REKOLEKCJE WIELKANOCNE
1.
WIARA
3 III 2008
Można sobie wyobrazić wyspę bezludną. I ludzi, którzy się tam pojawili – przynajmniej w liczbie dwóch. Można sobie wyobrazić wyimaginowaną sytuację: że ci ludzie nie mieli kontaktu z żadną kulturą. Że zaczynają od dosłownego zera. To byśmy się przekonali, że już wkrótce zaczęliby się modlić do Boga. Chociaż nie było Mojżesza ani Jezusa, chociaż nie było Mahometa ani Buddy. Chociaż nie objawił się im Bóg w krzaku ognistym ani na górze Synaj, nie podyktował im dziesięciu przykazań Bożych. Bo przemówił do nich świat stworzony i wciąż stwarzany przez Niego. I składali hołd Bogu, i wielbili Go, Stwórcę świata – ich świata, ich samych. Składali dziękczynienie i prośby. Ale nie dość na tym, że zbudowali ołtarz, że zbierali się na modlitwę – ale oni sami się zmienili. Na Boże podobieństwo, którego byli coraz bardziej świadomi – że tylko tak mogą być z Nim zjednoczeni.
My mamy trudniej, inaczej, pod górkę, niewygodnie, nawet powiedzieć można: fatalnie. Bo, gdy się rodzimy, mamy przygotowane dla nas katechizmy, kościoły, księży, całe biblioteki z dziełami teologicznymi – tylko studiować, tylko chodzić do kościoła, śpiewać to, co przodkowie ułożyli, słuchać kompozycji, które wielcy muzycy stworzyli, patrzyć się na liturgię, która przetrwała wieki. Mamy łatwiej. A naprawdę – tragicznie trudno.
Bo my nie przeżywamy odkryć Boga. Nam mówią o Nim jako o oczywistości – już odkrytej, objawionej. My nie musimy wysilać się, żeby układać modlitwy – mamy gotowe: dziękczynne, błagalne. No to klepiemy pacierze, to przychodzimy do kościoła, tak jak rodzice nas nauczyli. Przychodzimy na Msze święte. Choć czasem mamy wątpliwości, po co uczestniczyć w tej liturgicznej scenerii, w tych gestach, w tych słowach, które znamy na pamięć, a które nie myśmy wymyślili.
Mamy łatwiej. A naprawdę – trudniej. Bo pozbawieni jesteśmy radości odkrywania, zachwytu nad prawdami, do których dochodzimy. Mamy wszystko gotowe. I skutek jest taki, że zamiast być wierzącymi, stajemy się teologami.
My wszystko już dobrze wiemy. Już nam nikt nie podskoczy, już nas nikt nie zaskoczy, już nam nikt nic nie objawi. Wszystko wiemy. Nawet wiemy, co ksiądz powie na rekolekcjach. Cóż może powiedzieć? Powtórzy to, co usłyszał.
I dlatego mamy trudniej. Pod górkę. Niebezpiecznie. Że zeszmaciejemy. Że zinstytucjonalizowani będziemy przez te instytucje kościelne – pisane, śpiewane, czytane, przedstawiane. Mamy trudniej. Robimy się teologami. Którzy wiedzą. Którzy już wszystko dobrze wiedzą.
I jak się tu przebić do tego, by być chrześcijaninem.
Bo chrześcijaninem być, to znaczy uwierzyć. Uwierzyć!
Słowo tajemnicze, trudne, niebezpieczne. A jednak bijące w istotę rzeczy. Na to rekolekcje, na to Msze święte, na to pacierze. Żebyśmy uwierzyli. A nie: dowiedzieli się. Nie: aby być teologiem. Ale: wierzącym. Nie: wiedzieć. Ale: przeżyć.
Tu zaczyna się trzęsienie ziemi. Zaczyna się cała tajemnica naszego chrześcijaństwa. Tu jest punkt istotny dla naszej wiary.
Bo być teologiem, to wiedzieć – to intelekt. To umysł. To pojęcie. Ale uwierzyć – to cały człowiek. To cały ty. Z intelektem, z wolną wolą, z wszystkimi uczuciami, z wszystkimi przeżyciami, jakie możesz tylko mieć, na które cię stać. Uwierzyć, to identyfikować się z Bogiem.
Trzeba, żebyśmy postawili ten problem. Żebyśmy nie byli teologami, którzy wiedzą – jakie są dogmaty, prawdy wiary, których nauczyła nas lekcja religii w szkole, rodzice w domu, ksiądz w kościele. Tylko żebyśmy uwierzyli. Zachwycili się Bogiem i zjednoczyli się z Nim. I na to Msza święta, na to rekolekcje, na to kazanie, na to nauka religii. Żebyśmy uwierzyli.
Przeskoczyć z teologii – w chrześcijaństwo. Przeskoczyć w uwierzenie. Stać się chrześcijaninem – zjednoczonym z Bogiem na co dzień.
