To książka niesamowita. Po pierwsze – jej układ. Składa się z dwóch nurtów. Jeden to opis wydarzeń na bieżąco – od dnia 16 października w 1978 roku do pierwszego przyjazdu Jana Pawła II do Polski w maju 1979 roku. Drugi nurt to nurt wspomnieniowy. Od chwili zetknięcia się autora książki z Karolem Wojtyłą w roku 1940 aż po konklawe, na którym kardynał z Krakowa został wybrany papieżem.
Druga niesamowitość książki polega na tym, że ukazuje, jak drogi życiowe jej autora i przyszłego papieża splatały się ze sobą na wszystkich ważnych i codziennych etapach życia.
Przy tym wszystko to napisane jest wyjątkowo żywo, barwnie i interesująco.
I PONIEDZIAŁEK, 16 PAŹDZIERNIKA 1978, GODZ. 17.30
WYBÓR JANA PAWŁA II
Wychodzę z pokoju, bo chcę zobaczyć telewizyjny dziennik wieczorny. Na korytarzu wypada na mnie siostra zakonna z bardzo głupią miną:
– Radio podało, że papieżem został wybrany polski kardynał. Wyszyński czy jakoś podobnie.
I nagle wszystko wydaje mi się nierealne – i ta siostra z długą twarzą, i ten dom zakonny w Munster, gdzie mieszkam już od czterech dni.
– Jeżeli polski kardynał, to chyba Wojtyła – mówię odruchowo.
– Chyba tak…
Wszystko jakby się we mnie nagle zapada. Jeszcze jakąś cząsteczką świadomości zdobywam się na powątpiewanie, mówię sobie, że może to pomyłka. Może to po prostu fałszywa wiadomość, może się ta siostra przesłyszała.
Idziemy do pokoju telewizyjnego. Usiłuję udawać opanowanie, a nawet dowcipkuję, ale to jest tak, jakbym to nie ja mówił, jakbym tylko słyszał swój głos mówiący z oddali. Przypominam siostrze, że przecież od dawna udowadniałem, iż taka możliwość nie tylko istnieje, ale jest całkiem realna. A w gruncie rzeczy teraz, w tej chwili, widzę, przekonuję się, że te moje wyliczenia to jeszcze nie była wiara w to, co się ewentualnie może stać.
Nagle pojawiają się już wiedzący o tej nowinie koledzy. Już mi gratuluje zawsze tryskający energią Koreańczyk, który robi doktorat ze Starego Testamentu, już mnie obejmuje rozkrzyczany i rozmachany Argentyńczyk, niecierpiący Włochów. Tylko Portugalczyk, zawsze opanowany, podchodzi do aparatu, żeby go włączyć, i spokojnie wyciąga z szafy wino. Nie ma Szwajcara, z którym wczoraj posprzeczaliśmy się na temat kardynałów polskich i szans wyboru Wojtyły na papieża. Tymczasem ja wciąż jestem wewnętrznie na wpół sparaliżowany, chociaż się śmieję i coś tam odpowiadam.