„Dziennik Bałtycki”



„DZIENNIK BAŁTYCKI”
Wywiad z ks. Mieczysławem Malińskim


– Pierwsze pytanie nie może być inne: co to jest miłość?
– Siła napędowa naszego życia. Bez niej człowiek marnieje i usycha. Staje w miejscu i gaśnie.
Może to być miłość do pracy zawodowej: do powołania, które człowiek podjął i spełnia przez swoich kilkanaście najlepszych godzin dziennie. Niezależnie czy jest to praca lekarza, prawnika czy sprzedawcy. To już nie praca, ale radość. Nie są oni katorżnikami czy galernikami, tylko twórcami.
Kiedy indziej jest to miłość do świata. A świat to wschody i zachody słońca, niebo pokryte chmurami, zielone lasy, kwiaty i motyle. W końcu miłość do ludzi. Od lat najmłodszych z miłością do matki, ojca, babci, dziadka, rodzeństwa, kolegów i koleżanek. Aż po tę jedyną wielką miłość uwiecznioną małżeństwem.
Definicji miłości nie ma, tak jak nie ma definicji prawdy. To są tak zwane pojęcia podstawowe. Można próbować je dookreślać, ale nigdy nie da się zrobić tego w stu procentach. Jest to na pewno przeżycie całościowe człowieka. Nie tylko uczucie, nie tylko wola, nie tylko wyobrażenie, to doświadczenie człowieczeństwa drugiego człowieka.
Towarzyszy mu  zachwyt dla piękna tego człowieka. Tylko tu czai się niebezpieczeństwo, by nie sprowadzić piękna do piękna zewnętrznego, ale do piękna człowieczego.

– Jak rodzi się to uczucie?
– Wschodnia legenda mówi: rodzimy się dwiema połówkami pomarańczy. I szuka jedna połówka drugiej, bo tylko wtedy, gdy są całością, mogą być szczęśliwe. Są miłości od pierwszego wejrzenia, gdzie człowiek spotka człowieka i już wie wszystko o nim. Ma ogląd absolutny w jednej chwili. Bez dociekania i analizowania, tylko poprzez intuicję. Zaczną dążyć do spotkania jak magnesy. Zauroczenie. Oczarowanie. Zachwyt sobą nawzajem. Chcą być blisko siebie. To daje im radość. Wszystko inne przestaje ich obchodzić. Zmienia się hierarchia ważności spraw: liczy się tylko ten człowiek! Spotkały się dwie połówki pomarańczy i nie potrafią żyć bez siebie, i nie chcą żyć bez siebie.
A może być to proces zupełnie odwrotny, stopniowy. Zaczyna się od obojętności, a nawet niechęci. W miarę poznawania drugiego człowieka rośnie w nas coraz większa sympatia, szacunek, aż dojdzie do autentycznej miłości. Tu nie ma reguły jak dojść do stwierdzenia: ja cię kocham.

– Używamy go już w stanie zakochania. Zauroczeni sobą ona i ona powtarzają w kółko: kocham cię. Często słowa te nie mają pokrycia. To przecież dopiero zakochanie. Jak odróżnić je od miłości?
– Pierwszym etapem miłości jest sympatia. Bierze się ją czasem za miłość, a do tego jeszcze kawał drogi. Trzeba się poznać nawzajem. Najlepiej w rozmaitych sytuacjach życiowych. Nie na dyskotece, nie podczas spotkań w kawiarni i nie w kinie. Poznać rodziców i dom drugiej osoby, środowisko, w którym przebywa: przyjaciół, koleżanki. Powiedz mi jakich masz kolegów, powiem ci kim jesteś. Powiedz, jakie masz mieszkanie, powiem ci kim jesteś. Powiedz mi co czytasz, powiem ci kim jesteś. Na tej zasadzie poznajemy drugiego człowieka i budujemy albo miłość, albo rozczarowanie. Z początku zdawało mi się, że jest tak cudownie. Po pewnym czasie było już inaczej.

