REKOLEKCJE ADWENTOWE
2.
16 XII 2008
Pan Jezus razu pewnego opowiedział przypowieść – o tym, jak to gospodarz urządził przyjęcie dla swoich znajomych. Wysłał posłańców, którzy ich zawiadomili o tym wydarzeniu, ale okazało się, że nikt z zaproszonych nie mógł przyjść. Jeden tłumaczył się, że kupił rolę; drugi, że kupił bydło; trzeci, że pojął żonę.
A mnie brakuje jeszcze takiej przypowieści, która by opisywała sytuację gospodarza zapraszającego swoich znajomych na ucztę – i przyszli wszyscy zaproszeni, przywitali się, zajęli miejsca za stołem, patrzyli, przyglądali się, rozmawiali. Wniesiono półmiski pełne jedzenia – a oni nie tknęli się niczego. Odsiedzieli swoje i wyszli.
Mówię to, bo chcę poruszyć sprawę naszej obecności na Mszy świętej. To tak bywa, że my przypominamy tych zaproszonych przez gospodarza na przyjęcie uroczyste, którzy przyszli, zajęli miejsce w kościele – i nie przystąpili do Komunii świętej. Nawet nie dlatego, że jesteśmy obrażeni na Pana Boga albo nie gardzimy tym Przyjęciem, które przygotował, ale po prostu – nie przystępujemy do Komunii świętej.
Czy strach? Nie. Czy lekceważenie? Też nie. Czy brak zaangażowania się? To trochę z tego coś by było. Tak na pół gwizdka. Przyjść, żeby przyjść. Spotkać się ze znajomymi. Posłuchać, zobaczyć. Może coś wzruszy, może coś zainteresuje, może coś odkryję. A może nie. W każdym razie lepiej się nie angażować.
Skąd się wzięło takie nastawienie? Gdy patrzymy na historię chrześcijaństwa, to Eucharystia początkowo była odprawiana po domach prywatnych jako Łamanie Chleba, jako powtórzenie Ostatniej Wieczerzy. Kto miał obszerniejszy, przestronny dom, wygodny pokój zapraszał do siebie apostoła albo nieapostoła, ten zabierał ze sobą gminę i po prostu dokonywała się Eucharystyczna Wieczerza. Ale to do czasu. Wtedy, gdy chrześcijanie byli nieliczni.
Za Konstantyna Wielkiego, kiedy chrześcijaństwo stało się religią prawie panującą, prawie państwową, kiedy zgruchnęli ludzie do Kościoła, okazało się, że wszystkie domy pękają w szwach. I trzeba coś zrobić. Zaczęto budować bazyliki – duże hale – żeby pomieścić te tłumy, które się zaczęły gromadzić w niedzielnych Mszach świętych. Ale stołu nie można było wsadzić do bazyliki – po pierwsze, że pełna, a po drugie: jak? Stół na 100 osób czy na 400 osób?
Wydzielono prezbiterium, w którym wolno było przebywać tylko celebransowi i postawiono tam stół. Odtąd ksiądz sprawował wieczerzę Pańską w imieniu zgromadzonych, ale nie z nimi. Oni nie byli uczestnikami w pełnym tego słowa znaczeniu, tylko najwyżej obecnymi, obserwatorami. Z czasem, ze względów praktycznych, zmieniono chleb na opłatek podawany do ust i zrezygnowano z picia konsekrowanego wina.
Niestety, szybko zmieniła się idea Mszy świętej. To nie była wspólnotowa wieczerza liturgiczna ani to nie było spotkanie z Jezusem, ale ofiara, którą kapłan składał Bogu w imieniu zebranych. Ofiarę Jezusa Chrystusa Syna Bożego, który umarł na krzyżu za nasze grzechy.
To już nie było coś wspólnego. Role się rozdzieliły. Z jednej strony był kapłan ofiarujący Bogu Jezusa, którego sprowadzał z nieba mocą słów Przeistoczenia. Z drugiej był tłum wiernych przyglądający się temu, który przyjmował Komunię świętą. W średniowieczu usztywniły się stanowiska. Tylko wybrani byli godnymi przyjmowania Komunii świętej, a niegodnymi byli przede wszystkim „zawodowi grzesznicy”. Do nich zaliczano na przykład kupców.
Coraz bardziej więc Jezus Eucharystyczny był do oglądania, nie do przyjmowania. Dlatego też wprowadzono obrzęd Podniesienia Chleba i Wina, w które to Postacie wpatrywali się zgromadzeni w kościele.
Sobór Watykański II zatrzymał ten proces. Wprowadził do Mszy świętej zamiast łaciny języki narodowe i odwrócił ołtarz twarzą do ludzi. I skłonił obecnych na Mszy świętej do przyjmowania Komunii świętej. Aby Msza święta była liturgiczną Ostatnią Wieczerzą. Odtąd ksiądz prowadzi, jest kierownikiem, ale równocześnie jednym z wielu. Spodziewano się, że frekwencja na Mszach gwałtownie wzrośnie.
