11 grudnia 2007
2.
NAUKA REKOLEKCYJNA
1. Dlaczego aniołowie zwrócili się do pasterzy ze śpiewaniem, ze zwiastowaniem radosnej nowiny? Dlaczego akuratnie do pasterzy? Dlaczego nie do rybaków, do rolników, do kupców, nie mówiąc o kapłanach czy faryzeuszach, czy królu Herodzie. Dlaczego do pasterzy?
Bo w hierarchii ówczesnego społeczeństwa pasterze byli na samym końcu. Przez niektórych zaliczani do grzeszników. Bo szabat nie szabat – trzeba prowadzić bydło do wodopoju, trzeba przygotowywać paszę, trzeba doić krowy, kozy. Łamiąc szabat, ewidentnie łamiąc szabat. To prawie grzesznicy. A przynajmniej ostatnia warstwa społeczna w narodzie żydowskim. I Bóg do nich się zwraca po to, aby dowartościować tych ludzi. Ażeby im powiedzieć, że powinni skorygować swoje myślenie na ten temat. Bo każdy człowiek jest ważny, każda osoba ludzka jest święta – bo Boża, bo stworzona przez Boga. Ludźmi jesteście, nie grzesznikami. Bóg was akceptuje, szanuje. Macie godność człowieczą.
A więc przyszli zaproszeni pasterze. Chociaż nie zobaczyli aniołów przy żłobie ani żadnych dziwów niebiańskich, to uwierzyli słowu, które usłyszeli na pastwisku w widzeniu i pokłonili się Mesjaszowi Nowonarodzonemu, radując się, że zostali dowartościowani, że im Bóg się objawił, nie komu innemu. Nie faryzeuszom, nie saduceuszom, nie kapłanom, nie lewitom, nie rolnikom, nie rybakom, ale im – najniżej stojącym w hierarchii społeczeństwa.
A dlaczego Bóg zwrócił się do trzech Mędrców z wiadomością o narodzeniu Jezusa? To najwyższa półka w społeczeństwie ówczesnym, to najwyższa warstwa. Elita, intelektualiści, myśliciele, twórcy, uczeni. Bliscy książętom i królom, a nawet przez nich proszeni o pomoc w sprawach państwowych i społecznych. No to nie dość im splendoru, po co jeszcze Boża taka szczególna opieka? Szacunek od Boga dla myśli ludzkiej. Szacunek dla pracowitości, wolności, nowej wizji, koncepcji, twórczości. Szacunek wobec elity ludzkiej kultury.
Wdzięczni byli Trzej Mędrcy – że Bóg uszanował ich mądrość, docenił ich badania, ich poszukiwania, odkrycia, docenił ich naukę.
No ale potem? Po wizycie u Jezusa? Pasterze wrócili do swojej roboty. Nic się nie zmieniło. Dalej wywalali gnój, czesali zwierzęta, doili. Również w szabat, kiedy nie wolno było napisać ani jednej litery. Śmierdzieli gnojem. Nic się nie zmieniło. W dalszym ciągu paśli bydło na pastwiskach, nie spali po nocach, pilnując, ażeby nie napadł wilk ich owiec. Zajmowali się tym samym, czym zajmowali się przedtem.
Ale naprawdę wszystko się zmieniło. Wszystko od początku do końca w ich życiu się zmieniło. Uzyskali nowy format, nowy wymiar swojego człowieczeństwa – szacunek dla siebie. Nawet gdy nie od bliźnich, to przynajmniej dla siebie samych.
Zobaczyli na nowo, jak nigdy dotąd swoją służbę, swoją pracę, swoje codzienne obowiązki. Obowiązki tak zwyczajne, że przez niektórych uważane za grzeszne. Otrzymali poczucie miłości Bożej – że o nich Bóg pamiętał, że ich uszanował. Że są większego wymiaru niż by tego się spodziewali w najśmielszych marzeniach. „Że Bóg nas widzi, że nas ocenia, kocha. Że Bóg nas szanuje!”
A w życiu trzech Magów – też się nic nie zmieniło. Wrócili do wypatrywania gwiazd i planet, wrócili do obliczeń, wykreśleń, trajektorii poszczególnych gwiazd. Wrócili do żmudnej pracy naukowca, myśliciela. Do samotności, do swojego świata intelektualnego. Nic się nie zmieniło.