– Z nosa opadają różowe okulary…
– … Tak i wtedy jest tylko nuda albo rozczarowanie. On tylko o samochodach, ona tylko o ciuchach. Rozchodzą się. Gorzej jest, gdy są już po ślubie, a już najgorzej, gdy w grę wchodzą dzieci. Małżonkowie stają przed dylematem: rozejść się czy zostać z człowiekiem, którego nie kocham? Jedynym wyjściem pozostaje: trzeba się po raz drugi zakochać. To pierwsze zakochanie okazało się zbyt płaskie i prymitywne. Niezdolne do tego, by przeżyć prawdziwą miłość. Teraz należy oprzeć się o zalety, które istnieją w tym drugim człowieku i budować na nich nową miłość, prawdziwą miłość.

– Prawdziwą miłość, czyli…
– Legitymacją jest czyn bezinteresowny. Dajesz siebie, nie licząc, że w zamian cokolwiek otrzymasz. Jeśli jedno mówi do drugiego: „To ja dla ciebie tyle, a ty dla mnie nic” – to nie jest to miłość. Kiedy wyliczają sobie uśmiechy, pocałunki, komplementy. Kiedy jedna strona boi się, by druga nie dostała więcej, wtedy miłość się skończyła. Jeśli kiedykolwiek wcześniej była. To już jest tylko biuro rachunkowe. Czysty interes, gdzie jest dwoje wspólników, którzy mają zadania zlecone i bezwzględnie je od siebie egzekwują. Dotąd kochasz, dokąd dajesz bezinteresownie.
Czy stać cię na to, żebyśmy byli „my”, a nie „ty” i „ja”, żeby wszystko było nasze, a nie moje i twoje. Wtedy rośnie twój zachwyt drugą osobą. Chcesz się nauczyć być taki dobry, mądry, czuły jak on czy ona. Starasz się dorosnąć do tego człowieka, do człowieka, którego kochasz.

– Co się jednak dzieje z miłością własną?
– Jechaliśmy kiedyś we trójkę samochodem. Franciszek z Różą i ja. Kiedy Róża dowiedziała się, że piszę książkę o miłości, dopowiedziała swoje:
„Musi być miłość własna, i u niej, i u niego. Moja mama mówiła, że powinniśmy kochać bliźniego i nie pamiętać o sobie. A to jednak jest inaczej. Ja muszę kochać siebie. Muszę dbać o to by być piękną, mieć zgrabną figurę. Muszę być mądra, inteligentna, otwarta. I muszę to wszystko w sobie rozwijać. Bo co to jest miłość? Co oznacza, że ja go kocham? To ubogacanie jego moją osobą, moim pięknem, pięknem ciała i duszy. Dbam o siebie dla mojego ukochanego. Po to, żeby mu jak najwięcej przynosić. Swoim pięknem i swoją mądrością.”

– Czyli na miłość trzeba zarobić?
– To złe słowo. Sprzeczne z definicją miłości. Bo miłość to nie jest prezent, który otrzymujemy albo dajemy. Miłość to ciągły proces stawania się. Ja, który kocham,
staram się dorosnąć do człowieka, którego kocham. Nawet mogę wyliczać za co darze go tym uczuciem. Za jego prostotę, za jego autentyczność, prawość, serdeczność, ciepło. Taka litania mogłaby trwać bez końca. To wszystko stawia mnie na baczność. Wymaga ode mnie, żebym był taki sam jako on.

– Kiedy więc powiedzieć drugiej osobie: kocham cię?
– Nie wolno tego zrobić za wcześnie. Jeśli pospieszysz się i powiesz ukochanemu człowiekowi: kocham cię, przegrałeś. Człowiek chce cały czas zdobywać. Nie lubi jednak być posiadanym, i gdy tylko spostrzeże się, że ktoś rości sobie do niego prawo, ucieka, broni się. Jeśli wypowiesz za wcześnie: kocham cię, możesz zniszczyć cały proces dochodzenia jego do miłości. Te słowa  powinny być wypowiedziane równocześnie. Kiedy jedna i druga strona dojrzała do tego i tylko czeka, by je wypowiedzieć. Wyjmujesz jej to zdanie z ust.

