REKOLEKCJE ADWENTOWE
3.
17 XII 2008
Nasza przeszłość nie ulata. Nasza historia jest zanotowana w nas. Zostaje w nas. Odkłada się pokładami godzin, dni, tygodni, miesięcy, lat. Odkłada się nie jak warstwy umarłe, wygasłe, unieruchomione. One żyją. Przebijają się przez kolejne warstwy, docierają do naszej świadomości albo tylko podświadomości, uciskają albo radują, przygnębiają albo ożywiają, straszą albo wyciszają. Częściej oddziałują negatywnie niż pozytywnie na naszą psychikę, na naszą teraźniejszość.
Każde ważne wydarzenie, sukces czy klęska, zabawa czy żałoba, przegrana czy wygrana, uczciwość czy nieuczciwość, kłamstwo czy prawda. Zwłaszcza wyraźniejsze słowa, wydarzenia, decyzje nasze – niezależnie od tego czy były trafne, czy nietrafne – są w nas. Przychodzą na pamięć słowa wypowiedziane niepotrzebnie, zachowania niegodne. I dopominają się o istnienie, o konsekwencje, o rzeczywistość w naszej psychice.
Wracają w snach – jako zwidy, prawie namacalne; chodzimy po górach, ziemia się pod nogami naszymi urywa w przepaście, uciekamy zagrożeni, zastraszeni, pokonani. Budzimy się czasem z krzykiem. Chociaż sen się skończył, w nas trwają jeszcze obrazy, sen biegnie naprzód, zdaje się nam, że jesteśmy w dalszym ciągu w ucieczce po górach. Wydarzenia przykre, czasami już niezidentyfikowane, nieumiejscowione trwają w nas.
Patrzymy się w ciemność nocy, myślimy o naszej przeszłości o naszej przyszłości – przegrani, bez celu życia, bez sensu, pokrzywdzeni przez los, przez ludzi, przez swoją głupotę, przez swoją słabość, która nas skompromitowała w odległych latach, o fatalne pociągnięcia nasze; o katastrofalne decyzje, które nie miały sensu, które były nietrafione. Czy jest sens dalej żyć, gdy się życie dotychczasowe nie udało? Trwa wstyd, przerażenie, brak perspektyw, widoków na przyszłość – jak dalej żyć, jak postępować. Co zrobić dalej? Jak postępować? Jak działać, żeby wyjść na prostą? Czy się to w ogóle uda – tyle lat przeminęło. Myśli samobójcze – żeby skończyć z tym głupstwem, które się nazywa moim życiem.
I to jest nasz Adwent.
Adwent, gdzie Boga nie ma. Jest rozpacz. Jest smutek bezbrzeżny. Jest tragedia naszego życia. Marnotrawienie czasu i sił. To jest nasz Adwent. Tylko nie podejmuj w tym stanie żadnych decyzji. Dotrwaj do Bożego Narodzenia.
Idziemy Jezusa rokiem liturgicznym od Adwentu po Zesłanie Ducha Świętego. Idziemy przez stajnię betlejemską, budzenie pasterzy, pokłon Trzech Mędrców, ucieczkę do Egiptu, powrót do Nazaretu, dziecinne lata w Nazarecie, pierwszą podróż do Jerozolimy na święta, życie ukryte, praca cieśli – najpierw u boku Józefa, potem samodzielna, przyjaźń z Janem Chrzcicielem i trzy lata głoszenia prawdy o Bogu-Miłości, z zagrożeniem życia. Ostatnia Wieczerza. Sąd u Annasza, Kajfasza i Piłata. Droga Krzyżowa. Śmierć na krzyżu.
Nieudałe życie! Katastrofa! Bezsens! Potępienie przez cały naród! Od kapłanów po faryzeuszów. A nie tylko, to lud wołał: „Ukrzyżuj Go!” Lud! Jerozolimy i Judei, i Galilei.
To jest droga Jezusa. Ale nie tylko. To jest droga każdego z nas. Idziemy przez swoje narodzenie, swoje dziecięce lata, swoje dorastanie w domu rodzinnym, swoją naukę, pracę samodzielną. Złączeni jesteśmy z Jezusowym życiem w celu niespodziewanym, żywotnym dla nas. To my z pomocą Jezusa uwalniamy się od naszych dawnych grzechów, przywracamy odwagę, szacunek, godność własną tyle razy sponiewieraną, podnosimy głowę z upokorzeń doznanych od rozmaitych ludzi. A nawet gdy przychodzi nam zawisnąć na krzyżu, to oczekujemy śmierci z nadzieją na zmartwychwstanie.