A właściwie wszystko się zmieniło. Uzyskali nowy format swojej osobowości. Świadomość uznania ich pracy przez Boga. I okazania tego szacunku wobec nich. Że są kochani przez Boga, że są szanowani, uznani, że są potwierdzeni przez Boga – że zostali zaproszeni do tej dalekiej podróży, żeby pokłonić się Jego Słowu.
Ale mogło być jeszcze inaczej, pasterze mogli powiedzieć: Nie. Na wołanie anielskie, na śpiewy anielskie zareagować obojętnie. Z niedowierzaniem: A może nam się to tylko zdawało. Bo jakże to: aniołowie nas, pastuchów, zapraszają do odwiedzin narodzonego Mesjasza? Czy jest to możliwe? Jeżeli Mesjasz się narodził, to tam się zlecą ludzie z całego Betlejemu, z całej Jerozolimy, to dla nas miejsca zabraknie. Szkoda się ruszać. Nas przegonią. Na dodatek mogli zasłonić się obowiązkami, jakie mają do wypełniania wobec trzód, które pilnowali.
Ale w wypadku Trzech Mędrców mogło być jeszcze inaczej. Mogli się wytłumaczyć, dlaczego nie udadzą się w daleką podróż. Oni nie są jedynymi adresatami tego zjawiska gwiezdnego. Takich badaczy jak oni jest na świecie wielu, więc odbędzie się zlot wielu Mędrców i dla nich miejsca nie starczy. A poza tym, że mają swoje obowiązki, że zaniedbają prace, które są w trakcie wykonywania przez nich.
Ale się zachwycili pasterze śpiewem aniołów. Ale się zachwycili Trzej Mędrcy Gwiazdą. I poszli.
2. Idziemy do Bożego Narodzenia. Przygotowujemy się na spotkanie z Jezusem. My – ludzie rozmaitych warstw społecznych, rozmaitych funkcji w tym społeczeństwie, rozmaitych zadań wykonywanych. My, którzyśmy usłyszeli śpiew aniołów, którzyśmy zobaczyli Gwiazdę na niebie – Gwiazdę Jezusową. Przygotowujemy się do tego spotkania w noc wigilijną, w same Święta. Do kolędowania, do liturgicznego świętowania tajemnicy przyjścia Słowa Bożego na świat.
No i będzie Wigilia. I będzie Pasterka. I będzie pierwszy dzień i drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. I łamanie opłatkiem. I świecenie choinki. I kolędowanie.
Ale potem przyjdzie szarość powszedniego dnia. Święta, święta i po świętach. Tak jak było, tak jest. Nic się nie zmieniło.
A naprawdę, wszystko się zmieniło. Bośmy zostali dowartościowani przez Boga samego. Bo ta praca nasza, którą wykonujemy codziennie – mycie garczków, sprzątanie, zamiatanie, przygotowywanie posiłków – chociażby ta robota domowa – dostaje inny wymiar. Boży wymiar. Czy nie miała ta praca wcześniej, tego wymiaru? Miała, ale myśmy sobie tego nie uświadamiali.
I Boże Narodzenie służy na to, żebyśmy stanęli w obliczu tajemnicy swojego człowieczeństwa, swojej codziennej pracy – godności tej pracy. Naszego własnego szacunku.
Bo możemy powiedzieć: „E, co mi tam. Śmierdziałem gnojem – jak te pastuchy śmierdziały – przed Betlejem, po Betlejem. Po co się okłamywać. Rzeczywistość jest brutalna i szara. Chcieli mieć pastuchów, to mają”. Z pogardą dla inteligencji, dla wyższej warstwy, z pogardą dla ludzi tej samej roboty, którą wykonujemy.
Można, będąc elitą społeczeństwa, powiedzieć: „E, co mi tam uznanie Boga. Liczy się moja zdolność intelektualna. Liczy się mój rozum, moja wizja, którą proponuję światu. Nie potrzebuję akceptacji Bożej, Sam jestem w moim królestwie bogiem”.
Ale może przyjść chwila krytyczna. Bo wszystko dobrze, gdy jest dobrze. Wszystko się zgadza, gdy się zgadza. Wszystko jest przyjemne, gdy się jest akceptowany, chwalony, wynoszony na piedestał, pokazywany palcem. Ale gdy przyjdzie katastrofa i odrzucą cię, i oskarżą cię, i oczernią cię, i sprawią, że będziesz jak trędowaty w społeczeństwie, że odejdą od ciebie przyjaciele twoi, z którymi szedłeś prawie całe życie, wzgardzą tobą współpracownicy, pozamykają się przed twoim nosem drzwi – twoich znajomych, przyjaciół, kolegów, przełożonych. Pozostaje sobie w łeb strzelić.