– A kiedy będziemy bali się wypowiedzieć te słowa, aż w końcu będzie za
późno…
– Też można przegrać. Po latach okaże się, że nie powiedziałem tych słów, na które czekała druga osoba. To sprawa intuicji i wyczucia, kiedy jedna i druga strona powinna wypowiedzieć to samo zdanie, żeby nie było, ani za wcześnie, ani za późno.

– Jedni zastanawiają się czy powiedzieć: kocham cię, czy nie. Innym to nie w głowie. Zabiegani za karierą, za pieniędzmi, budzą się w wieku trzydziestu kilku lat. Dopiero zaczynają się rozglądać za drugą połówką pomarańczy. Często szukają w drugiej osobie stabilizacji, pomocy na dalsze lata. Jakie mają szanse na znalezienie miłości?
– Nie ma reguły. Są małżeństwa znakomite, które powstały, kiedy ona i on mieli po dwadzieścia lat. Są małżeństwa ludzi dorosłych., którzy wiążą się ze sobą wiedząc, że na dzieci już za późno i też są małżeństwami znakomitymi. Losy ludzkie są dzisiaj skomplikowane. Niejednokrotnie ludzie mówią: musimy się usamodzielnić, skończyć studia, znaleźć dobrą pracę i mieszkanie. Gdy się tak coraz bardziej odkłada, to potem się okazuje, że ochota na dziecko przemija, ochota na prawdziwą miłość przemija, ochota na założenie rodziny przemija. To są ludzie przegrani, okaleczeni. Nie mają miłości. Przerachowali się podchodząc interesownie do życia. Łączą się z drugim człowiekiem dla wygody lub pozostają samotni.

– Czyli to małżeństwo ma być panaceum na samotność?
– Małżeństwo nie za wszelką cenę, ale miłość tak. To właśnie ona łagodzi samotność. Każdy człowiek w istocie swojej jest samotny. Samotnie przychodzi na świat, samotnie umiera. Samotnie rozstrzyga i decyduje. Ta samotność jest wyciszana i łagodzona przez drugiego człowieka. Uzupełniana i wspomagana, żeby nie była taka bezlitosna, taka twarda. Przez drugiego człowieka, przez człowieka, którego ja kocham i który mnie kocha. I chociaż to ja będę decydował ostatecznie o wszystkim, co dotyczy mojej osoby i nikt nie będzie potrafił mi odjąć cierpienia decydowania, złagodzi je człowiek, który mnie kocha, z którym mogę porozmawiać. Wiem, że on chce dla mnie dobrze, że nie zrani mnie, że nie zrobi na mnie interesu. W tym sensie człowiek jest mniej samotny. Miłość usuwa samotność? Nie. Ona ją łagodzi.

– Dwa lata temu odwiedziłem narzeczeństwo. Oboje lat dwadzieścia. Dzisiaj są już małżeństwem. Jak często wyznajecie sobie miłość, mówicie do siebie: kocham cię – spytałem. Oni: 50 razy na dzień to za mało. Inne małżeństwo. On: raz na parę miesięcy wystarczy. Ona: dlaczego nie mówi mi tego częściej?
– Człowiek potrzebuje okazywania miłości. Dlatego małżonkowie nie tylko powinni nosić w swojej duszy głęboką miłość do siebie, ale okazywać ją sobie. Kwiaty, nie tylko z okazji imienin, nie tylko na urodziny. Bez powodu, bez okazji. Pocałunek, przytulenie, uścisk, pogłaskanie. Gdy rozmawia się na ten temat z dziećmi, to bywa tak, że one nie widziały, żeby tata pocałował mamę. Nie widziały, żeby tata przytulił mamę, nie widziały, by ona powiedziała do niego: kochanie. Są dla siebie zimni i surowi. A tymczasem my, ludzie potrzebujemy tego kwiatka, prezenciku drobnego, dowodu pamięci. Zapewnienia drugiej osoby o swojej prawdziwej miłości.

– Dziękuję za rozmowę. 
                                  Jakub Gilewicz