Chciałem iść do
szkoły filmowej
O życiowej pasji związanej z kinem i o filmach religijnych
o. Mateusz Pindelski SP: Czy Ksiądz Profesor lubi kino?
ks. Mieczysław Maliński: Film to była moja pasja. Gdy byłem wikarym w Rabce, a równocześnie pełniłem funkcję rektora Kaplicy Zdrojowej, pewnego dnia przyjechałem do Karola Wojtyły, wówczas biskupa pomocniczego arcybiskupa Eugeniusza Baziaka, i mówię mu: „Chcę iść do Łodzi, do szkoły filmowej, na reżyserię”. Popatrzył na mnie, jak na wariata i powiedział: „Co ci strzeliło do głowy?” Odpowiedziałem: „Doszedłem do przekonania, że trzeba się nauczyć kręcić filmy religijne. Uważam, że film jest daje ogromne możliwości kształtowania opinii, stylu życia, światopoglądu. Wypróbowałem się. Byłem miesiąc na planie filmu „Wraki”. Byłem przy produkcji paru filmów dokumentalnych”. Ale nie przekonałem księdza Biskupa a zarazem mojego przyjaciela. Odpowiedział, że władze naszego PRL-u nie zezwolą ani na produkcję, ani na rozpowszechnianie takich filmów.
Kiedyś u Jana Pawła II na obiedzie powiedziałem: „Watykan powinien mieć stałą produkcję filmu dokumentalnego pod tytułem >Jan Paweł II<, powinien mieć nakręcone wszystkie pielgrzymki, wystąpienia, konferencje". Papież powiedział do mnie: "To przyjedź do Watykanu i zajmij się tym". Ja na to: "Trzeba mnie było puścić do szkoły w Łodzi, to byłbym teraz gotowy do tej roboty". I na tym się skończyło.
Jakie filmy zainspirowały Księdza, jako teologa?
Wszystkie wielkie filmy inspirują człowieka, a więc także teologa. Każdy wielki film… czy to Fellini, czy Wajda, czy Kieślowski… Na przykład – klasyka: Bergmana „Siódma pieczęć”. Ale i „W samo południe” to jest też film inspirujący duchowo każdego człowieka, każdego chrześcijanina. „Rzymskie wakacje”, czy „Śniadanie u Tiffaniego” – to są już stare filmy, wyciągam je z lamusa, ale są klasyczne. „Tam, gdzie rosną poziomki”, „Kobiety czekają”, „La Strada” i tak dalej i tak dalej.
Co znaczy: „dobry film religijny”?
To nie musi być biografia świętego, chociaż przyznam się, że jest to kopalnia prawie nietknięta przez Kościół – biografie świętych. Taki święty Wincenty a Paulo, czy może być lepszy scenariusz, niż jego życie? Nie mówiąc o świętym Janie Bosko czy świętym Maksymilianie Kolbe. Są jednak filmy, które nie mówią ani słowa o Bogu, nie pokazują świętych ani Kościoła, a są głęboko ludzkie i to też są filmy chrześcijańskie. Tych jest wiele, ale wciąż za mało, bo zalew tandety jest gigantyczny. Kupuje się na tony takie filmy za granicą i wyświetla się w kinach czy telewizji, demoralizując młodzież, dorosłych, dzieci. To osobny temat.
Czy próbował Ksiądz współtworzyć filmy?
Napisałem parę scenariuszy. Jest taki scenariusz, który się ukazał w książkowej wersji pod tytułem: „Dwa dni z życia Karola Wojtyły”. Wajda to przeczytał i powiedział: „Ja to sobie rezerwuję, proszę tego nikomu nie dawać, do tego chcę wrócić”. Ale jakoś nie zrealizował tego zamiaru. Napisałem scenariusz o świętym Stanisławie, biskupie i męczenniku, który wydałem jako broszurkę. Razu pewnego przyjechał do mnie człowiek kiedyś wysoko postawiony w komunistycznych strukturach w kulturze. Powiedział: „Nawróciłem się. Byłem w Watykanie, spytałem się, kto może mi pomóc nakręcić film telewizyjny o życiu Jezusa, czterdzieści pięć odcinków godzinnych. Watykan mi wskazał księdza”. Spytałem go: „Pan woli scenariusz, czy powieść?” On odpowiedział: „Wolę powieść”. I tak napisałam trzy tomy „Jezusa” – każdy tom piętnaście rozdziałów. Przy pisaniu pierwszego tomu wiedziałem, że pomysł upadł, ale nie przestałem pisać. Z rozpędu dopisałem jeszcze dwa tomy „Chrystusa”.
Jak Ksiądz Profesor podchodzi do bluźnierstwa w filmach?
To jest czasem prowokacja, czasem szukanie poklasku, „zaistnienia” przynajmniej na jeden dzień. Tak zawsze było, teraz jest może częściej niż było, ale zawsze pod płaszczykiem nowatorstwa, wolności czy walki z zakłamaniem. Filmy, obrazy, rzeźby, książki bluźniercze, oszczercze. Robią bardzo dużo złego i to prawie nieodwracalnie. I dlatego trzeba byłoby mieć ciągły kontakt z dorosłymi, z młodzieżą, z dziećmi, rozmawiać na takie tematy.