Albo powiedzieć: Najważniejsze, że Bóg mnie kocha.
To jest najważniejsze. To jest istotne w moim życiu. To rozstrzyga o moim być albo nie być. Boże Narodzenie. Jezus w żłobie, wyciągający do mnie ręce.
Taka próba to jest próba jakości życia. To jest próba jakości twoich założeń życiowych, które sobie wystawiasz coraz to nowe.
Nam też nad głowami śpiewają aniołowie. Nam też nad głowami błyszczy Gwiazda. Trzeba się zachwycić nią. Trzeba się zachwycić tymi głosami, tym śpiewem. Trzeba się zachwycić tym szacunkiem, jaki Bóg okazuje każdemu z nas, zapraszając do odwiedzin Jego Narodzonego Słowa Bożego. I nie być rozczarowanym, gdy się okaże, że to stajnia. Nie być zszokowanym, gdy się okaże, że to uboga mieścina, uboga izba, ubogi dom – jak w wypadku Trzech Mędrców. Wierzyć do końca. Znaleźć sens, głębię tego wydarzenia – że Bóg swoje Słowo zesłał na Ziemię, aby się w stajni narodził – jak syn cieśli. Trzeba się zachwycić tak jak oni się zachwycili.
3. Jako przestroga pozostaje jeszcze jeden człowiek. Pozostaje Herod.
To jest niemożliwe, żeby Herod nie wiedział, co się stało na pastwisku pod Jerozolimą. Odległość Betlejem od Jerozolimy to kwestia kilku kilometrów. To jest niemożliwe, żeby ta wiadomość, jakoby aniołowie śpiewali pasterzom, nie pojawiła się na pokojach Heroda natychmiast, w następnym dniu – po nocy Bożego Narodzenia. W jakiej formie?. Kpiącej, drwiącej, prześmiewczej? Czy groźnej? – bo dla pastuchów śpiewali. Nie u Heroda króla. Jeżeli śpiewali. To Herodowi się należało, żeby aniołowie przyszli i śpiewali. A śpiewali pastuchom. To coś znaczy, to jest podejrzane, to jest karygodne. To jest groźne – dla całego państwa, to jest groźne dla całego ówczesnego świata, którym było imperium romanum.
Herod przyjął tę wiadomość o narodzeniu Jezusa w pełni negatywnie. Nie z obojętnością, nie z lekceważeniem, ale z nienawiścią. Z pogardą. – Nie umiał potraktować tego wydarzenia w kategoriach religijnych, tylko zatrzymał się na wymiarze politycznym.
Herod trafnie ocenił ten fakt, że On wszystkie układy, jakie w grze politycznej istniały, zaburzy, zamąci, przewróci. Ten układ polityczny, w jakim świat istnieje, jest prawidłowy, nie wolno go burzyć. Nowonarodzony swoją Ewangelią zburzy prawdę o tym, że są ludzie wolni i są niewolnicy, że są ludzie godni pogardy i są ludzie godni najwyższego szacunku. A zrównać człowieka z człowiekiem w tych kategoriach – doprowadziłoby do zburzenia porządku, na którym oparte jest życie społeczne ówczesnego świata. Przeląkł się Jezusa i postanowił Go zgładzić.
Bóg zwraca się do każdego człowieka ponad partiami, ponad podziałami narodowościowymi. Zwraca się do każdego człowieka ze Słowem swoim, którym jest Jezus. I to przez Heroda zostało potraktowane odmownie. W jego kombinacjach, w jego grach politycznych padł wyrok śmierci na Jezusa. Tego Słowa Bożego nie powinno być. On przyniesie tylko szkodę.
Patrzenie na religię z punktu widzenia polityki. Podporządkowanie religii polityce. Boga, Jezusa Chrystusa, Ewangelii – polityce.
A to są dwie płaszczyzny równoległe, chociaż oddziałujące na siebie.
„Nie ma solidarności bez miłości” – powiedział Jan Paweł II w Gdańsku.
I patrzyliśmy z otwartymi szeroko oczami, jak nasi ówcześni politycy, warczący na siebie na co dzień, skaczący sobie do oczu, podczas tej Mszy świętej papieskiej na znak pokoju podawali sobie dłonie. Bo się przestraszyli siebie? Bo się przestraszyli tych słów? Bo uznali je za trafne? – przynajmniej na tę sekundę.