Tylko że ten zwrot, który był oczekiwany, nie nastąpił. A nawet w dalszym ciągu do Komunii świętej przystępuje – mówmy na terenie Polski – tylko garstka ludzi. Większość przygląda się. To nie znaczy, że lekceważy, że gardzi, że krytykuje. Tylko nie angażuje się. Wystarcza im patrzeć na to, co się dzieje w czasie Mszy świętej.
A dzieje się. Bo spojrzenie posoborowe wraca do spojrzenia pierwszej gminy chrześcijańskiej. Uświadomiono sobie, że sakrament Eucharystii to nie jest Hostia Święta przyjmowana w czasie Komunii świętej, ale cała Msza święta. Innymi słowy, to Msza święta jest sakramentem. Od pierwszego znaku krzyża świętego aż po ostatni punkt: błogosławieństwo. A więc sakramentem nie jest Hostia Święta wystawiona w monstrancji w czasie nabożeństwa majowego na tabernakulum. Eucharystia to nie jest Hostia Święta w procesji Bożego Ciała – to jest Pozostałość po Mszy świętej.
I poza tym, Msza święta to jest wydarzenie, które ma swoje punkty kulminacyjne. Obecność Jezusa Chrystusa nasila się. Rozpoczyna się znakiem krzyża świętego i oświadczeniem celebransa: „Pan z wami” albo raczej: „Pan jest z wami” i akt pokutny, potem następuje hymn uwielbienia: Gloria. Z kolei Czytania. Narasta obecność Jezusa. Stary Testament i jego interpretacja tekstami Ewangelii, która uobecnia nam wydarzenia z życia Jezusa. Akcja się zagęszcza, obecność Jezusa coraz wyraźniejsza. Punkt kulminacyjny – słowa Jezusa z Ostatniej Wieczerzy, podniesienie.
Akcja Mszy świętej zmierza do Komunii świętej, przecież Jezus nie uobecnia się na to, żeby patrzeć na Niego, Jezus nie chce tylko być do oglądania, ale Jezus chce być przyjmowany. W sensie jednoczenia się z Nim w Komunii świętej.
Oczywiście jednoczymy się z Nim, słuchając Czytań, śpiewając pieśni, odpowiadając na wezwanie celebransa. To wszystko są akty jednoczenia się z Bogiem, poprzez Jego Syna. Dokonuje się w ten sposób nasze przeistoczenie nawet w tym wypadku, gdy nie przyjmujemy Komunii.
Równocześnie trzeba powiedzieć, że w nieporównanie intensywniejszy sposób dzieje się to przez Komunię świętą. Stąd też wniosek, że dla każdego uczestnika Komunia święta jest nieodzowną częścią Mszy świętej. Zwalnia go od tego jedynie sytuacja, w której uznaje, że jest niegodny przystąpienia do Komunii świętej.
Tylko należy stwierdzić: Nie wszyscy ci, którzy przyjmują Komunię świętą, są święci. Jak również, że nie wszyscy ci, którzy nie przyjmują Komunii świętej są nieświęci.
Są ludzie, którzy przychodzą na Mszę świętą i uczestniczą w niej gorliwie, jednoczą się z Bogiem, który nam objawił się przez Jezusa Chrystusa, chcą być razem z Nim. Są przejęci, przekonani, mają dobrą wolę. Chcą być razem z Jezusem jako z Bratem swoim, z Przyjacielem swoim i dlatego uczestniczą we Mszy świętej, dlatego przyjmują Komunię świętą – albo nie przyjmują.
Są to właśnie tacy, którzy nie przyjmują. Bo czują się niegodni, nieprzygotowani, czują się w drodze – że co dopiero przyszli do kościoła i spotykają taką Świętość, taki cud, takie przeistoczenie. Nie stać ich na to, żeby przeskoczyć siebie. I wyjdą z kościoła, nie przyjmując Komunii świętej. Chociaż mogliby, nie mają żadnego grzechu ciężkiego, żadnego wielkiego przewinienia na sumieniu. Z pokory, z nieśmiałości, z niegodności swojej. Nie potrafili przemóc się. Ale Mszę świętą przeżyli bardzo głęboko i wychodzą z poczuciem uświęcenia, jakiego doznali przez uczestnictwo w niej.
Bo są i tacy, którzy przychodzą do Komunii świętej – z przyzwyczajenia. Bez wrażenia. Tak jak chleb powszedni – nie Boży, nie Jezusowy. Jak gdyby nigdy nic. Po wyjściu z kościoła okazuje się, że Msza święta nie zrobiła na nich żadnego wrażenia, są tacy, jacy byli przed wejściem do kościoła. A mieli wyjść na skrzydłach, uświęceni, zachwyceni, szczęśliwi. A mieli wyjść – prawdziwymi chrześcijanami.
Ale do tych się zwracam, którzy są nieśmiali, którzy nie przyjmują Komunii świętej, chociaż nie mają żadnych przeszkód, żeby się zmobilizowali, zaangażowali. Żeby przystąpili do Komunii świętej. Mimo wszystko. Mimo to, że sumienie ich nie wykazuje gorącości serca, głębokości przeżycia. Żeby mimo to przystąpili do Komunii świętej – licząc na ten cud, który się może stać. Że dopiero po przyjęciu Komunii świętej otworzą się oczy, zabije serce – i nastąpi kolejne nawrócenie.