Przez świat. Bo świat nie jest świecki. Bo nie ma nic świeckiego. Bo słowo „świecki” jest nieporozumieniem. Świat jest Boży. Wszystko jest Boże. Wszystko stworzone przez Niego. Przez Niego uświęcone – Jego aktualną obecnością.
Jeżeli to przyjmiesz, jeżeli w to uwierzysz – to dzieło jest dokonane. To nie potrzeba ani jednego słowa więcej.
On jest w kosmosie: gwiazdach, planetach, słońcach, w ziemi, kontynentach, górach, roślinach, zwierzętach. W morzu, w powietrzu, w deszczu, w przyrodzie, w lasach, w łąkach, w kwiatach, w pożywieniu. W drugim człowieku. W tobie. Bóg jest w tobie.
Bóg jest w każdym z nas. I my Go czujemy. Czasem tak wyraźnie, tak dosłownie, tak namacalnie, jakby stał koło ciebie, jakby był w tobie albo jakby był za firanką, za muślinem. Czasem za ścianą. Czasem daleki jak gwiazdy. Czasem nieobecny, ale tą nieobecnością, którą czujesz – że jest On nieobecny, że On jest daleko. Ale jest!
Bóg jest w nurcie struktur, w których bierzesz udział i ty.
Bóg jest w strukturze pór roku. Zima, wiosna, lato, jesień. Ty jesteś w tym rytmie. Ty należysz do tego świata. Ty się przetwarzasz, przeinaczasz – przez wiosnę, kiedy kwitniesz, w lecie, kiedy złoci się pszenica i srebrzy się żyto, kiedy żniwa, w jesieni, kiedy owoc spada z drzew, kiedy przygotowujesz się do zimy, przez zimę. Ty jesteś w tych Bożych porach roku.
W tym nurcie struktur bierz udział świadomie i ty. Chciej, aby twój świat był Boży. Ten świat, w którym funkcjonujesz. Ten świat to dom twój rodzinny. Który powinien być Boży. Twoje niebo na ziemi. I powinien w nim panować pokój, jak w domu Nazaretańskim. Albo choćby taki jak w Betanii, z Marią, Martą, Łazarzem. Twój święty dom. W którym ty mieszkasz i twoi najbliżsi.
Kolejną twoją strukturą jest twoja praca zawodowa. I znowu: Nie świecka! Świat Boży nie kończy się na wyjściu z kościoła. Twoi koledzy, koleżanki w twoim zakładzie pracy tworzyć powinni zwartą społeczność podobną do rodziny. Potrzebna twoja solidarność z nimi, współpraca. Oni muszą wiedzieć, że mogą na tobie polegać.
Z poniedziałkiem, wtorkiem, środą, czwartkiem, piątkiem, aż do soboty i niedzieli. Twój tydzień święty. Żebyś pracował. Nie tylko na to, żeby utrzymać się przy życiu, żebyś zarobił na chleb. Ale żeby twoja praca była twórcza. Boża. Nie zbywana. Żebyś był autentycznym twórcą w twojej robocie. Nawet przy zmywaniu garnków, przy praniu bielizny, przy gotowaniu obiadu, przy sprzątaniu. Nawet i taka praca jest pracą Bożą. Nie świecką harówą, którą ty – robol wykonujesz codziennie.
Ty jesteś w Bożym tygodniu pracy, jak i jesteś w Bożym cotygodniowym odpoczynku. W weekendzie. Boża jest filharmonia, teatr, kino, galeria sztuki, Boża jest książka, książka i jeszcze raz książka.
Boży są ludzie, do których idziesz na imieniny, urodziny, na herbatę, którzy przychodzą do ciebie pogadać. Boży. Bo nie ma świeckich ludzi, tylko są ludzie Boży.
Tajemnica życia naszego. Żeby przejść przez nie uświęcając się i uświęcając innych. Wierząc w Boga i wierząc w ludzi, i wierząc w świat. Bo to wszystko Boże.
I Boża jest struktura twojego rozwoju. I Boże było twoje dzieciństwo, gdy byłeś noszony – noszona na rękach rodziców. Gdy wykonywałeś pierwsze kroki, prowadzony za rączkę przez mamę, przez tatę. Boże były twoje lata w szkole podstawowej i w szkole średniej, z nowymi kolegami i koleżankami, w gimnazjum, w liceum. Boże było twoje studiowanie potem z nowymi autorytetami w charakterze profesorów na wyższych studiach. Boża była twoja młodość. Twój wiek dojrzały. Czas pracy. Boże była twoja – będzie, była – twoja starość, twój trzeci wiek.
Boża będzie twoja śmierć. Boża. Święta. Czego sobie nawzajem życzymy.
Wierzymy, że gdy przyjdzie nam umierać – to zmartwychwstaniemy.