumaczyłem się przed sobą, że to nieważne, nie mam czasu, że to zbyteczne dla mnie i dla nich, a to było po prostu lenistwo, nonszalancja, lekceważenie, pogarda.
Proszę Cię za tych, którzy mi wyrządzili krzywdę, którzy mnie zdradzili, oszukali, okłamali, którzy mnie nękali, blokowali na wszelkie sposoby, niszczyli, zabierali spokój, na których się zawiodłem, którzy odeszli w czasie próby. – Przebacz im, tak jak i ja im przebaczam.
ZA WSZYSTKICH WIERNYCH ZMARŁYCH
Boże W Trójcy Jedyny, modlę się za wszystkich zmarłych chrześcijan. Zadaję sobie pytanie – zadaję Tobie pytanie: Jak Ty przyjmujesz nas, chrześcijan, którzy do ciebie przychodzą po swojej śmierci? Przecież powinniśmy żyć tu, na ziemi, jak ten, kto znalazł skarb w roli, kto kupił perłę najpiękniejszą. A my żyjemy, jakbyśmy nie wierzyli Jezusowi, który uczył, że nawet wróble nie spadają z dachu bez Twojej woli.
Wciąż jesteśmy jak Apostołowie w łodzi przestraszeni burzą, nie zdający sobie sprawy z tego, że mają przy sobie Jezusa.
Tyle lat jesteśmy chrześcijanami, a wygląda na to, że wciąż nie rozumiemy, co jest treścią Ewangelii, nie docieramy do istoty chrześcijaństwa, jakbyśmy słyszeli a nie rozumieli, widzieli a nie pojmowali.
Chodzimy w niedziele do kościoła i zdaje się nam, że wypełniamy główny obowiązek chrześcijanina, jakbyśmy nie słyszeli upominania Jezusa: „Miłosierdzia chcę, a nie ofiary”.
Wciąż nie dociera do naszej świadomości, że jedynym przykazaniem jest miłość, że najważniejszą litanią jest: „Byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście mi pić; byłem chory, a odwiedziliście mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie”. Że u Ciebie liczy się tylko służba drugiemu człowiekowi.
Wciąż nie bierzemy do siebie upomnień, jakie Jezus dawał faryzeuszom, aby nie czynili sprawiedliwości przed ludźmi. Gdy ich osądzał: „Wzięli zapłatę swoją”. Jakbyśmy nie mogli nigdy pojąć, że prawdziwa miłość jest zawsze bezinteresowna. A więc musi być spełniana nie dlatego, że ktoś się nam za nią wywdzięczy, czy zrewanżuje, zapłaci za nią tym samym. Bo to już nie jest żadna miłość, ale czysty interes.
Tylu już chrześcijan odeszło od Ciebie. Uprzedzałeś, że będziesz się z nami rozliczał jak z włodarzem, któremu gospodarz oddał majątek swój w dzierżawę, którzy otrzymali w zarządzanie od odjeżdżającego bankiera jego pieniądze: pierwszy z nich otrzymał jeden talent, drugi dwa, trzeci pięć. Czy zasłużymy na pochwałę: „Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię”? Czy nie spotka nas potępienie: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom”? Jaką ocenę uzyskali oni, jaką ocenę uzyskamy my – ja? I dlatego modlę się za nich. Przebacz im, że nie stać ich było na żal i nawrócenie Magdaleny, na łzy Piotra, na wiarę łotra na krzyżu, że nie stać ich było na miłość Jana, pokorę Samarytanki, prośbę niewidomego, że byli głupi i leniwego serca, że byli małej wiary. Przebacz im tak, jak przebaczył ojciec synowi marnotrawnemu.
Przebacz im, że byli – jak wszyscy ludzie – słabi, ułomni, trędowaci, paralitycy, chorzy na duszy, wciąż mając najlepsze chęci potykali się, upadali. Nie zawsze im starczało sił, by się dźwignąć i iść dalej. Nie zawsze mieli Samarytanina, który by im rany opatrzył i oddał w ręce dobrych ludzi. Nie zawsze mieli człowieka, który by im powiedział: I ja cię nie potępiam, idź i nie grzesz więcej.