Trzeba wędrować w ciągu roku razem z Jezusem – przez swoje życie. Żeby sobie udowodnić, że życie może mieć sens. Każde życie może mieć sens. Żeby sobie udowodnić, że nie jestem przegrany, że zależy ode mnie, co będzie dalej, że zależy od mojego umysłu, mojej woli, mojej świętości, czy to będzie życie coś warte, czy nie będzie życie nic warte.
Tak płynie rok za rokiem. Powracają Adwenty, Boże Narodzenia, Wielkie Posty, Zmartwychwstania. Za każdym razem odbudowuje się nasza psychika.
Ile już Adwentów przeżyłeś? Ile przeżyłeś Bożych Narodzeń? Nie są takie same. Za każdym razem co innego. Za każdym razem głębiej, wyraźniej, doskonalej zdajemy sobie sprawę z tego, co to znaczy życie, co to znaczy sens życia, co to znaczy żyć jako człowiek i umierać jak człowiek.
Na przekór naszym zwidom nocnym, strachom nocnym, naszym snom, przed którymi chcemy uciekać. Łamiemy się opłatkiem w wigilię Bożego Narodzenia, dzielimy się święconym jajkiem w czasie śniadania wielkanocnego, przebaczając sobie wzajemnie nasze winy. Ustępują fobie, strachy, depresje, stresy, rozpacze. A przynajmniej coraz bardziej wyciszają się, blakną.
Wyzwalamy się z kompleksów, lęków – z pomocą Jezusowego życia, z pomocą wiary, nadziei i miłości. To jest swoista psychoanaliza, psychiatria budowana na gruncie życia historycznego Jezusa, które ratuje nas od szaleństwa, od samobójstwa, od zakładu psychiatrycznego i prowadzi nas na drogi normalnego człowieczeństwa.
Bo świat jest zwariowany. Ludzi zachwianych psychicznie – coraz więcej. Ludzi obarczonych rozmaitymi dewiacjami psychicznymi – mnóstwo. Szukających ratunku, satysfakcji, zaspokojenia w alkoholu, narkotykach, w bogactwie za wszelką cenę. A środkiem może być – niejednokrotnie zbawiennym – prawdziwe uczestnictwo w roku liturgicznym Kościoła. Innymi słowy: w życiu Jezusa.
Każde aktywne przeżycie roku liturgicznego porządkuje nasze człowieczeństwo. Na pozór jest to powtórka, a naprawdę, na nowo uspokaja, porządkuje, oświetla gwiazdą betlejemską, raduje śpiewem anielskim, tłumaczy nauką Jezusa, uszczęśliwia zmartwychwstaniem.
A więc idźmy – my, bojący się ciemności – z zapalonym lampionem na roraty. Śpiewajmy „Niebiosa, rosę spuszczajcie z góry”. Słuchajmy hymnów anielskich zwiastujących nam Syna Bożego narodzonego w stajni – my, którzy boimy się biedy. Ubierajmy drzewko. Świećmy świeczki. Świętujmy Wigilię. Przełamujmy opłatek z kochanymi ludźmi i z tymi, którzy niełatwo dadzą się kochać. Wędrujmy na Pasterkę w ciemną noc, śpiewajmy kolędy, aby powitać Narodzonego. Uciekajmy przed niebezpieczeństwem, tak jak uciekał Syn Boży do Egiptu. A potem zamieszkajmy w domu rodzinnym – jak On w Nazarecie – który powinien być przedsionkiem nieba. Pracujmy – jak On pracował – w swoim zawodzie, wywiązując się ze swoich obowiązków w uczciwy sposób, wierząc – tak jak On – że życie ma sens nawet gdy jest ubogie, nawet gdy niepozorne. Wypełniajmy swoje powołanie, do którego Bóg nas wezwał, jako Jego słudzy, którzy zostali obdarowani talentami, z których będziemy musieli się rozliczyć. Aby gdy przyjdzie chwila śmierci, oddać ducha w ręce Tego, który nas kocha jako Ojciec swoje dziecko. Wierząc w swoje zmartwychwstanie. Niech nas przyjmą aniołowie, z wszystkimi tymi, którzy nas wyprzedzili w przekroczeniu progu nieba.